Matuszewski: Lipcowemu dystrybucjoniście do sztambucha (głos z konserwatywno-monarchistycznej flanki)
Tytuł niniejszej polemiki traktuję z dystansem, jakkolwiek traktuje ona o sprawach nader poważnych. Mowa będzie o dziedzictwie rewolucji, jej ocenie oraz o tym, jak zmieniła ona nie tylko dzieje naszego kontynentu, ale i postrzeganie samej istoty cywilizacji, która ma być naszą ojczyzną.
Powodem skreślenia tych słów jest tekst, który na łamach naszego portalu zamieścił właśnie kol. Jan Posadzy. Rozumiem, że intencją autora jest pochylenie się nad Rewolucją Francuską (do czego pretekstu dostarcza kolejna rocznica tamtych wydarzeń) i namysł nad współczesnym jej oglądem. Niestety, dostrzegam w tym artykule kilka uproszczeń, które powodują, że refleksję końcową uznać należy za błędną, tym bardziej, że prowadzi ona do wniosków dowodzących niezrozumienia istoty współczesnej Francji.
I.
Zarzut, jaki p. Posadzy czyni kolegom „z konserwatywno-monarchistycznej flanki”, polega na uproszczonym i zbyt w jego ocenie wyidealizowanym postrzeganiu Francji w okresie poprzedzającym rewolucję. Uważa, że tęsknimy za Francją z jakiegoś sielskiego obrazu z wieku XIX, pokazującego rumianych chłopów, ze śpiewem i dzbanem wina uprawiających swoje pola, pobożnych rycerzy, którzy nie pragną niczego poza chwałą rodem z chansons de geste, świętych kapłanów, „którzy po śmierci prędzej trafiali na ołtarze niż na tablice nekrologów”, a także królów – „obrońców wiary, królestwa i poddanych”. Konkluduje, że mylimy epoki, żyjemy wspomnieniem Francji św. Ludwika, której obraz skwapliwie przenosimy w wiek XVIII, tymczasem Francja sprzed Rewolucji była krajem zupełnie innym…
Dostrzegam tu dwa błędy. Po pierwsze, kol. Posadzy idealizuje średniowieczną Francję dalece ponad miarę; wydaje się postrzegać ją przez pryzmat ideału rycerza, romantycznych wizji XIX wiecznych malarzy i żywotów świętych. Tymczasem Francja XII i XIII wieku, podzielona wewnętrznie i zróżnicowana politycznie, nie była nawet jednolitym w swojej strukturze krajem. W czasach Ludwika IX, a zwłaszcza na początku jego panowania, tamtejsze stosunki wewnętrzne zdominowane były przez konflikty między baronami, bunty przeciw królowi, a także najazdy. Samowoli, konfliktów i okrucieństwa nie brakowało także wśród mieszczaństwa i ludności chłopskiej. Mnożyły się zatargi kleru ze szlachtą, mieszczaństwem i poddanymi chłopami. Co do stanu duchownego: wiek XIII to piękny okres rozwoju życia zakonnego i pojawienia się dominikanów i franciszkanów, z drugiej jednak strony stan umysłowy i moralny kleru parafialnego pozostawiał wiele do życzenia – nawet w najbogatszych diecezjach. Sielskiej wizji harmonii i współpracy we Francji wieku XIII, którą roztacza kol. Posadzy, zaprzecza stan faktyczny. Na wspomniane wyżej konflikty zbrojne nakładały się zresztą niesnaski społeczne, podsycane przez rozbieżne interesy poszczególnych grup. Jak pisze prof. Baszkiewicz: „mieszczańskiemu stereotypowi: rycerz to pasożyt i samochwał, duchowny to darmozjad, rozpustnik i hipokryta — przeciwstawiał się feudalny stereotyp: mieszczanin to oszust, fałszerz towaru, wagi i miary, bezbożnik i rozpijacz ludu”. I tak dalej.
To była prawdziwa Francja Ludwika IX. Nawet, jeżeli miała świętego króla, sama pełna była grzechu i wiele jeszcze pracy należało włożyć w jej polityczną, administracyjną i społeczną unifikację.
Idźmy jednak dalej. Drugi błąd, jaki dostrzegam w toku wywodu autora tekstu, do którego przychodzi mi się odnieść, to zbyt ponura i mocno uproszczona wizja Francji w wieku XVIII. Kol. Posadzy pisze m. in.:
„Osiemnastowieczna Europa, nie tylko Francja, pogrążona była w niespotykanej dotąd ateizacji, wolnomyślicielstwie i odeszła daleko od ołtarza”.
