banner ad

Mity o Mszy Trydenckiej cz. 1

| 5 stycznia 2014 | 2 komentarze

mszaI. Powstała w XVI wieku na Soborze Trydenckim


Potoczne nazywanie nadzwyczajnej formy rytu rzymskiego „Mszą trydencką” niestety błędnie wskazuje na genezę powstania tego rytu. Przed reformą Mszę nazywano po prostu Mszą rzymską i tyle. Po wprowadzeniu reformy liturgicznej, a wraz z nią nowego rytu Mszy św. pojawiła się nazwa "msza trydencka" na określenie rytu Mszy św. sprzed reformy. Niestety wraz z tym terminem pojawił się pewien nieszczęśliwy schemat myślowy.

Często wręcz mówi się to tym, że tak jak nowa Msza została zaprojektowana jako owoc Soboru Watykańskiego II, tak samo Msza trydencka była projektem Soboru Trydenckiego. Jest to jednak głębokie nieporozumienie.

Główna część Mszy „trydenckiej” czyli Kanon powstał na pewno przed IV wiekiem. Za czasów papieża Gelazego I (492 – 496) znamy już jego postać, którą zachował w zasadzie do dzisiaj. Papieże od V wieku kładli nacisk, aby jak najszerzej używano Kanon rzymski, argumentując to jego pochodzeniem od św. Piotra. W XVI wieku Sobór trydencki musiał rozwiązać problem licznych herezji jakie w wyniku reformacji przenikały do liturgii Kościoła. Uchwalono dekret o tym, co trzeba zachować, a czego unikać w sprawowaniu Mszy, który zarządzał m.in. ujednolicenie obrzędu Mszy dla całego Kościoła. Na ostatnim posiedzeniu Soboru powierzono to dzieło papieżowi. Czy jednak ułożono wtedy nowy ryt Mszy św.?

Kardynał Ratzinger tak opisuje co zrobił ówczesny papież: „Pius V kazał przerobić istniejący mszał rzymski, tak jak to odbywało się już w długowiekowej historii. Wielu jego następców ponownie przerabiało ten mszał, nigdy nie przeciwstawiając jednego mszału drugiemu. Zawsze chodziło o pewien nieustannie kontynuowany proces zakładający rozwój i oczyszczanie, w którym jednak sama ciągłość nigdy nie została przerwana. Mszał Piusa V, jako stworzony przez niego, w rzeczywistości nie istnieje. Istnieje jedynie przeróbka nakazana przez Piusa V jako jedna z faz długiego procesu historycznego rozwoju. Nowość po Soborze w Trydencie była innej natury. Wtargnięcie reformacji odbiło się przede wszystkim na sposobach «reform» liturgicznych. Na początku nie istniał jeden Kościół katolicki i jeden Kościół protestancki obok siebie. Podział Kościoła zachodził prawie niedostrzegalnie i znalazł swoje najbardziej wyraziste z historycznego punktu widzenia najbardziej wpływowe odbicie w zmianach liturgii, która lokalnie wyglądała różnorako, tak że bardzo trudne było często wyznaczenie granicy między liturgią katolicką a już nie katolicką. W sytuacji tego zamieszania, z powodu braku zwięzłego liturgicznego ustawodawstwa i istniejącego liturgicznego pluralizmu odziedziczonego po średniowieczu, papież zdecydował, że Missale Romanum, czyli mszał miasta Rzymu, jako z pewnością katolicki, będzie obowiązywał wszędzie tam, gdzie używane formy liturgiczne nie mogły wykazać się przynajmniej dwustuletnią tradycją” (Moje życie, Częstochowa 1998, s. 131-132).

Gdy się porówna Mszał rzymski sprzed Soboru Trydenckiego i ten który nakazał wprowadzić św. Pius V, to zmiany były tak niewielkie, że laik mógł ich nie dostrzec. Obrzędy praktycznie się nie zmieniły. Uporządkowano teksty, ale największą nowością był fakt, że od tej pory Mszały drukowane w Rzymie miały być przyjęte na całym świecie.


