Mikołaj Bierdiajew: Pismo siódme O liberalizmie (fragmenty)
Słowo liberalizm już dawno utraciło wszelki urok, choć pochodzi ono od pięknego słowa wolność. Wolnością nie da się zachwycić mas. Masa nie ufa wolności i nie umie powiązać jej ze swoimi żywotnymi interesami. Doprawdy, w wolności jest coś raczej z arystokratyzmu, niż demokratyzmu. Jest to wartość cenniejsza dla mniejszości ludzkiej, niż dla jej większości, skierowana przede wszystkim ku osobowości, ku indywidualności. W rewolucjach nigdy nie tryumfował liberalizm. Nie tryumfował nie tylko w społecznych, ale także w politycznych rewolucjach, ponieważ we wszystkich rewolucjach powstawały masy. A masa zawsze wyznaje patos równości, a nie wolności. I wielkimi rewolucjami kierował zawsze pierwiastek równości, a nie wolności. Duch liberalny nie jest w swej istocie duchem rewolucyjnym. Liberalizm jest usposobieniem i światopoglądem kulturalnych warstw społeczeństwa. Brak w nim dzikiego żywiołu – ni ognia, ni gorejącego serca. Jest w tym umiar i zbytnia wręcz formalizacja. Prawda liberalizmu jest prawdą formalną. Nie mówi o treści życia nic pozytywnego ani negatywnego, chciałaby zagwarantować jednostce dowolną treść życia. Idea liberalna nie potrafi przybierać formy podobnej religii i nie wywołuje uczuć natury religijnej. W tym leży słabość idei liberalnej, ale czai się w tym również i jej dobra strona. Idee demokratyczne, socjalistyczne, anarchiczne roszczą sobie prawo do nadawania treści ludzkiego życia; z łatwością stają się fałszywymi religiami i wytwarzają w stosunku do siebie postawę religijnego charakteru. Lecz na tym właśnie polega fałsz tych idei, gdyż nie ma w nich żadnej duchowej treści i nie ma niczego godnego religijno-patetycznej postawy. Przywiązanie uczuć religijnych do niegodnych przedmiotów jest wielkim fałszem i pokusą. I przyznać trzeba, że liberalizm do tego nie pobudza. Idea demokratyczna jest jeszcze bardziej formalna, niż idea liberalna, lecz potrafi uchodzić za treść ludzkiego życia, za szczególny jego rodzaj. Dlatego też kryje się w niej trująca pokusa. Ideę socjalistyczną wyróżnia bezgraniczna pretensjonalność. Aspiruje do wyznaczania celów życia ludzkiego, podczas gdy odwołuje się do środków życia, do jego materialnych narzędzi. Dawno już ubóstwiliście i absolutyzowaliście względne środki, przywiązując do nich uczucia niemal religijnego porządku, a cele życia dla was wyblakły. Wasza religia społeczności, socjalności jest religią środków, a nie celów. Doprawdy, w powierzchownej społeczności wszystko odwołuje się do środków; cele ustala się szerzej, cele są duchowe, a nie społeczne. A najbardziej uduchowionej wspólnoty ludzi, ich wewnętrznej wspólnoty nie da się określić zewnętrznymi kryteriami społeczności. Bo cele i treść życia pochodzą z duchowej głębi i zakorzenione są w boskiej rzeczywistości. Środowisko społeczne natomiast jest złożonym zestawem środków służących realizacji tych celów i tej treści. Dlatego wszelkie socjalne idee okazują się beznadziejnie i nieodparcie formalne i nigdy nie da się w nich osiągnąć prawdziwej treści i celu, nigdy nie można uchwycić w nich ontologicznego rdzenia.