I dalej: „po dawnych rycerzach Francji ślad zaginął dużo wcześniej niż pod koniec XVIII wieku. Ich miejsce zajęła loża (to dobre wyrażenie w tym przypadku) pogrążonych w wolnomularstwie, pijaństwie, przepychu i lubieżnych rozrywkach tłustych kotów. Nie ma tu już miejsca na dobrych panów, którzy traktują włościan z ich ziem jak partnerów i rozumieją swoje powinności wobec nich. Teraz jest nowe niewolnictwo, wyzysk i awangarda nadciągającej kapitalistycznej zarazy (…). Mieszczanie paryscy pokazali, jak bardzo pobożnymi i wspólnotowymi osobnikami się stali przez wieki nowożytności. Tworzące konstytuantę czy inne organy rewolucji grupy medyków, prawników i pozostałych przedstawicieli obywatelstwa miejskiego bez oporów zniosły wszelkie piękne i naturalne miejskie odrębności lokalne Francji i przemocą wprowadziły totalitaryzm centralistycznej władzy”.
Przede wszystkim więc – wiara. Otóż według danych statystycznych, przedstawionych przez L. Mezzadriego, w II poł. XVIII w. 25 mln Francuzów ochrzczonych było w Kościele katolickim (co stanowiło to ogromną większość wszystkich mieszkańców kraju; największe mniejszości wyznaniowe, protestancka i żydowska, liczyły odpowiednio pół miliona i 40 tys. osób). Ten sam autor jest zdania, że Kościół katolicki był w osiemnastowiecznej Francji strukturą stabilną, sprawnie zarządzaną, o znacznym wpływie na społeczeństwo (większość katolików przynajmniej realizowała w życiu wskazania Kościoła). Zdaniem Mezzadriego duchowieństwo cieszyło się w przedrewolucyjnej Francji szacunkiem; przedstawiciele tej warstwy w większości pozostawali zresztą przekonanymi rojalistami. Kapłani zainteresowani ideami oświeceniowymi bądź z takimi ideami sympatyzujący, stanowili nieliczny odsetek.
Oczywiście, zmiany w porównaniu z okresem panowania Ludwika XIV były wyraźne. Postępowi intelektualiści, masoni, koła dyskusyjne i jakże modne salony filozoficzne szerzyły nowe idee, które coraz mocniej krytykowały stary porządek. Ale też w tym samym czasie – powtórzmy raz jeszcze, Kościół nadal miał przewagę i pozostawał w ofensywie. Jego dzieła charytatywne, nowe zgromadzenia zakonne, jakże często skupione na najuboższych, a także misje wewnętrzne – że wspomnimy tylko te, które prowadził Ludwik Maria Grignion de Montfort, poszerzały i umacniały fundament katolickiego społeczeństwa (jak doniosłe i trwałe było znaczenie tych misji, niech świadczy chociażby to, że to właśnie Wandea, którą ewangelizował de Montfort, blisko sto lat od jego śmierci stanęła do zażartego boju o Boga i Króla).
Co do stosunków gospodarczych i społecznych: stwierdzenie, że we Francji wieku XVIII nie było „miejsca na dobrych panów, którzy traktują włościan z ich ziem jak partnerów i rozumieją swoje powinności wobec nich”, a zamiast tego ludność dotyka plaga „nowego niewolnictwa, wyzysku i awangardy nadciągającej kapitalistycznej zarazy”, dowodzi nieznajomości rzeczy.
„Bieda może być powodem rozruchów, lecz nigdy nie wznieca rewolucji, które wynikają z przyczyn głębszych” – pisze Pierre Gaxotte. „A w 1789 Francuzi bynajmniej nie byli nędzarzami. (…) Najzupełniej wiarygodne dokumenty świadczą, że zamożność w okresie pięćdziesięciu lat wzrosła i że położnie materialne wszystkich klas społecznych z wyjątkiem szlachty wiejskiej uległo znacznej poprawie. (…). Wsie wzbogaciły się znacznie, chociaż w mniejszym stopniu niż miasta. Cała Francja wzięła udział w dążeniu do powszechnego dobrobytu. Świadczy o tym choćby stały przyrost liczby ludności”. I dalej: „Czy mamy przypomnieć, że wieśniak był człowiekiem wolnym? Pańszczyzna, która utrwaliła się prawie we wszystkich krajach Europy, nie istniała już we Francji, z wyjątkiem kilku miejscowości w górach Jury i w Bourbonnais, i to w postaci złagodzonej”. Położenie mieszkańców wsi nadal pozostawało lepsze niż w innych krajach Starego Kontynentu.