II. To negacja nauczania Soboru Watykańskiego II


Aby rozwiać mit o negatywnym stosunku Soboru Watykańskiego II do Mszy trydenckiej trzeba wyróżnić dwa elementy. Pierwszy z nich to litera soboru, czyli wszystkie oficjalne dokumenty będące owocem Soboru, drugi z nich to tzw. duch soboru, czyli zespół wyobrażeń i przekonań na temat tego, co zalecał Sobór, nie zawartych jednak explicite w dokumentach soborowych.

Ten drugi aspekt powoływania się na Sobór należy całkowicie odrzucić, o czym mówił papież Benedykt XVI w słynnym przemówieniu do kurii rzymskiej 22 grudnia 2005:

„[Tę postawę można określić] mówiąc jednym zdaniem: Powinno się raczej podążać za "duchem Soboru", zamiast trzymać się jego nauczania w formie pisemnej. W ten sposób, co jest oczywiste, pozostawiono szeroki margines, co do późniejszych definicji tego "ducha" i wskutek tego utworzono swobodną przestrzeń dla wszelkich wynikających z tego zachcianek i kaprysów. Pojmowanie w ten sposób Soboru jest zasadniczym nieporozumieniem. W ten sposób traktuje się Sobór, jako rodzaj konstytuanty (zgromadzenia ustawodawczego), która uchyla dawne konstytucje i tworzy nowe. Zgromadzenie ustawodawcze jednakże wymaga istnienia suwerena, który udziela deputowanym mandatu uprawniającego do władania ustawodawczego, a następnie zatwierdza dokonane przez nich wybory. W przypadku konstytucji (świeckiej) jest to lud, któremu konstytucja ma służyć. Ojcowie Soborowi nie posiadali takiego mandatu i nikt im nigdy takowego nie udzielił. Mało tego – nikt im nigdy nie mógł takowego udzielić, gdyż zasadnicza "konstytucja Kościoła" pochodzi od Pana Boga i została przekazana nam, abyśmy mogli osiągnąć życie wieczne i – patrząc z tej perspektywy – aby oświecać nasze życie doczesne i samą teraźniejszość.” (tłumaczenie: Piotr Ochwał).

Spójrzmy, zatem na literę Soboru, czyli co sam Sobór uchwalił. Dwa największe zarzuty wobec Mszy trydenckiej stawiane w kontekście Soboru to:

1) zwrócenie kapłana „tyłem do wiernych”.
2) nieużywanie języków narodowych (Msza jest po łacinie)

Co do pierwszego, to nie każdy jest świadomy faktu, że Sobór w żadnym dokumencie nie nakazał zwrócenia się kapłana w kierunku wiernych i próżno szukać wzmianki na ten temat.

Co się zaś tyczy drugiego zarzutu, to rzeczywiście Sobór w Konstytucji o Liturgii Sacrosanctum Concilium (Przenajświętsze zgromadzenie) dopuszcza ich wyjątkowe użycie:

SC 36, § 1: „W obrzędach łacińskich zachowuje się używanie języka łacińskiego, poza wyjątkami określonymi przez prawo szczegółowe”.§ 2: „Ponieważ jednak i we Mszy Świętej, i przy sprawowaniu sakramentów, i w innych częściach liturgii użycie języka ojczystego nierzadko może być bardzo pożyteczne dla wiernych, można mu przyznać więcej miejsca, zwłaszcza w czytaniach i pouczeniach, w niektórych modlitwach i śpiewach…”

SC 54: „…można pozwolić we Mszach odprawianych z udziałem wiernych na stosowanie języka ojczystego w odpowiednim zakresie, zwłaszcza w czytaniach i „modlitwie powszechnej“, oraz jeżeli warunki miejscowe tego wymagają, w tych także częściach, które należą do wiernych”. Należy jednak dbać o to, aby wierni umieli wspólnie odmawiać lub śpiewać stałe teksty mszalne, dla nich przeznaczone, także w języku łacińskim”.

