Matuszewski: Bądźmy błaznami
Wszyscy znamy ten obraz Matejki. Na dworze trwa uczta, ale Stańczyk siedzi zatroskany gdzieś z boku i nie bierze udziału w zabawie. Zamiast tego zagłębia się w myślach. W przeciwieństwie do tych, którzy, zapewne na wpół pijani, wolą wpatrywać się w złudny blask chwili, mamiącej pełnym stołem i namacalnymi pozorami szczęścia, nadwornego błazna dręczą ponure wizje. U Matejki jego postać symbolizuje tego, kto widzi dalej. To jego dar – ale i przekleństwo. Stańczyka nęka najpewniej perspektywa zagrożeń, które niedostrzeżone przez rozbawionych dworzan, zaczęły już kłębić się wokół granic Rzeczypospolitej, a w trakcie kolejnych dwóch stuleci sprowadzą na nią rozliczne klęski i wojenną pożogę. To samo w przypadku Hołdu Pruskiego. Jest to moment triumfu – ale błazen siedzi z boku, nie świętuje, zamiast tego pogrąża się w zadumie.
Stańczyk. Błazen. Wcielenie mędrca, ale i szydercy, który za pomocą ironii graniczącej z bezczelnością, na którą tylko on mógł się zdobyć pozostając bezkarnym, wskazuje na choroby trawiące zdrowy organizm dworu i państwa. U Wyspiańskiego jest głosem narodowego sumienia.
Błazen, morosoph – ale to jego konserwatyści krakowscy, ta intelektualna elita Galicji, obrała sobie za patrona i inspirację. Oni także uznali, że należy zająć miejsce z boku, niczym Stańczyk, i jak on z bezczelną odwagą, przy pomocy satyry skrywającej niewygodną dla narodu prawdę, napiętnować jego przywary. „Cel tego ‘skandalicznego’ przedsięwzięcia – pisze prof. Jacek Bartyzel – był jeden: wyrwać polskie społeczeństwo ze stanu somnambulicznego zaczadzenia bezrozumnym, martyrologicznym patriotyzmem, skompromitować szaleńców i demagogów głoszących nadal — pomimo straszliwej klęski, dopiero co poniesionej — ideę ‘nieprzerwalności powstania’, ośmieszyć tzw. tromtadrację, polegającą na nieustannym i jałowym celebrowaniu rocznic i obchodów narodowych — przeciwstawiając temu wszystkiemu ideę patriotyzmu rozumnego i odpowiedzialnego; patriotyzmu politycznego, skierowanego ku osiąganiu konkretnych celów w realnie istniejących warunkach, a (szczególnie) dla ocalenia bytu narodowego”.
Stańczycy postawili sobie za cel wyrwanie narodu ze szponów masowej histerii. Nam przypadnie obudzenie go z majaków demokratycznej iluzji.
Monarchizm to dla demokraty synonim politycznego błazeństwa – nie zgadza się bowiem z rozsądkiem czasów i modą na postęp. A zatem bądźmy błaznami w tej cywilizacji głupców. Niech żaden z nas nie boi się nazwać rzeczy taką, jaką jest – to rola tych, którym przeznaczono być sumieniem swoich czasów. Umiejmy jednodniowym zwycięzcom rzucić w twarz szyderstwo. Niech ślepi głupcy bawią się dalej; my, niczym Stańczyk, odejdziemy na bok i oddamy hołd prawdzie, której uszanowanie jest przywilejem błaznów. Niechaj więc będzie naszym.
Święta drwina ze światowych mód niech wypełni błazeńskie dusze. Jesteśmy obcy, zawieszeni w objęciach tradycji, którą współczesny świat stara się omijać szerokim łukiem – a przez to dla jednych komiczni, a dla innych – złowrodzy, niczym demony z jakichś starych podań, o których lepiej nie pamiętać. Tak czy inaczej – nie przynależymy, błaznom bowiem przynależeć nie wolno. Inaczej nie mogą obserwować i drwić. Stosunek fou du roi do swego władcy może być stosunkiem mądrego nauczyciela do ucznia, ale może również zawierać w sobie nasienie i grozę buntu. Króla zastąpił motłoch, szyderstwo musi więc stać się groźbą i ostrzeżeniem.
Naszą błazeńską powinnością: w domu księcia tego świata dokonać świętokradztwa. Dać świadectwo Prawdzie.
Dla wyznawców złotego cielca postępu jesteśmy błaznami. Jednak zanim świat zadrwił z nas, najpierw zadrwił z Chrystusa.
Mariusz Matuszewski
Kategoria: Mariusz Matuszewski, Myśl, Polityka, Publicystyka
+ Naprawdę , bardzo dobre zadanie dla np. luminarzy nauki. Jakoże mają mandat – tytuły naukowe – więc któż z tych prymitywnych demonokratów im podskoczy !
Polski konserwatyzm realny a potem polityczny aby dziś wyraźnie zaistnieć powinien uwierzyć i przyjąć za swój uniwersalizm postawy konserwatywnej. To powinno być jego misją jako niby przegranej peryferii ale jednocześnie wyposarzonej w siłę zdystansowanego, ożywczego i świerzego oglądu. Jak najszybciej powinien porzucić mylący i dołujący termin "zachowawczość", którym posługiwano się często po 1989 r. Bowiem, coraz bardziej zmienny i rozerdgany świat wymaga nie negacji lecz twórczej z pozycji konerwatywnych dostosowawczej akceptacji. Czy zakopleksiały Polak da temu radę?