Bardzo ciekawe obserwacje przynosi książka René Sedillota pt. Le coût de la Révolution française, w której autor przygląda się sytuacji kraju przed i po Rewolucji. Konstatuje, że cały wiek XVIII jest we Francji okresem wielkiego rozwoju gospodarczego. Ta sytuacja trwała aż do roku 1789, kiedy to wskutek katastrofalnych opadów deszczu na jesieni roku 1788 (co uniemożliwiło lub znacznie utrudniło zasiew), a także zniszczenia części zbiorów przez przymrozki i śniegi, zaczęło brakować żywności. Tę wyjątkową sytuację wykorzystała potem rewolucyjna propaganda. O czym często zapominamy, to że wraz z wybuchem rewolucji przyszła katastrofa finansowa. Rolnictwo podupadło, gdyż chłopi, nie mając odpowiedniego przygotowania i nie mogąc skorzystać z doświadczenia dworów szlacheckich i Kościoła, niewłaściwie uprawiali powierzoną sobie ziemię. Coraz częstsze wojny, które prowadzili rewolucjoniści, powodowały coraz szerzej zakrojony pobór rekruta ze wsi, w związku z czym zaczęło brakować robotników rolnych i wielkie obszary ziemi leżały ugorem. Brak żywności i głód spotęgowany został jeszcze bardziej przez regularne, brutalne rekwizycje.
Przemysł? Przytoczmy jeden fakt: otóż w roku 1800 Francja dysponowała zaledwie 60% przemysłu sprzed roku 1789.
Bilans handlowy przed rewolucją zwiększał się bez przerwy: z 50 milionów funtów za czasów Ludwika XV w przededniu rewolucji dochodził do 450 milionów. Po roku 1789 cały ten handel upadł, sieć drogową – najlepszą w Europie, zaniedbano, kupców gilotynowano częściej niż arystokrację i duchownych (bo przecież ktoś musiał być winien katastrofie gospodarczej), a handel morski prawie zamarł (w roku 1789 do Francji przybyło ponad 2000 statków z towarami, niestety po roku 1800 liczba ta spadła do mniej niż 200), co z kolei doprowadziło do upadku wiele miast portowych (dla przykładu: w roku 1789 Bordeaux miało 110.000 mieszkańców, a w roku 1802 – zaledwie 60.000; przed rewolucją do portu w Marsylii przybijało średnio 330 statków, po koniec rewolucji cyfra ta spadła do zaledwie 9).
Do tego wszystkiego dochodzi rzecz jasna katastrofa finansowa, m. in. tzw. terror pieniądza.
Analiza położenia poszczególnych warstw społecznych, jaką przeprowadził Sedillot, prowadzi do wniosku, że w miarę postępu rewolucji poziom życia każdej z nich uległ drastycznemu pogorszeniu. Polepszył się nieco za czasów Imperium, ale nigdy nie osiągnął poziomu sprzed roku 1789.
(W tym miejscu proszę wybaczyć zasypanie czytelnika danymi – które i tak stanowią zaledwie ułamek tego, co można tu napisać, ale jest to najlepszy sposób pokazania, że wiele z tego, co powtarzamy dziś o czasach sprzed wybuchu Rewolucji Antyfrancuskiej, to nic innego jak tylko powielanie wymyślonej w czasie jej trwania propagandy).
Stanowisko, jakie prezentuje, kol. Posadzy, jest w świetle powyższych faktów niezrozumiałe. Pisze on: „Wśród gąszczu zła i dewiacji to właśnie rewolucja francuska wyszła z mocną inicjatywą przywrócenia własności ludowi. Ta obietnica ekonomicznej wolności, będącej fundamentem chrześcijańskich przecież zasad, które sto lat później omówi w Rerum Novarum Leon XIII, doprowadziła do tego, że poddani chętnie zmienili się w obywateli, ci zaś stali się Francuzami”. Rewolucja zabierała własność, rujnowała gospodarkę Francji i zabijała tych, którzy ją współtworzyli, z kolei Rerum Novarum stanowiło głos, który rozbrzmiał pośród skutków przeobrażeń społecznych i gospodarczych, będących rezultatem zniszczenia naturalnego porządku spraw, jakiego dokonała rewolucja. Arystokrację krwi i ziemi zastąpiła arystokracja pieniądza – i to właśnie doprowadziło do powstania stosunków gospodarczych, w których godność człowieka i jego pracy, wydarte spod opieki parafii, cechu i Króla, straciły znaczenie. O ekonomicznej równości nie może tu być mowy – chyba, że rozumiemy ją jako jednakowy ucisk wszystkich bez wyjątku i doprowadzanie do ruiny każdego – bez względu na stan.