(…)
Ideologia liberalna zrodziła się w mentalnej atmosferze XVIII wieku, która dążyła do przywrócenia naturalnej harmonii. Ta ideologia jest przesiąknięta wiarą w naturalną harmonię wolności i równości, w wewnętrzne pokrewieństwo tych pierwiastków. Rewolucja francuska zupełnie równość z wolnością zmieszała. Cały XIX wiek rozbijał iluzje naturalnej harmonii, istotnie zdemaskował sprzeczności i antagonizmy nie do pogodzenia. Okazało się, że równość niesie za sobą niebezpieczeństwo najstraszliwszej tyranii. Okazało się, że wolność wcale nie zabezpiecza przed ekonomicznym niewolnictwem. Abstrakcyjne pierwiastki wolności i równości nie stwarzają żadnego idealnego społeczeństwa, nie gwarantują praw człowieka. Między wolnością a równością istnieje nie harmonia, lecz antagonizm nie do przezwyciężenia. Cała polityczna i społeczna historia XIX wieku jest dramatem tego właśnie zderzenia wolności z równością. A marzenie o zgodnym współistnieniu wolności i równości jest niemożliwą do zrealizowania racjonalistyczną utopią. Nie da się pogodzić roszczeń jednostki z roszczeniami społeczeństwa, woli wolności z wolą równości. Abstrakcyjny liberalizm jest tak samo bezsilny w rozwiązaniu tego problemu, jak abstrakcyjny socjalizm. Jest to kwadratura koła. W kategoriach pozytywnych i racjonalnych jest to problem nie do rozwiązania. Zawsze istnieć będzie walka niepohamowanego dążenia do wolności z niepohamowanym dążeniem do równości. Żądza równości zawsze będzie najstraszniejszym niebezpieczeństwem dla ludzkiej wolności. Wola równości będzie powstawać przeciw prawom człowieka i przeciw prawom Boga. Wy, liberałowie-pozytywiści i socjaliści-pozytywiści, wszyscy bardzo słabo rozumiecie cały tragizm tego problemu. Niemożliwym jest pogodzić wolność z równością. Wolność jest przede wszystkim prawem do nierówności. Równość to przede wszystkim naruszenie wolności, ograniczenie jej. Wolność żywego stworzenia, a nie matematycznej danej, urzeczywistnia się w jakościowej różnicy, w wywyższeniu, w prawie do zwiększenia objętości i wartości własnego życia. Wolność wiąże się z wartościową treścią życia. Równość natomiast skierowana jest przeciw jakiejkolwiek wartościowej różnicy i wartościowej treści życia, przeciw jakiemukolwiek prawu do wywyższenia. Jeden z najwybitniejszych i najsubtelniejszych myślicieli politycznych XIX wieku, de Tocqueville, jako pierwszy wyraźnie zdawał sobie sprawę z tragicznego konfliktu wolności i równości i przeczuwał wielkie niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą duch równości. „Sądzę, – mówi ten szlachetny myśliciel – że najłatwiej jest ustanowić rząd absolutny i despotyczny wśród ludzi, których warunki społeczne są równe, i myślę, że gdyby taki rząd został utworzony wśród takich ludzi, to nie tylko by ludzi uciskał, ale z czasem odbierał każdemu z nich najważniejsze cechy, właściwe człowiekowi. Dlatego wydaje mi się, że despotyzmu należy się bać najbardziej w czasach demokratycznych”. Owego szlachetnego strachu przed wyrównywaniem, przed europejską chińszczyzną doświadczał także J.S. Mill. Również jego niepokoił los ludzkiej osobowości w demokratycznym społeczeństwie, opętanym duchem równości. Złudzenia XVIII wieku, złudy francuskiej rewolucji zostały rozbite. Wolność wyzwala nieokiełznaną wolę równości i kryje w sobie ziarno samozaparcia i samozniszczenia. Liberalizm rodzi demokrację i niekontrolowanie przekształca się w demokratyzm. Taki jest jego naturalny rozwój. Ale demokracja wyniszcza podstawy liberalizmu, równość pożera wolność. Ujawniło się to już podczas rewolucji francuskiej. Dziewięćdziesiąty trzeci rok pogrzebał deklarację praw człowieka i obywatela z 1789 roku. Oto fatalny proces. Sprzeczność między wolnością a równością, między prawami jednostki a prawami społeczeństwa jest nie do pokonania i nie do rozwiązania w porządku naturalnym i racjonalnym, da się ją pokonać i rozwiązać tylko w porządku łaski, w życiu Kościoła. W komunii religijnej, w społeczności kościelnej znika sprzeczność między jednostką a społeczeństwem, wolność jest w niej braterstwem, wolność w Chrystusie jest braterstwem w Chrystusie. Wspólnota duchowa rozwiązuje tę kwadraturę koła. Nie ma w niej różnicy między prawem a obowiązkiem, nie ma przeciwieństw. Ale w społeczności kościelnej brak mechanicznej równości, jest tam jedynie braterstwo. A wolność nie jest w niej przeciwstawieniem siebie bliźniemu. Religijna komunia opiera się na miłości i łasce, których nie zna ani liberalizm, ani demokratyzm. Dlatego też podstawowe antynomie ludzkiego życia, jego najpoważniejsze konflikty są w niej rozwiązywane.
