Matuszewski: Uniwersytet – szaniec, który trzeba obronić
Każdy, kto ze zrozumieniem obserwuje rozwój sytuacji na polskich uczelniach, rozumie zapewne, że stają się one kolejnym polem kulturowej wojny. Bardzo, dodajmy, nierównej. Jest to dosłowne starcie cywilizacji i anty-cywilizacji, której naiwnie, w poczuciu obowiązku zachowania wolności słowa, pozwolono wejść w szacowne mury, a która mury te usiłuje skruszyć z właściwą sobie butą i brakiem poszanowania jakiejkolwiek tradycji.
Najbardziej destrukcyjnym elementem zmian, jakie rewolucja chce wymusić na polskich uniwersytetach, jest zmiana stosunków na linii mistrz – uczeń. W czasie, gdy studiowałem, było czymś oczywistym, że podstawowym, stałym fundamentem interakcji na linii student – wykładowca jest jeden prosty fakt: wykładowca posiada wiedzę, którą student chce zdobyć w celu osiągnięcia określonych kwalifikacji zawodowych lub naukowych, zatem niezależnie od własnych sympatii i antypatii uczy się – rozumiejąc, że będąc na pierwszym lub drugim roku nie może równać się z profesorem zwyczajnym.
Aktywiści z działających w obrębie wielu uniwersytetów grup o tęczowej lub czerwonej proweniencji ideowej nie uznają już tej, do niedawna oczywistej, relacji za rzecz normalną. Uważają, że są równym wykładowcy uczestnikiem procesu edukacji, mogącym wyrazić zgodę lub dezaprobatę wobec treści przedstawianych im w trakcie procesu nauczania. Co więcej: głównym wyznacznikiem wyrażenia przez nich zgody na możliwość wygłoszenia przez wykładowcę określonych tez staje się coraz częściej zgodność stanu wiedzy lub poglądów wykładowcy z poglądami studenta. A jeżeli stan badań lub stan faktyczny twierdzi coś przeciwnego do światopoglądu tegoż studenta, to zgodnie ze starą stalinowską zasadą, tym gorzej dla stanu badań i faktów.
Lewica nabiera coraz większej odwagi, staje się coraz bardziej brutalna, a co więcej – środowiska ją reprezentujące potrafią zjednoczyć się wokół danego celu i sprawić wrażenie, że stanowią jakąś znaczącą siłę, przed którą każdy musi się w końcu ugiąć. I niestety, wielu, w tym władze niektórych uczelni, tak właśnie czynią.
Ciąg dalszy łatwo przewidzieć. To, co dzieje się w Polsce, przychodzi z Zachodu. Z uwagi na położenie geograficzne i dziejowe zrządzenia losu z niewielkim opóźnieniem docierają do nas pewne prądy społeczne i polityczne, ale weźmy pod uwagę, że Internet proces ów znacznie przyspieszył. To, co jeszcze dwie dekady temu niewyobrażalne, dziś jest normą. Wystarczy więc przyjrzeć się coraz bardziej przerażającej sytuacji w krajach Europy Zachodniej i USA, panującej na tamtejszych uczelniach cancel culture (u nas dopiero w powijakach), terrorowi środowisk LGBT i narzucanej przez nie nowomowie.
Kolejny etap tego, czego jesteśmy dziś świadkami, to zalew szaleństwa w czystej postaci, które zechce przejąć całkowitą kontrolę nas naszym życiem społecznym i kulturą. Krytyka tego stanu rzeczy obrzucona zostanie brudem posądzeń o związki z nazizmem, faszyzmem, mową nienawiści – i szeregiem innych określeń, wymyślonych po to tylko, by uciszyć adwersarzy tęczowo-czerwonej lewicy i zmusić ich do milczenia. Należy przy tym mieć na uwadze, że na Zachodzie ograniczanie się do wyłącznie werbalnych protestów należy już do przeszłości. Coraz częstsze są incydenty z użyciem siły fizycznej, którą anarchiści, feministki, aktywiści LGBT i komuniści uzasadniają tym, że muszą powstrzymać „faszystowską” w ich przekonaniu ideologię. Cel ten, tłumaczą, daje im moralne prawo czynienia wszystkiego, co uznają za stosowne, z kolei utarte normy życia społecznego lub obowiązująca legislacja nie ma tu nic do rzeczy.