Co się zresztą tyczy jednostki poddanej władzy Króla i jej praw za czasów owej znienawidzonej ponoć tyranii despotów na tronie… Mam wrażenie, że kol. Posadzy, myśląc o Francji wieku XVIII, pisze o sytuacji społecznej, jaką na jej ziemiach obserwować można było w wieku IX lub X. Terror i bezustanne konflikty między możnymi sprawiały, że istotnie – chłop mógł wówczas wybrać między losem buntownika lub ofiary. W wieku XVIII jego sytuacja, podobnie, jak sytuacja mieszczan, wyglądała zgoła inaczej.
Jak pisze cytowany już wcześniej Gaxotte: „Warunki, w których powstawała Francja monarchiczna na gruzach władzy feudalnej, nadały władzy królewskiej, teoretycznie niczym nie skrępowanej, takie cechy i takie granice, jakie z trudem wyobrazić sobie może obywatel państwa biurokratycznego, napoleońskiego i na wpół socjalizowanego”. Wystarczy przyjrzeć się tradycyjnej sieci lokalnych powiązań i praw. Ujrzymy wówczas „prowincje, miasta, warstwy społeczne, stowarzyszenia, rzemiosła, urzędy, posiadające własne przywileje i statuty oraz zwolnione w różnym stopniu od ciężarów publicznych wszelkiego rodzaju. A wówczas zrozumiemy, jaką była Francja Ludwika XV i Ludwika XVI”. Każda uchwała rządu, wykonywana na poziome lokalnym, rozbijała się o mur tradycji, umów, obietnic, faktów dokonanych, przywilejów i innych praw, jakie należało uwzględnić. Do tego dochodziły przywileje miast, odrębna konstytucja dla kleru… Wszystko to sprawiało, że każda jednostka, nawet najbiedniejszy mieszkaniec najmniejszej wioski, chroniona była przed samowolą króla i jego urzędników tak gęstą siecią praw, przywilejów i wolności, jakiej nie znano nigdy później. Ochronę tę zdruzgotała bez litości rewolucja, która w zamian poddała obywatela, w którego zamienił się dawny poddany, bezwzględnej i niczym nie ograniczonej władzy urzędników, którzy na mocy jednej decyzji administracyjnej mogli (i mogą do dziś) nakazać obywatelowi wszystko: od zapłaty podatków każdej wysokości aż do wyruszenia na wojnę w dowolnym momencie i miejscu na ziemi.
II.
Ludwik XVI… Kol. Posadzy ma rację pisząc, że król kochał lud, choć całkowicie go nie rozumiał. Istotnie, był królem zapewne zbyt łagodnym, a jego otoczenie oraz rewolucjoniści wykorzystali to aż nadto. Zapominamy jednak, że objął tron w wieku 20 lat, w znacznej mierze przypadkowo. Królem miał bowiem zostać jego ojciec, również Ludwik, ten niestety zmarł przedwcześnie. Ludwik XVI był królem pracowitym, ale nie miał doświadczenia – gdyż nie było czasu na jego zdobycie. Czy wpływ na jego podejście do władzy miał jego wychowawca, biskup Ferielon, który wpajał weń wzór monarchy, który nie rozkazuje, a prosi i doradza, samą zaś koronę traktuje jako dopust Boży? Możliwe. Nie znaczy to jednak, że – jak chce kol. Posadzy, Ludwik XVI nie był święty. Ks. prof. Poradowski tak go charakteryzuje: „Ludwik XVI był nie tylko człowiekiem wyjątkowo dobrym i wzorowym katolikiem, ale po prostu był człowiekiem świętym i za takiego był uważany za współczesnych. Kochał naród, kochał Francję i był gotów oddać za nią swe życie”. Już w czasie trwania Rewolucji przewidywał, że może zginąć, na śmierć był zatem przygotowany. Chciał jedynie, by jego męczeństwo było ofiarą przebłagalną za winy Francji, a zwłaszcza zaś za grzech odejścia od Boga.
