Pochroń: W pułapce masowości
Wychodzę na ulice, szczególnie większych miast i mijam codziennie setki podobnych, niewiele różniących się od siebie przechodniów, ubranych w międzynarodowych sieciówkach, pod dyktando najnowszych trendów mody. Wchodzę do kawiarni, gdzie wszelki żywy duch zdaje się strzec pieczołowicie swej strefy prywatności za ekranami laptopów lub w najnowszych modelach smartfonów. Jeśli już z kimś udaje się zagaić rozmowę, balansuje ona bezpiecznie wokół banalnych, zdawkowych tematów – tych z serii nieszkodliwych, aby czasami nie wkroczyć na grząski grunt czyichś poglądów, bądź w zasadzie ich braku. Czy do takich standardów dąży globalny, zmodernizowany świat?
W 1933 r. hiszpański filozof i esteta José Ortega y Gasset, w jednej ze swoich książek przedstawił portret człowieka masowego. Pomimo koszmaru okrutnej wojny, która w tak dramatyczny sposób zmieniła strukturalnie i demograficznie świat, pomimo brutalnego żniwa, zebranego przez zbrodniczy reżim komunizmu oraz zasadniczych zmian w geografii świata, wydaje się, iż jest on dzisiaj nad wyraz aktualny, a prognoza hiszpańskiego uczonego nigdy wcześniej nie sprawdzała się tak dobitnie, jak w obecnych czasach. Zjawisko masowości jest już nie tyle widmem zbliżającego się zagrożenia, co wręcz zagrożeniem, które już jest udziałem współczesnych społeczności i w coraz szybszym tempie pogłębia się w swoim stopniu zaawansowania. I doprawdy sukcesem byłoby, gdyby dotyczyło ono tylko fizjonomii. Nieszczęśliwie, w coraz większym stopniu przenosi się ono również na strefę światopoglądową.
Mówiąc o masowości nie myślę bynajmniej o cyferkach czy statystykach. Masowość to stan umysłu, specyficzny sposób bycia, przejawiający się beztroską oraz ignorancją wobec problemów światowych czy egzystencjalnych. Człowiek masowy żyje tu i teraz, dla siebie, jednocześnie w swej hermetyczności podatny jest na populizm oraz manipulację. Jakkolwiek nieco słownikowo brzmiące hasła, znajdują się jednak – choć czasami nieuświadomione – na porządku dziennym. Wystarczy spojrzeć na postawy znacznej części naszego społeczeństwa, na co ostatnimi czasy szczególnie mieliśmy okazję. Poddańcze podążanie za propagandowymi, lecz w większości pustymi i mijającymi się z prawdą hasłami, zażarte krytykowanie rozwiązań ustawowych bez zapoznania się z ich treścią – to sztandarowy przykład tego typu zachowań. Nie ma nic złego w wyrażaniu przez obywateli swoich poglądów czy krytykowaniu władzy – takie przywileje gwarantuje miłościwie panująca nam demokracja. Jednak manifestacje takie wymagają, aby wiedzieć, przeciwko czemu się protestuje, umieć uzasadnić swoje stanowisko. Tymczasem jak było w przypadku czarnego marszu? Ilu spośród jego uczestników zapoznało się chociażby częściowo z projektem ustawy, mającej na celu jedynie ochronę życia? Pytanie to w zasadzie skazane jest na brak szczerej odpowiedzi. Znajomość projektu gwarantuje jednak, że gdyby rzeczywiście bojownicy praw kobiet zapoznali się z jego treścią, nie marnowaliby czasu na ulicach. Ale w zasadzie każdy powód dobry, by zamanifestować swoją krytykę wobec rządzących, do czego przywódcy zapewne go wykorzystali, jak i oddanych sprawie, wiernych ideowej batalii uczestników. A z drugiej strony także ludzi szukających tanich sensacji. Żeby nie było zbyt nudno, można sobie zaprotestować. Zdjęcie w czarnych barwach na Facebooku czy Instagramie, hasztagi „dziewuchy dziewuchom”, „moje ciał – mój wybór” – cóż za podniosłe hasła! Historia z pewnością je zapamięta.
Zapamięta również to, że obywatele mężnie i walecznie protestowali przeciwko wyciąganemu co jakiś czas tematowi zastępczemu, podczas kiedy nikt nie spojrzał nawet władzy na ręce, gdy podpisywała niekorzystne dla kraju porozumienia. CETA, TTIP? Kto by w zasadzie się tym przejmował, są przecież ważniejsze sprawy. Zdaje się, że rządzący doskonale zrozumieli tę logikę. Nie bez powodu temat aborcji został poruszony właśnie w tym momencie, nie bez powodu także został odrzucony. I to w tak bezceremonialny sposób. No ale w bądźmy poważni. Katolicyzm katolicyzmem, a o głosy przecież trzeba zabiegać. Uchwali się ustawę zakazującą handlu w niedzielę i katolicki elektorat zagwarantowany.
Wyłaniający się z ostatnich wydarzeń na polskiej scenie politycznej i płaszczyźnie społecznej obraz jest nie tylko smutny. Jest on wręcz niebezpieczny. Dowodzi najpełniej wysuniętej przez Gasseta tezie o postępującej masowości obywateli, w swym bezrefleksyjnym pędzie coraz bardziej podatnych na kształtowanie i coraz śmielej wyciągających ręce po władzę. Nie popierając tego przy tym żadnymi kompetencjami w tym kierunku. Standardem staje się przeciętność, każdy wykraczający ponad normę, mający własne zdanie i argumenty na jego poparcie, jest niemal automatycznie wykluczany, zalewany falą hejtu – najpotężniejszej broni współczesnego, żyjącego przez i dzięki technologii, człowieka XXI wieku. Mamy globalizację, mamy globalną wioskę, w pełni otwarty i nowoczesny świat – nie mamy jednak coraz częściej własnych przekonań, własnej tożsamości. Indywidualność jednostki wpisana jest w system, miejsce w szeregu wielkich społeczności, żyjących tak samo, myślących i czujących również. Nie ma już „ja” – jesteśmy „my”. Światowi. Sumienie też stworzymy światowe?
Natalia Pochroń
Kategoria: Polityka, Publicystyka, Społeczeństwo