Niechciana rocznica
Politykę historyczną III i IV Rzeczypospolitej wyznaczają kult zbrodni katyńskiej, kult Powstania Warszawskiego i mitologia żołnierzy wyklętych. Wszystkie te trzy elementy spaja bowiem wątek antyrosyjski (i zarazem antykomunistyczny), który jest fundamentem polityki historycznej (i nie tylko) w Polsce po 1989 roku. Wszystko co nie jest w jakikolwiek sposób antyrosyjskie nie odpowiada politycznemu zapotrzebowaniu. Dlatego po 1989 roku coraz bardziej marginalizowana jest tematyka zbrodni niemieckich popełnionych w latach 1939-1945 na okupowanych ziemiach polskich. Właściwie mówi się o nich szerzej tylko w kontekście zagłady Żydów. Mówienie o zbrodniach niemieckich na Polakach nie jest popularne w samych Niemczech i co za tym idzie jest od 1989 roku coraz mniej popularne w Polsce, dla której Niemcy są „strategicznym partnerem” na „drodze do Europy”. Jednak największy problem dla politycznych decydentów stanowi ludobójstwo popełnione przez nacjonalistów i faszystów ukraińskich na Polakach w latach 1939-1947, którego apogeum nastąpiło w latach 1943-1944 na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Tej potwornej historii nie tylko bowiem nie da się w jakikolwiek sposób wpisać w nurt antykomunistyczno-antyrosyjski, ale zdaniem ośrodków decyzyjnych polityki polskiej przypominanie o niej zagraża dobrym stosunkom z Ukrainą, która od 23 lat jest tzw. głównym strategicznym partnerem Polski na Wschodzie. Dlatego jest to historia niechciana.
Społeczne obchody
Ogromne wysiłki podejmowane na przestrzeni ostatnich 25 lat przez środowiska kresowe i narodowe, żeby ludobójstwo ukraińskie na narodzie polskim zostało godnie upamiętnione i znalazło należne mu miejsce w publicznej edukacji historycznej przyniosły jak na razie sukces częściowy. Dzięki ogromnemu społecznemu i patriotycznemu wysiłkowi nie udało się wymazać pamięci o tej strasznej historii z przestrzeni publicznej. Jednakże stosunek władz państwowych do tragedii Wołynia i Małopolski Wschodniej jest nadal, jeśli nie obojętny, to co najmniej chłodny. Widać to było po tegorocznych obchodach rocznicy ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego, które po raz kolejny były głównie obchodami społecznymi, a nie państwowymi. Nie ustanowiono bowiem – jak postulowały to rok temu organizacje kresowe – 11 lipca Dniem Pamięci Narodowej o ofiarach ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA na Polakach. Skromna uroczystość państwowa, zorganizowana przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, odbyła się tylko na Skwerze Wołyńskim w Warszawie z udziałem przedstawicieli drugiego garnituru Ministerstwa Kultury, Urzędu ds. Kombatantów i Urzędu m. st. Warszawy. Wymiar tej uroczystości dobitnie pokazuje, że rocznica Krwawej Niedzieli stanowi dla władz państwowych nadal niechciany kłopot. Cieszyć musi uczczenie pamięci ofiar ludobójstwa minutą ciszy w Sejmie, udział Asysty Honorowej Wojska Polskiego i niektórych polityków PSL na obchodach społecznych w Warszawie, ale to nie jest to czego wymaga ranga tej rocznicy. A wymaga ona obecności prezydenta (względnie marszałka Sejmu) lub premiera, albo ich przedstawicieli. Na to najprawdopodobniej trzeba będzie jeszcze długo czekać.