III.
I wreszcie – czy Francja dzisiejsza to na pewno ta sama Francja, którą znano w czasach przed rokiem 1789? Jan Posadzy pisze, że „ona jest i będzie, nie koniecznie jednak taka, jak by sobie ją wymarzyło środowisko konserwatywne. To Francja dała nam Hilarego Belloca i niełatwo byłoby mi znaleźć większego spośród jej synów w porewolucyjnym świecie”. Owszem, dała też Maurrasa, świętą Teresę z Liseaux i innych, tym niemiej państwo francuskie, a także społeczeństwo, które to państwo ukształtowało, oparte jest na zupełnie innych fundamentach.
Nie sposób pisać na ten temat nie rozumiejąc i nie czując Francji takiej, jaką utracono, nikt zatem nie uczynił tego lepiej od wielkiego Raspaila. Pisze on:
„Nie twierdzę że wszystkie wartości, zwane republikańskimi, przyczyniają się do degeneracji narodu i jego duszy. (…) Jednak w przypadku niektórych z nich – tych najbardziej zdradzieckich, podstępnych i destrukcyjnych, ukrywających się pod maską postępu – taka przemiana jest niemożliwa i sprzeczna z naturą”. Przykład? „Republikańskie wartości rodzinne, rozumiane zgodnie z duchem dzisiejszych czasów, (…) nie mogły by się w żaden sposób przekształcić w opiekuńcze wartości rodziny francuskiej. Republikańska i obywatelska koncepcja rodziny (…) nie może być nazwana francuską, bo sama w sobie jest zamachem na nienaruszalność francuskiej rodziny. Podobna konstatacja nasuwa się w przypadku innych istotnych wartości ogólnoludzkich, które są dziś wypaczone, skrzywione, zdeformowane, przekręcone, a nawet całkiem zepsute (…) Sto lat temu (…) Barres pisał: ‘Czuję, jak zanika narodowość francuska, to znaczy utrzymująca nas przy życiu substancja, bez której i ja przestałbym istnieć. Cios dosięga samej głębi naszego życia, naszej prawdziwej rzeczywistości, naszej energii’…”.
Francję współczesną zbudowano na grobach tych, którzy ją tworzyli. Podeptano dawne prawa, wyrugowano pamięć o Tradycji, Państwo oderwano od Etyki, płynącej z jej zespolenia z Kościołem, wreszcie – zamordowano tego, kto był uosobieniem Francji – jej Króla. Nic więc dziwnego, że na takim fundamencie postawiono gmach, który może nazywa się tak samo, ale z tamtą Francją nie ma nic wspólnego. Nie ma jej duszy, a „to dusza ratuje silne narody” – pisze dalej Raspail. „Często przychodzi mi na myśl, niczym w koszmarnym śnie na jawie, że wielu rodowitych Francuzów, będących obecnie szkieletem narodu, jest już jedynie czymś w rodzaju krabów pustelników, które żyją w skorupach porzuconych przez przedstawicieli innego, nieistniejącego już, gatunku, noszącego niegdyś nazwę gatunku francuskiego, tak różnego od tego, który powstał na ostatnim zakręcie wieków na skutek nie wiadomo jakiej anomalii genetycznej i przywłaszczył sobie tę nazwę. Niewielu z nich ma jeszcze świadomość, co jest istotą naszej wspólnoty”. „Cóż, zawsze będzie istniał (istnieje) kraj, który będzie się nazywał (nazywa się) Francją (czy raczej Republiką Francuską) i który będzie już tylko (jest już tylko) czymś w rodzaju sekcji francuskiej w słabej, bezosobowej, materialistycznej i merkantylnej Europie. Nie mogąc być szczęśliwymi, jak Bóg był niegdyś szczęśliwy we Francji [nawiązanie do niemieckiego powiedzenia: szczęśliwy jak Bóg we Francji – MM], będziemy żyli jako tako, poddani miękkiej władzy minimalistycznej i zaadaptowanej moralności oraz nieokreślonej, oderwanej od religijnych dogmatów duchowości, które będą najmniejszym wspólnym mianownikiem akceptowanym przez większość”.