Jak widzimy, używanie łaciny jak i zwrócenie kapłana ad orientem (na wschód) nie jest żadnym aktem negacji nauczania Soboru. Czy sam Sobór mógłby mieć coś przeciwko rytowi, który rozpoczynał i zamykał każdą jego sesję? Wręcz przeciwnie. Wróćmy do cytowanej wyżej Sacrosanctum Concilium „Na koniec trzymając się wiernie tradycji, Sobór święty oświadcza, że święta Matka Kościół uważa za równe w prawach i godności, wszystkie prawnie uznane obrządki i że chce je na przyszłość zachować i zapewnić im wszelki rozwój, pragnie też, aby tam, gdzie zachodzi potrzeba, zostały one roztropnie i gruntownie rozpatrzone w duchu zdrowej tradycji, oraz aby im nadano nową żywotność, stosownie do współczesnych warunków i potrzeb..”


III. Została dopuszczona, bo papież chce pojednania z lefebrystami


Często powtarza się, że jedynym (bądź głównym) motywem „uwolnienia” starej Mszy była dla papieża Benedykta XVI chęć przyciągnięcia do Kościoła Bractwa Kapłańskiego Piusa X. Konsekwencją tego rozumowania jest stwierdzenie, że Msza ta powinna pozostać jedynie jako ryt kilku wyspecjalizowanych zgromadzeń i w żadnym wypadku nie powinna być szerzej rozpowszechniana w Kościele powszechnym.
Co mówią na ten temat najbliżsi współpracownicy papieża? Kardynał Castrillon Hoys – przewodniczący papieskiej komisji Ecclesia Dei na konferencji prasowej w Londynie w 2008 roku powiedział jasno, że celem Benedykta XVI nie jest "tradycyjna Msza w wielu parafiach," ale "tradycyjna Msza łacińska w każdej parafii." Kardynał Antonio Cañizares Llovera, Prefekt Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów w wywiadzie z 9 stycznia 2010 roku mówił: "…motu proprio samo w sobie ma wielką wartość dla Kościoła i liturgii. I choć patrząc na reakcje na dokument (niektórzy ubolewają i nie przestają nadal ubolewać), należy słusznie i koniecznie stwierdzić, że motu proprio nie jest ani krokiem wstecz ani powrotem do przeszłości. Jest uznaniem i przyjęciem, w prostocie, w całej rozciągłości i historii, wielkich skarbów tradycji, które w liturgii znajdują swój najprawdziwszy i najgłębszy wyraz. Kościół nie może sobie pozwolić na lekceważenie czy porzucenie skarbów bogatej spuścizny tradycji obrządku łacińskiego."

Można by nie uwierzyć tym słowom kardynałów gdyby nie to, że znamy szereg faktów z życia kardynała Ratzingera, które jak najbardziej potwierdzają taką wolę papieża. We wstępie do książki ks. Klausa Gambera La Réforme Liturgique en question (Éditions Sainte–Madeleine 1992, s. 7–8) pisał: „To, co się stało po soborze, było czymś innym: w miejsce liturgii będącej owocem stałego rozwoju, wprowadzono liturgię sfabrykowaną. Zrezygnowano z życiowego procesu wzrostu i stawania się, aby przystąpić do fabrykowania. Nie chciano już kontynuować dokonującego sie przez wieki stawania się i dojrzewania żywego organizmu, a zastępowano to, w sposób właściwy produkcji technicznej, fabrykowaniem, czyli banalnym produktem chwili.”

Zamiłowanie kardynała Ratzingera do starszej formy rytu rzymskiego znane było już w latach dziewięćdziesiątych gdy odprawiał msze pontyfikalne a także udzielał święceń kapłańskich w starym rycie. Nie można zatem w żadnym wypadku powiedzieć, że motywacją papieża było jedynie pojednanie z Bractwem Kapłańskim św. Piusa X. Papież widzi starą liturgię jako jedno z narzędzi walki z nadużyciami liturgicznymi a także jako wstęp do tzw. „reformy reformy”. Nie ma wątpliwości, że Ojciec Święty jest świadomy atrakcyjności i żywotności starego rytu. W przeciwnym razie nie pisałby do biskupów w liście załączonym do Summorum Pontificum następujących słów: „W międzyczasie jednak okazało się z całą oczywistością, że młodsze pokolenie też może odkryć tę formę liturgiczną, poczuć jej piękno i odnaleźć w niej ten sposób spotkania z Tajemnicą Najświętszej Eucharystii, który byłby najlepiej do niego dopasowany.”