(…)
Liberalizm, jako ogólny światopogląd, jest ahistoryczny, tak samo ahistoryczny jak i socjalizm. I z tego względu czeka go surowy osąd. Głębsze próby uzasadnienia liberalizmu oparte są na idei prawa naturalnego. Próbowano uzasadnić prawo natury w sposób idealistyczny. Ale doktryna prawa naturalnego wiąże się z wiarą w „stan natury”. Prawo naturalne przeciwstawia się prawu historycznemu, tak jak stan natury przeciwstawia się stanowi historycznemu, historycznej rzeczywistości. Wszelkie nauki o prawie naturalnym zostały już dawno poddane bezlitosnej krytyce. Nie pozostał po nich kamień na kamieniu. Idealistyczne odrodzenie prawa naturalnego i próby nadania mu normatywnych podstaw za pomocą filozofii Kanta nie sięgają do największej głębi, do podstaw ontologicznych. Niezbywalnych i świętych praw człowieka nie można nazwać jego prawami „naturalnymi”, prawami „stanu natury”. I na próżno idealizujecie naturę człowieka, próżno chcecie szukać w niej oparcia w dążeniu ku lepszemu życiu. Człowiek „historyczny” jest wciąż lepszy od człowieka „naturalnego”, a wyswabadzanie i przywracanie człowieka „naturalnego” rodzi jedynie zło. Stan „historyczny” stoi ponad stanem „natury”, „historyczne” prawo tryumfuje nad prawem „naturalnym”. Człowiekowi przysługują niezbywalne i święte prawa nie jako materia „naturalna”, ale jako materia duchowa, łaskawie odnowiona i usynowiona przez Boga. A to oznacza, iż głębokiego fundamentu praw człowieka szukać należy nie w „naturze”, lecz w Kościele Chrystusa. Nieskończone prawo ludzkiej duszy jest nie „naturalnym”, ale „historycznym” prawem świata chrześcijańskiego. Odkryta przez chrześcijaństwo dusza ludzka nie jest „stanem natury” człowieka, gdyż w „stanie natury” została ona głęboko stłumiona i ukryta. Dusza ludzka została objawiona w chrześcijańskiej epoce historycznej, a objawienie to poprzedzone było jedynie starożytnymi misteriami i filozofią platońską. Z tego najwyższego źródła pochodzi ziarno prawdy w liberalizmie. Wasza filozofia „stanu natury” i „prawa natury” natomiast – jest powierzchowna. Głębszą jest filozofia „stanu historycznego” i „prawa historycznego”. Wiara w doskonały „stan natury” już dawno upadła, nie wytrzymuje krytyki ani naukowej, ani religijnej. Człowiek nie jest ze swojej „natury” dobry ani bezgrzeszny. Cała „natura” leży w złu. W porządku „naturalnym”, w „naturalnej” egzystencji panuje wrogość i zaciekła walka. Porządek „historyczny” jest wyższym stanem istnienia, aniżeli porządek „naturalny”.Humanizm podstępnie połączył człowieka „naturalnego” z człowiekiem duchowym, łaskawie odnowionym i usynowionym przez Boga, i w ostateczności doprowadził do negacji człowieka. Wydawać by się mogło, że wy, ludzie XX wieku, powinniście byli wreszcie uwolnić się od pozostałości XVIII wieku, od obsesji minionego stulecia. Nie ma żadnego stanu „natury”, nie ma żadnego prawa „naturalnego”, nie ma i być nie może żadnej „naturalnej” harmonii. Już wiek XIX powinien był skierować was ku temu, co „historyczne”, ku głębi rzeczywistości historycznej. A ponieważ liberalizm przeciwstawia siebie temu, co „historyczne” i opiera się na „naturalnym”, degeneruje się on w abstrakcyjnej pustce. „Historyczne” – znaczy konkretne, „naturalne” zaś jest abstrakcją. W organicznych zasadach historycznych grzech i zło stanu „natury” zostają pokonane. Ponad stanem „historycznym” i „historycznym” prawem stoi stan „duchowy” i „duchowe” prawo.