Obchody społeczne w Warszawie odbyły się pod Domem Polonii na Krakowskim Przedmieściu. Poprzedziła je Msza św. w kościele św. Aleksandra na Placu Trzech Krzyży, podczas której ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski powiedział m.in.: „Portrety Stepana Bandery, czerwono-czarne flagi, emblematy na mundurach, wszystko to przypomina te upiorne, czerwone noce, w czasie których mordowano Polaków, Żydów i Ormian. I dlatego dziś modlimy się również o opamiętanie dla naszych braci Ukraińców (…). Bądźcie chrześcijanami, tak jak tysiąc lat temu, kiedy przyjęliście chrześcijaństwo za czasów Wielkiego Księcia Włodzimierza. Bądźcie Europejczykami, tak jak byliście za czasów unii polsko-litewskiej. Ale odrzućcie tą straszliwą, zbrodniczą i przestępczą ideologię, która nakazuje mordować kobiety, dzieci i starców, żeby powstała samostijna Ukraina. Nie ma i nie będzie zgody dla odradzającego się ruchu banderowskiego!”
Obchody społeczne, niekiedy z udziałem władz samorządowych, odbyły się też w innych miejscowościach Polski: Chełmie, Głogowie, Kędzierzynie-Koźlu, Krakowie, Legnicy, Niemodlinie, Łodzi, Oświęcimiu, Tarnobrzegu, Tarnowie, Tychach, Wrocławiu i Zgierzu. W Oświęcimiu po raz trzeci z rzędu zorganizował je Klub Samborzan Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich. W 2012 roku Klub Samborzan ufundował tablicę pamiątkową na miejscowym cmentarzu parafialnym, na której widnieje słowo „ludobójstwo” – słowo od którego, jeśli chodzi o ofiary OUN-UPA, uciekają jak od ognia politycy polscy prawie wszystkich opcji. Od trzech lat stały element obchodów rocznicy Krwawej Niedzieli w Oświęcimiu stanowi Msza św. w kościele Wniebowzięcia NMP oraz uroczystość pod tablicą pamięci na cmentarzu.
W tym roku obchodziliśmy nie tylko 71. rocznicę apogeum ludobójstwa banderowskiego na Wołyniu, ale także 70. rocznicę ludobójstwa banderowskiego w Małopolsce Wschodniej. Obszar historycznie nazywany Małopolską (Galicją) Wschodnią obejmuje trzy przedwojenne województwa: lwowskie, stanisławowskie i tarnopolskie. Decyzja o przeprowadzeniu eksterminacji Polaków na tych terenach została podjęta na III. Zjeździe OUN (B) w sierpniu 1943 roku z udziałem m.in. dowódcy UPA Romana Szuchewycza i Mykoły Łebedia. Mordy na Polakach, dokonywane najbardziej zwyrodniałymi metodami stosowanymi wcześniej na Wołyniu, rozpoczęły się w drugiej połowie 1943 roku. Trwały do wiosny 1945 roku, a ich apogeum przypada na pierwszą połowę 1944 roku. Akcją eksterminacyjną kierował Wasyl Sydor, ps. Szełest (1910-1949), dowódca UPA w Małopolsce Wschodniej i zastępca komendanta głównego UPA. W jej rezultacie zamordowano, z reguły w niezwykle bestialski sposób, około 70 tys. Polaków bez różnicy płci i wieku, a 300-400 tys. zostało zmuszonych do trwałego opuszczenia tych ziem. Z bojówkami OUN-B i UPA (występującej w Małopolsce Wschodniej początkowo pod nazwą Ukraińska Narodowa Samoobrona – UNS) współdziałały kolaboranckie formacje ukraińskie na służbie niemieckiej (jak w Hucie Pieniackiej). Obok Huty Pieniackiej do największych mordów doszło w Baryszu, Bednarowie, Berezowicy Małej, Bruckenthalu, Chodaczkowie Wielkim, Dyniskach, Hucisku, Ihrowicy, Korościatynie, Kutach nad Czeremoszem, Lubyczy Królewskiej, Ludwikówce, Łanowcach, Moosbergu, Palikrowach, Podkamieniu, Siemigowie, Sołotwinie, Szerokim Polu, Toustobabach, Uhryńkowcach, Wasylowie i Werchracie. Jedną z najbardziej zwyrodniałych zbrodni UPA na tym terenie było wymordowanie polskich pasażerów (75 ofiar, w tym 33 kobiety) pociągu osobowego relacji Bełżec-Rawa Ruska w dniu 16 czerwca 1944 roku.