Mówiąc obrazowo: czy ktokolwiek przy zdrowych zmysłach nazwie ladacznicę, która zamordowała panią domu, a teraz paraduje w jej sukniach – panią domu na takich samych prawach, na jakich była nią zamordowana? Oczywiście, że nie – był by to bowiem fałsz, bezczelne kłamstwo, które zaakceptowane, naigrywać się będzie z prawa Bożego i ludzkiego. Republika to taka ladacznica, tyle, że nad jej zbrodnią świat przeszedł do porządku dziennego. Uznano, że ma prawo reprezentować dom Francji, który niegdyś był domem królewskim, a który dzięki niej staje się ruderą, gotową pomieścić każde plugastwo.
Nie, wbrew temu, co twierdzi Jan Posadzy, tu nie chodzi o monarchistyczną fasadę. Rzecz dotyka samej istoty cywilizacji, która ukształtowała Francję, a także resztę Europy. Chodzi o prawdę o Francji, jej tożsamość, odejście od gnostyckiej wizji Państwa, realizowanej przez masonerię, wreszcie o powrót do fundamentu, na którym można budować. Nie da się tego zrobić myśląc uproszczeniami, trzeba dojść do sedna Prawdy – zarówno tej teologicznej, jak i dziejowej.
Na początek przestańmy powielać propagandę rewolucji, to pierwszy krok. Tylko tak bez obaw wyruszymy w drogę, u której kresu Paryż znów wart będzie Mszy, a wraz z nim – królestwo Francji.
Mariusz Matuszewski
Kategoria: Historia, Mariusz Matuszewski, Publicystyka
Szanowny Autorze i PT pozostali Dotknięci Czytelnicy,
Cytując klasyka, "pokazuję i objaśniam":
"Tytuł niniejszej polemiki traktuję z dystansem, jakkolwiek traktuje ona o sprawach nader poważnych." Słusznie, aczkolwiek nie tytuł należy tak traktować, ale całość omawianych przemyśleń.
"Rozumiem, że intencją autora jest pochylenie się nad Rewolucją Francuską (do czego pretekstu dostarcza kolejna rocznica tamtych wydarzeń) i namysł nad współczesnym jej oglądem. Niestety, dostrzegam w tym artykule kilka uproszczeń…" Pierwsze zdanie jest całkowicie poprawne, dokładnie taki był cel tego tekstu. Zgodzić nie mogę się jednak z drugim. Otóż nie ma w przedmiotowym artykule KILKU uproszczeń, to eufemizm. CAŁY artykuł jest jednym wielkim uproszczeniem, więcej nawet, zawiera przekłamania wynikające z hiperboli. Nie chodziło o to, żeby w kilku akapitach omówić historię rewolucji (bo to niemożliwe i nie ma sensu), ale skłonić PT Czytelnika do refleksji nad pewnymi zjawiskami, które Szanowni Konserwatyści przy bardzo wielu okazjach raczą idealizować, wybielać i zakłamywać pod tezę z gorliwością dalece przewyższającą moje uproszczenia.
Żeby było jasne, owa męcząca skłonność niektórych (albo nie, WIELU) konserwatystów do tromtadracji, nadęcia, tragizowania i zakłamywania faktów w celu udowodnienia jekiegoś potwornie istotnego poglądu jest moim prywatnym doświadczeniem, niestety nagminnie się powtarzającym.
I ostatnia kwestia:
"Po pierwsze, kol. Posadzy idealizuje średniowieczną Francję dalece ponad miarę;" Nie tylko Francję! Tak, jest W KILKU elemetach ta właśnie epoka, a właściwie niektóre jej podokresy (bo to jednak 1000 lat), wyjątkowo bliską dystrybucjonizmowi ale i zwyczajnie moim prywatnym preferencjom. Obiecuję, że towarzyszy temu refleksja, bez obaw. Nie twierdzę, że metroseksualne nogawice są jakkolwiek estetyczniejsze, ale przynajmniej nie wzdycham do wypudrowanych perukarzy w rajtuzach (ewentualnie do piratów z czasów ich złotego wieku). TAK, TO ZDANIE TAKŻE PROSZĘ POTRAKTOWAĆ Z DYSTANSEM.
Mam nadzieję, że nikt się już oburzony nie czuje i wiadomo jak czytać feralny paszkwil mego autorstwa.
Polecam uwadze wszystkich zainteresowanych Hilarego Belloca:
-"Państwo niewolnicze"- w kontekście roli średniowiecza w poszukiwaniu modelu sprawiedliwości społeczno-ekonomicznej dla naszej cywilizacji;
-"Rewolucję francuską", "Robespierre'a", "Dantona"- bo chyba by się przydało…
Très cordialement,
Janek Posadzy