Wiara w ideał liberalizmu stała się już niemożliwa. Zbyt wiele się zmieniło i skomplikowało od czasu, gdy wiara ta jeszcze była świeżą. Jest aż nazbyt jasne, że to przekonanie opierało się na fałszywej nauce o naturze ludzkiej, na niechęci do poznania jej irracjonalnych stron. Nie wierzymy już tak naprawdę w konstytucje, nie możemy dłużej wierzyć w parlamentaryzm jako panaceum na wszelkie zło. Można uznać nieuchronność, a czasem względną przydatność konstytucjonalizmu i parlamentaryzmu, lecz wierzyć w to, że w ten sposób można stworzyć doskonałe społeczeństwo, że można wyleczyć ze zła i cierpienia, już się nie da. Nikt takiej wiary nie posiada. Ostatni doktrynerzy liberalnego konstytucjonalizmu i parlamentaryzmu robią żałosne wrażenie. Parlamentaryzm na Zachodzie przeżywa poważny kryzys. Odczuwalne jest wyczerpanie wszystkich form politycznych. A ponieważ liberalizm zbyt mocno wierzy w formę polityczną, nie dosięga wyżyn współczesnej świadomości. Nie dosięga ich także socjalizm, ponieważ zbyt wiele ufności pokłada w organizacji ekonomicznej. Wszystkie te przekonania są pozostałością starego racjonalizmu. Racjonalizm opierał się na ograniczeniu ludzkiego doświadczenia, na ignorancji irracjonalnej natury ludzkiej, która uniemożliwia pełną racjonalizację społeczeństwa. Ludzie nowego stulecia nie mogą dłużej wierzyć w zbawienie form politycznych i socjalnych, znają całą ich względność. Wszystkie pierwiastki polityczne są względne, żaden z nich nie może przybrać miana wyjątkowego znaczenia, żaden nie może być nazwany jedynym ratującym środkiem. Wiara w konstytucję jest wiarą żałosną. Konstytucje można uchwalać zgodnie z wymogami historycznego dnia, lecz wierzyć w nie – nie ma sensu. Wiara winna być skierowana na przedmioty bardziej wartościowe. Nie jest rzeczą godną robić sobie bożka z rządów prawa. Jest w tym pewne ograniczenie. Praworządność jest rzeczą bardzo względną. I jeśli istnieje w liberalizmie wieczny pierwiastek, to szukać go należy nie w tych czy innych formach politycznych, nie w tej czy innej organizacji reprezentacji i władzy, ale w prawach człowieka, w ludzkich wolnościach. Prawa i wolności człowieka są niezmiernie głębsze niż np. powszechne prawo wyborcze, ustrój parlamentarny itp., mają one uświęcony fundament. Ale właśnie dlatego prawa i wolności człowieka wymagają głębszego uzasadnienia niż to, które daje im liberalizm, uzasadnienia metafizycznego i religijnego. Częściową prawdą liberalizmu jest swoboda sumienia religijnego, a podstawa jej leży w Chrystusie i Jego Kościele, w wolności Kościoła od roszczeń „świata”, gdyż tylko w Kościele Chrystusowym objawia się nieskończona natura ludzkiego ducha. Poza chrześcijaństwem roszczenia świeckiego państwa i świeckiego społeczeństwa wobec osoby ludzkiej byłyby nieograniczone. Wolność ludzkiego ducha wywalczona została krwią chrześcijańskich męczenników. Wy, mieniący się wyzwolicielami, powinniście o tym pamiętać. Ale wy chcielibyście wyzwolić człowieka także od Kościoła Chrystusowego, który jest królestwem wolności, i przez to oddajecie człowieka zupełnie we władzę pierwotnych instynktów.
Przekład: Maksym Kołomijec
Kategoria: Myśl, Publicystyka