„Maria Teresa” jeszcze raz
Ponieważ lubię film "Maria Teresa – cesarzowa i matka", poszukałam innych ekranizacji losów tej postaci. Na youtube znalazłam nowy, bo z 2017 roku, czesko – austriacki serial telewizyjny pt. "Maria Teresa". Zaczęłam oglądać, ale nie wytrzymałam do końca: męczarnia.
Po śmierci cesarza Karola VI Habsburga władzę w imperium obejmie kobieta. To jego córka Maria Teresa (Marie-Louise Stockinger). Młoda dziewczyna aż kipi energią, by wstąpić na tron. Nikt nie chce kobiety jako cesarza, więc ona musi udowodnić, że jest warta berła i korony. Upiera się posiąść potrzebną wiedzę i uczy się potajemnie historii, geografii, polityki itp., ale nauka kończy się w wyniku podłego donosu. Maria Teresa walczy jednak dalej: obserwuje, myśli, czyta, wdaje się w dyskusje z politykami…
Filmowa Maria Teresa jest energiczna, odważna i zaradna. Mnie jednak drażni schemat, w jakim umieszczono postać: oto wybijająca się kobieta, pokrzywdzona przez stado ograniczonych samców, czyhających tylko na jej potknięcie. Dbają oni tylko o to, żeby Marię Teresę wydać za mąż, najlepiej wbrew jej woli (arystokraci), albo upchnąć w klasztorze (księża). Schematów i kiczu jest zresztą w "Marii Teresie" więcej. Arystokraci w otoczeniu Habsburgów to pajace – miłośnicy jedzenia i zabaw, a duchowieństwo to czarne charaktery, krępujące rozwój intelektu. Jezuita, najpewniej kapelan, wygląda jak mumia, a zachowuje się jak zmora. Pojawia się zawsze jak cień, w kościele, albo nocą w pałacu, i szpieguje. A może ma rolę podobną jak Artur Barciś w "Dekalogu" Kieślowskiego? O!
Reżyser niewątpliwie zadbał o piękne kostiumy, wnętrza i pejzaże… ale stworzył akuratną telenowelę. Często sili się na humor, który mu nie wychodzi, i szuka sensacji. Dotyczy to np. scen w cesarskiej sypialni i porodów, które są tak widowiskowe, że aż niesmaczne. Oczywiście pojawia się trochę słodkich scen rodzicielskich, choć w ujęciu Dornhelma rodzicielstwo Marii Teresy i Franciszka przypomina, jak stwierdził pewien czeski widz, manufakturę dzieci. Dalej pisze ów Czech tak: "Po półgodzinie doszedłem do wniosku, że to romantyczna komedia kostiumowa, która z historią nie ma nic wspólnego. Ale komedia romantyczna potrzebuje uroku, a tego współczesnej popłuczynie [w czeskim oryginale słowo niecenzuralne] po "Sissi" najwyraźniej brakuje. Humor słaby, czasem aż głupawy".
Zanim skończyłam oglądać II część (bo został wrzucony w II częściach), film zniknął z youtube. Za ewentualne nieścisłości przepraszam – tyle zauważyłam, ile byłam w stanie wytrzymać przed ekranem.
Aleksandra Solarewicz
"Marie Terezie", R. Dornhelm, Austria – Czechy 2017
Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Recenzje