„Mansfield Park”
O humorze Jane Austen i ponadczasowych cechach jej twórczości słyszałam już w podstawówce. Potem przypadkowo kupiłam film "Mansfield Park", dołączony na płycie do jakiejś gazety. Rozbawiona filmem, kupiłam i książkę. Tę z kolei porzuciłam po kilku stronach. Choć film nie oddaje wiernie treści, wolę tę adaptację niż oryginał.
Młoda, porządna panna przyjeżdża do starej rezydencji rodowej… Czy nie brzmi to znajomo? Fanny Price (Frances O'Connor) jest córką pani de domo Bertram, która swego czasu popełniła mezalians, wychodząc za prostaka. By zapewnić córce lepsze życie i lepszą przyszłość, matka wysyła Fanny na wychowanie do posiadłości wuja, sir Bertrama. Tam jednak Fanny jest traktowana bardziej jak służąca niż jak kuzynka. Córki Bertrama, Julia i Maria, pani Norris – ciotka – dają jej to wciąż do zrozumienia. Fanny pokocha jednak ze wzajemnością kuzyna Edmunda Bertrama, pastora in spe, i po wielu perypetiach zostanie jego żoną.
Akcja rozwija się szybko. Niewczesne amory, intrygi i kuksańce nie potrwają długo. Zło musi się wycofać i zostaje ukarane, dobro zwycięża.
Jest jeden komiczny problem. Otóż, jeśli negatywne charaktery mogą bić na głowę charaktery pozytywne, to "Mansfield Park" jest tego najlepszym przykładem. Dandys Henry Crawford (Alessandro Nivola), mimo że bawidamek i egocentryk, wydaje się bardziej człowiekiem z krwi i kości niż kuzynek Edmund. Ma w dodatku męską posturę i wyraźną urodę. Dla kontrastu, Edmund (Jonny Lee Miller), wybranek Fanny, jest przemiły, delikatny, taktowny, i stosownie do tego ma delikatną i niemal dziecięcą twarz. Ot, niuniek. Kiedy więc Fanny podejmuje decyzję, by zerwać z Henrym, i jej relacja z Edmundem układa się na nowo, można tylko odczuć żal, że łajdak się nie nawrócił, a święty nie znalazł sobie jakiejś miłej panny z warkoczem. Również Tom Bertram (James Purefoy), wagabunda i przyczyna wstydu całej rodziny, wydaje się bardziej męski niż Edmund, i tak samo najlepszy kumpel Yates (Charles Edwards). Przerysowania uniknęła na szczęście postać głównej bohaterki, bo Fanny – w szczęściu i nieszczęściu – to dziewczyna na schwał.
Czy filmowy humor jest dalej humorem Jane Austen? Pewnie nie. Już na podstawie kilku przeczytanych kartek książki zrozumiałam, że adaptacja zdecydowanie odbiega od oryginału. Mimo to, w pełni akceptuję Rushwortha – głupiego grubaska, miny ciotki Norris i dziwactwa kuzynki Marii. Poprzestaję na filmie.
Aleksandra Solarewicz
"Mansfield Park" (1999), reż. P. Rozema, Wielka Brytania
Kategoria: Recenzje