IV. Nic nie można zrozumieć, trzeba znać łacinę


1. Zanim spróbuję udowodnić, że na starej Mszy jesteśmy w stanie zrozumieć więcej niż może nam się na początku wydawać, zacznijmy od tego czy dokładne rozumienie przez wiernego każdego słowa ze Mszy świętej jest rzeczywiście konieczne. Aby odpowiedzieć na to pytanie trzeba zdefiniować, czym jest Msza święta, jaki jest jej cel. Msza święta nie jest czymś w rodzaju teatru, gdzie poszczególni aktorzy muszą odgrywać swoje role, aby jak najlepiej zabawić publiczność, a ta musi mieć dobrą słyszalność i widoczność, aby wyjść z przedstawienia zadowolona. Jeśli uświadomimy sobie, że celem Mszy świętej jest przede wszystkim bezkrwawe powtórzenie przez kapłana ofiary Jezusa Chrystusa, inaczej będziemy postrzegać konieczność rozumienia słów Mszy świętej. Jest to przecież tak wielka tajemnica, że nawet zmieniając język celebracji nie możemy powiedzieć, że przybliżyliśmy się do zrozumienia tej wielkiej tajemnicy. Udział we Mszy świętej to przede wszystkim wewnętrzne zjednoczenie z ofiarą Jezusa Chrystusa. Rozumienie słów może pomóc, ale widząc jak dobrze Kościół radził sobie w historii używając tylko łaciny, dochodzimy do wniosku, że nie jest to kluczowym aspektem uczestnictwa we Mszy świętej.

2. Wertując mszalik z tekstami starej Mszy dostrzegamy mnóstwo niezrozumiałego tekstu i od razu nabieramy wrażenia, że nigdy nie uda nam się zrozumieć tego potoku łaciny. Okazuje się jednak, że większość tych tekstów nigdy nie usłyszymy na Mszy trydenckiej, gdyż są wypowiadane po cichu przez kapłana. Cała modlitwa eucharystyczna, duża część obrzędów Komunii św. a także w Mszach śpiewanych obrzędy wstępne (u stóp ołtarza) są zupełnie niesłyszalne przez wiernych. Łaciny, którą słyszy wierny jest mniej niż mogłoby się to wydawać z pobieżnego przejrzenia mszalika. Sprowadza się ona głównie do tzw. części stałych Mszy świętej. Osoba, która regularnie chodzi na Nową Mszę nie ma kłopotu z ich zrozumieniem. Wszak modlitwy i śpiewy z Nowej Mszy takie jak: Panie zmiłuj się nad nami, Chwała na wysokości Bogu, Wierzę w jednego Boga, Święty, święty, święty…, Ojcze nasz, Baranku Boży to dosłowne tłumaczenia tekstów łacińskich używanych na Mszy trydenckiej. Znając te polskie teksty rozumiemy przecież te same modlitwy uczestnicząc we Mszy w języku łacińskim.

3. Nie zawsze zupełnie cała Msza trydencka jest po łacinie. Kazanie jest głoszone w języku wiernych, a przed kazaniem kapłan zazwyczaj jeszcze raz odczytuje Lekcję i Ewangelię w języku narodowym. Papieski dokument Summorum Pontificum pozwala także na użycie języka narodowego do czytań mszalnych, z czego korzysta wielu księży w Polsce. Kazanie ma na celu objaśnienie wiernym przekazu czytań biblijnych, zatem nawet, jeśli czytania te są po łacinie to kapłan – kaznodzieja objaśnia wiernym ich znaczenie. Także pieśni śpiewane podczas Mszy trydenckiej są bardzo często śpiewane po polsku. Są to te same tradycyjne polskie pieśni, które są wykonywane na Nowej Mszy.