Należy pamiętać, że ludobójstwo ukraińskie na Polakach to nie tylko Wołyń i Małopolska Wschodnia. Tam było apogeum. Pregenocydalną fazę tego ludobójstwa stanowiły terrorystyczne ataki OUN w latach 30. XX wieku oraz mordy dokonane przez ukraińskich szowinistów we wrześniu 1939 i latem 1941 roku. Kres ukraińskim zbrodniom na Polakach położyła dopiero operacja „Wisła” w 1947 roku, którą polityczna poprawność po 1989 roku – współgrając z propagandą neobanderowską – przedstawia w najbardziej negatywny sposób. Ostatni Polak zginął z rak UPA na terenie ZSRR w 1951 roku.
W cieniu wojny domowej na Ukrainie
Tegoroczne obchody rocznicy apogeum ludobójstwa banderowskiego miały miejsce w cieniu wojny domowej na Ukrainie. Przewrót polityczny dokonany w tym kraju z inspiracji USA i UE rękami sił neobanderowskich doprowadził do nierozwiązywalnego konfliktu pomiędzy zachodnią i centralną oraz południowo-wschodnią częścią Ukrainy, która kulturowo i językowo jest bliższa w Rosji i nigdy nie akceptowała ideologii nacjonalizmu ukraińskiego. Bunt południowego wschodu „demokratyczny” prezydent Petro Poroszenko postanowił stłumić siłą. Od ponad dwóch miesięcy toczą się w obwodach donieckim i ługańskim regularne walki pomiędzy armią ukraińską, wspieraną przez siły banderowskie (tzw. gwardia narodowa), oraz tzw. „prorosyjskimi separatystami” (w wersji łagodniejszej) vel „terrorystami” (w wersji ostrzejszej). Ofiar jest co najmniej kilkaset, a może już kilka tysięcy. Siły pacyfikacyjne są coraz bardziej brutalne, nie oszczędzają też ludności cywilnej. Mniej więcej co tydzień siły rządowe ogłaszają swoje zwycięstwo (radośnie podchwytywane przez polskie media), ale wciąż nie mogą zwyciężyć. Ukraina najprawdopodobniej stała się drugą Syrią, Irakiem, albo Libią.
Polskie elity polityczne bez względu na ich polityczną barwę oraz polskie państwo od początku są stroną tej wojny. Bojówkarze z Majdanu byli szkoleni w Polsce jesienią 2013 roku, a po obaleniu prezydenta Janukowycza rannych bojówkarzy leczono w polskich szpitalach na koszt polskiego budżetu. Polscy politycy wszystkich opcji otwarcie wspierali rewoltę na Majdanie. Nie jest już tajemnicą, że przez Polskę lub z Polski idą na Ukrainę dostawy broni dla sił rządowych. Nie jest też tajemnicą, że po stronie rządowej walczą na Ukrainie ochotnicy czy też najemnicy z Polski (nareszcie okazja, by dokopać ohydnemu Moskalowi). Wojna z Moskalem toczy się także na terytorium Polski, a jej ofiarą padł niedawno sowiecki pomnik w Limanowej. Po wizycie w Warszawie Baracka Obamy z okazji srebrnego jubileuszu naszej wolności i demokracji i złożonych przez niego szumnych obietnicach władze polskie najwyraźniej kolejny raz dostały wiatru w żagle albo wody sodowej do głowy. Ich zapał został jednak nieco ostudzony w związku z tzw. aferą taśmową. Ujawniła ona m.in., że minister spraw zagranicznych prywatnie dość realistycznie ocenia wartość sojuszu polsko-amerykańskiego. Cóż z tego, kiedy oficjalnie prowadzi – szczególnie wobec Ukrainy – politykę nierealistyczną. Kompromitująco, żeby nie powiedzieć haniebnie, zachowuje się większość polskich mediów, które od początku nie tylko dezinformują polską opinię publiczną co do rzeczywistego charakteru wypadków na Ukrainie, ale afirmowały język neobanderowskiej propagandy. Ciągle dowiadujemy się więc z tych mediów o „prorosyjskich separatystach” i „terrorystach”, „rosyjskich służbach” i „rosyjskiej agresji” na Ukrainę. Mamy zachwyty, m.in. w mediach red. Sakiewicza, nad dużą ilością zabitych „terrorystów”, ale nie mamy żadnej obiektywnej analizy odbiegającej od ideologicznego schematu i żadnej obiektywnej informacji wolnej od propagandowego bełkotu i zacietrzewienia.