Nie miejmy złudzeń: rzeczowa polemika i tłumaczenie nic tu nie da. Skrajna lewica nie dąży do poznania prawdy i budowania czegokolwiek w oparciu o racjonalne argumenty i stan faktyczny. Skrajna lewica – niezależnie od barw, to stan umysłu. Znakomicie tłumaczy to zjawisko Mark Dice w książce Liberalism: Find a Cure: „[ludzie ci] uznają, że mechanizm interakcji w świecie realnym powinien być identyczny z tym, który wyznacza sposób funkcjonowania mediów społecznościowych, gdzie można wybrać kogo się śledzi, co się ogląda lub słyszy i gdzie można kogoś zablokować jednym muśnięciem palca. Ich życie stało się bańką, która w ich mniemaniu stanowić ma ich własną, spersonalizowaną przestrzeń, bezpieczną krainę Utopii, wypełnioną tylko tym, co lubią, bez jakiegokolwiek sprzeciwu, niezgody i wyzwań. Niestety, świat realny tak nie działa. A oni są z tego bardzo niezadowoleni, gdy zaś stają się niezadowoleni, są jeszcze bardziej nieprzewidywalni”.
Proces ten będzie się tylko pogłębiał. W wielu przypadkach z USA, które zresztą dokładnie opisuje prasa, nie ma już znaczenia, że osoby oskarżane przez lewicę (w tym wykładowcy) nie popełniły żadnego wykroczenia ani też nie zaniedbały żadnych obowiązków wynikających z pełnionych funkcji. Ich jedyną winą było to tylko, że jakaś niedojrzała i emocjonalnie rozchwiana dusza poczuła się (o zgrozo) urażona.
Czy to zjawisko da się jeszcze powstrzymać? Możliwe, że tak, ale niezbędne będzie tu współdziałanie wszystkich: studentów, którzy muszą mieć odwagę by się sprzeciwić, a także władz poszczególnych uniwersytetów – których świętym zadaniem jest bronienie niezawisłości i autonomii uczelni przed naporem ideologicznym z jakiejkolwiek strony.
W udzielonym mi wywiadzie Łucja Dzidek wspomina, że „Ludzie o poglądach prawicowych boją się zabierać głos. Wielokrotnie słyszałam: zgadzam się, kibicuję wam, ale nie podpiszę, bo chcę spokojnie skończyć studia”. Pierwszą rzeczą, z której należy zdać sobie sprawę, jest ten oto prosty fakt: lewicowi ekstremiści stanowią mniejszość. I to znaczącą. Wygrywają wyłącznie dlatego, że są gotowi posunąć się dalej i ignorują wszelkie normy moralne, prawne i społeczne, uznając, że ich postulaty legitymizują dowolne formy działania – z terrorem włącznie. Ludzi o poglądach zachowawczych, lub po prostu uznających najnormalniejszą w świecie hierarchię kompetencji i urzędów za rzecz oczywistą, potrzebną dla utrzymania porządku administracyjnego oraz zapewnienia normalnego toku nauczania, jest więcej. Należy im to pokazać i uzmysłowić, że nie są sami. To krok pierwszy. Krok drugi: trzeba ich organizować i zachęcić do aktywnego uczestnictwa w manifestacjach i akcjach zmierzających do ukrócenia praktyk takich, jak uciszanie wykładowców lub studentów o odmiennych poglądach. Wtedy lewica zobaczy, że jest mniejszością, a jej agresja zawsze napotka stosowną reakcję. I napotkać ją musi, gdyż uniwersytet – to szaniec, który trzeba obronić. To tu bowiem wykuwane będą kadry, które potem ukształtują życie społeczne i polityczne kraju.
Mariusz Matuszewski
Kategoria: Mariusz Matuszewski, Publicystyka, Społeczeństwo
Sugeruję zainteresowanie się tym, co dzieje sie w Instytucie Psychologii na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Już samo logo, do obejrzenia na FB, zdradza czego tam uczą. Osobiście znam kilka osób z tego Instytutu, które jawnie wśród studentów na wykładach propagują neomarksizm. Psychologia w wydaniu Instytutu Psychologii UJ na Wydziale Filozoficznym to antykultura i pseudonauka. Proces indoktrynacji studentów ideami gender lub LGBT trwa tam od kilku ostatnich lat.