4. Oczywiście jest rzeczą chwalebną poznać dokładniej treść i znaczenie poszczególnych modlitw kapłana. Obecnie na rynku jest dostępnych mnóstwo różnego rodzaju mszalików, które zawierają tłumaczenia na polski łacińskich tekstów Mszy trydenckiej. Z doświadczenia wiem, że wierni, którzy używają mszalików, po kilku Mszach sami z nich rezygnują, gdyż za bardzo odciągają one uwagę od modlitwy. Zrozumienie każdego słowa Mszy świętej nie jest dla nich tak istotne jak skupienie modlitewne. Stali bywalcy Mszy trydenckich używają mszalików niezmiernie rzadko, zazwyczaj przed Mszą lub śledząc tzw. propria tj. zmienne części Mszy świętej.

5. Możemy wreszcie przejść do pozytywnych powodów używania łaciny w liturgii. Łacina wraz z greką i hebrajskim to święte języki chrześcijaństwa, w których wypisana była wina na krzyżu naszego Pana Jezusa Chrystusa. Dzięki temu, że język ten jest już martwy i nie rozwija się, pozwala na zachowanie niezmiernie dużej precyzji słów, która jest niezwykle istotna w przekazywaniu prawd wiary. Odmawiając te same łacińskie modlitwy, które Kościół odmawiał przez kilkanaście wieków, czujemy jedność z całą historią Kościoła. Również dzięki łacinie podczas Mszy lepiej budujemy atmosferę sacrum i skupienia modlitewnego. Zgodnie z Konstytucją o Liturgii Świętej Sacrosanctum Cocncilium Soboru Watykańskiego II, łacina wciąż pozostaje oficjalnym językiem Kościoła, a jej niestosowanie w liturgii jest de facto nieposłuszeństwem wobec decyzji ojców Soboru. Dzisiaj łacina jako uniwersalny język Kościoła nabiera coraz większego znaczenia. Biorąc pod uwagę powszechność nauki języków obcych a także dostępność w internecie tekstów łacińskich, opanowanie łaciny stosowanej na Mszy nie jest żadnym problemem. Coraz łatwiejsze podróżowanie po świecie sprawia, że częściej uczestniczymy we Mszy świętej za granicą. Życzyłbym wszystkim, aby każdy będąc na Mszy świętej za granicą, czuł taką cząstkę domu i stabilność, jaką czuli polscy żołnierze walczący na frontach II wojny światowej, uczestniczący za granicą właśnie we Mszy łacińskiej.

 

V. Kapłan stoi tyłem do ludzi


Zacznijmy od tego, że kapłan na Mszy nie ustawia się tyłem do ludu, ale przede wszystkim ustawia się przodem do krzyża i przodem do tabernakulum. Czyli nie "tyłem do ludzi" ale "przodem do Boga". Bynajmniej nie ma to nic wspólnego, jak niektórzy sądzą, z brakiem szacunku do Ludu Bożego. Na Mszy z ludem kapłan odwraca się w kierunku ludu wtedy gdy zwraca się do niego, np. przy wezwaniu Pan z Wami – Dominus Vobiscum. Zwracając się z modlitwą do Boga kapłan pozostaje razem z ludem zwrócony ku wschodowi lub ku tzw. liturgicznemu wschodowi, jeśli ołtarz kościoła nie jest skierowany na wschód.

Zwrot kapłana na wschód (ad orientem, versus Deum) nie jest wcale cechą charakterystyczną dla nadzwyczajnej formy rytu rzymskiego. Wszystkie tradycyjne chrześcijańskie obrządki wschodnie i zachodnie do dzisiaj zachowały postawę kapłana ad orientem. Najciekawsze jest jednak, że nawet tzw. Nowa Msza nie musi być sprawowana w kierunku ludu (versus populum). W Katedrze Wawelskiej czy na Jasnej Górze kapłani odprawiają nowe Msze ad orientem. Kongregacje watykańskie wielokrotnie wyjaśniały, że odprawianie nowej Mszy versus populum jest jedynie opcją a nie obowiązkiem.