Wielokrotnie pisałem już o tym, że polska polityka wschodnia – zwłaszcza na Ukrainie – jest drogą w ślepy zaułek, że polscy mężowie stanu znowu stracili okazję, żeby siedzieć cicho, że najwłaściwsza byłaby wyważona neutralność. Polskie elity polityczne są niestety tylko podwykonawcami polityki kreowanej gdzie indziej. Trafnie ujął to red. Jan Engelgard: „(…) podjęliśmy się na Wschodzie roli podwykonawcy wielkiego przedsięwzięcia, jakim jest niewypowiedziana wojna USA z Rosją. Czasami do tej wojny, ale niechętnie, włączają się państwa UE. Kiedy już wykonamy swoje zadanie (stworzenie realnego zaplecza logistycznego dla banderowsko-oligarchicznego przewrotu w Kijowie) – zostajemy odstawieni na boczny tor. (…) Praktycznie jako jedyny kraj w Europie (nie liczę Litwy) odgrywamy rolę ujadającego psa, nawołującego do maksymalnych sankcji, nie „popuszczania” Moskwie i żyrujemy wszystkie szaleństwa kijowskiego reżimu. Staliśmy się pośmiewiskiem Europy. I to ma być realizacja polityki Giedroycia czy Piłsudskiego? Mówienie o tym w kółko ma przykryć nagi fakt, że na Wschodzie jesteśmy nędznym pionkiem na szachownicy, pionkiem, którego poświęca się dla realizacji wygranej w zamyśle partii” (Jan Engelgard, „Polska jako podwykonawca na Wschodzie”, mysl-polska.pl).
Światełko w tunelu
W tym kontekście jakże realistycznie i złowieszczo brzmią słowa, że „państwo polskie praktycznie nie istnieje”, wypowiedziane na feralnych taśmach przez ministra spraw wewnętrznych (notabene współtwórcę Ośrodka Studiów Wschodnich, który swoimi analizami uzasadnia politykę III RP na Wschodzie). Może jednak jest jakieś światełko w tunelu na zmianę lub chociaż rewizję, jeżeli nawet nie polityki wschodniej to przynajmniej polityki historycznej. Oto bowiem nacisk środowisk kresowych i narodowych spowodował, że władze województwa lubelskiego oraz tamtejszy Wojewódzki Komitet Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa zmieniły swoje wcześniejsze negatywne stanowisko wobec napisu na Pomniku Ofiar Ludobójstwa dokonanego na Kresach. Inskrypcja będzie głosić, że pomnik ten jest nie tylko poświęcony ofiarom ludobójstwa dokonanego na ludności polskiej przez nacjonalistów ukraińskich, ale także, że ludobójstwo to miejsce w latach 1939-1947. Ten drugi element jest jeszcze ważniejszy, ponieważ jak wskazałem wyżej ludobójstwa banderowskiego nie należy zawężać tylko do okresu 1943-1944. Ono rozpoczęło się już we wrześniu 1939 roku, a nawet wcześniej. Postawienie tego pomnika z takim napisem nie jest aktem antyukraińskim. Jest aktem powiedzenia prawdy. Bez powiedzenia tej prawdy nie będzie normalnych stosunków polsko-ukraińskich. Powiedzenie prawdy jest też konieczne po to, by Ukraińcy mogli raz na zawsze uwolnić się od ideologii banderowskiej. Jeżeli ta nowa Ukraina, tak entuzjastycznie wspierana przez polski mainstream polityczno-medialny, będzie czerpać z tej ideologii – co ma przecież miejsce – to prędzej czy później zwróci ona swoje ostrze nie przeciw Rosji, ale przeciw Polsce. Władze w Lublinie to zrozumiały, a kiedy zrozumieją to władze w Warszawie?
Bohdan Piętka
Kategoria: Historia, Społeczeństwo