Zwolennicy sprawowania Mszy świętej w kierunku ludu często argumentują, że jest to powrót liturgii pierwszych wieków chrześcijaństwa. Nie ma jednak ku temu żadnych przekonujących dowodów archeologicznych. Nawet niestandardowe usytuowanie ołtarza w bazylice św. Piotra zostało już wyjaśnione ograniczeniami geograficznymi terenu. Udowodniono przy tym, że podczas Kanonu lud w bazylice św. Piotra zwracał się razem z kapłanem ku wschodowi czyli de facto stał tyłem do kapłana.

Należy także pamiętać, że nawet jeśli kapłan odprawia Mszę versus populum to i tak swoich słów nie adresuje do ludu. Duchowe nastawienie kapłana-ofiarnika, jako przedstawiciela całego Kościoła, winno zawsze być versus Deum per Iesum Christum (ku Bogu przez Jezusa Chrystusa). Ofiarę eucharystyczną składa się Bogu w Trójcy Jedynemu, najważniejszy jest Nasz Pan Jezus Chrystus, Najwyższy Kapłan, działający poprzez posługę kapłana, który na sposób widzialny jej przewodniczy będąc Jego narzędziem.


VI. Nie można aktywnie uczestniczyć we Mszy Św.


Kościół podczas II Soboru Watykańskiego wezwał do tzw. czynnego uczestnictwa wiernych w liturgii (participatio actuosa). Mało kto zdaje sobie sprawę, że owo "aktywne uczestnictwo" nie znaczy mechanicznego wstawania, siadania, klękania, odpowiadania, wertowania mszalika, „rozumienia wszystkiego” co ksiądz czyta z mszału (jak wielu błednie sądzi), ale przede wszystkim oznacza głębokie zaangażowanie własnej duszy w liturgiczne misterium.

Kardynał Joseph Ratzinger poświęcił w swojej książce Duch liturgii cały podrozdział temu zagadnieniu. Konkluzją jest, że „Właściwa "akcja" liturgiczna, w której wszyscy powinniśmy brać udział, jest więc działaniem samego Boga”. Czy zatem można powiedzieć, że Msza w formie nadzwyczajnej nie pozwala na aktywne uczestnictwo? Wręcz przeciwnie. Dzięki orientacji kapłana, ciszy Kanonu oraz bogactwu gestów i znaków większość osób uczestnicząca w starej Mszy odkrywa, że to właśnie forma nadzwyczajna lepiej umożliwia pełniejsze duchowe zaangażowanie się w liturgiczne misterium.

Ponadto, widząc zaangażowanie wiernych, aby celebracje Mszy św. w klasycznym rycie mogły się w ogóle odbyć, mogę śmiało powiedzieć, że zaangażowanie to często przewyższa o głowę niejedną parafię. Nie wspomnę już o służbie liturgicznej, która wymaga znacznie więcej zaangażowania i jest prawdziwą sztuką – ars seviendi.

Na koniec trzeba pamiętać, że liturgia paradoksalnie nie jest skierowana do ludzi, ale do Boga. To jemu oddajemy chwałę składając doskonałą i czystą ofiarę. My tylko w tym akcie kultu uczestniczymy. Nie musimy wszystkiego rozumieć, bo i tak rozumienie tych spraw przekracza naturalne zdolności ludzkiego rozumu.


x. Grzegorz Śniadoch

 

Mity o Mszy Trydenckiej cz.2

 

 

Kategoria: Religia

Komentarze (2)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. vic pisze:

    Naprawdę z ciekawością go przeczytałem i zgadzam się w pełni. Niech tylko księza wezmą sobie do serca że najważnejszy jest Bóg.

  2. administrator pisze:

    Dziękujemy.

    Lada dzień będzie druga część. Prosimy o odwiedzanie naszej strony.

    cs

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *