Mackiewicz: Nie Rosja, ale Sowiety
Poniższe uwagi są nie tylko wystąpieniem „pod prąd”. Wielu, bardzo wielu, mogą nawet oburzyć. Mimo to jestem głęboko przekonany o słuszności swej tezy, zrodzonej z praktycznego zetknięcia z pierwszą okupacją sowiecką. Mógłbym o sobie powiedzieć, że 24 czerwca 1941, gdy ostatni żołnierze sowieccy opuścili Kraj, po raz pierwszy zamknąłem szeroko otwarte usta, jak je trzyma człowiek zagapiony na niezwykłe, niespodziewane, niesłychane zjawisko. Tym zjawiskiem był rozkład moralno-polityczny, któremu ulegało społeczeństwo polskie i nie-polskie pod okupacją sowiecką. Jest to przykra i ponura karta z dziejów t.zw, naszych ziem wschodnich, zajętych przez Sowiety na początku drugiej wojny światowej. Kartę tę próbowałem następnie wypełnić rękopisem, ale każdy polski wydawca odrzuca go raczej z odrazą.
Po roku owym… rozpoczęła się moja na noże kłótnia z tymi, którzy uważali się za powołanych do urabiania opinii pod okupacją niemiecką. W tym ośmieszającym mnie osamotnieniu, w okresie, w którym Berlin do spółki z Londynem (pierwszy przez swą krwawą tępotę, drugi przez swe audycje radiowe) popularyzowali w Polsce „sojusznika naszych sojuszników”, wołałem nieomal histerycznie : „Panowie ! Niemcy wskutek reakcji na brutalne szaleństwo swej polityki przeistaczają nas w bohaterów, bolszewicy w – gnój!” – „Terror Gestapo jest gorszy od terroru N.K.W.D., ale psychicznie terror niemiecki jest niczym w zestawieniu z terrorem psychicznym bolszewików !” – „Niemcy jako wróg narodu, jako niebezpieczeństwo dla narodu polskiego, to nic w porównaniu z niebezpieczeństwem bolszewickim!”. Tak mówić wtedy, była to rzecz bardzo nieprzyjemna. I niepopularna. Zdradziecka nieomal. Niebezpieczna… Niech tam!
Po latach, w r. 1947, w „Wiadomościach” (nr. 47), w artykule zatytułowanym „Metamorfozy”, świetny pisarz polski, p. Zygmunt Nowakowski, wciąż na nowo ciska pytaniami, które niewypowiedziane głośno, cisną się już od dawna na usta: „Skąd wzięto [w Polsce] aż tak wielu tak sprawnych komparsów?” – „Trudno zrozumieć nam tę wielką podaż [mowa o Bezpiece]…” – „…doprawdy, niezwykłe novum” i t.d. Słusznie się dziwi p. Nowakowski, bo on nie był pod okupacją sowiecką. A mało ludzi zdaje sobie sprawę, że większość tych, którzy byli, nie mówi całej prawdy, ale mówi to co uważa za swój patriotyczny obowiązek, co „podnosi na duchu”. Innymi słowy, wymieniając jedynie sporadyczne fragmenty, ukrywa całość. Tę właśnie rzeczywistość, o której rzec można dziś, że nam „kraj bez Quisslinga” ukazuje w postaci – kraju quisslingów.
Ale ta rzeczywistość nie jest naszą winą. System bolszewicki w ten sam sposób załatwia się i załatwi z każdym innym narodem. Tylko że, jak my i cała Europa, świat pojąć tego nie będzie w stanie, dopóki tkwi z maniackim uporem w zasadniczym, pierworodnym niejako błędzie po tej wojnie, podtrzymywanym i rozsiewanym przez – propagandę sowiecką. Z tego zasadniczego błędu biorą dopiero początek wszystkie pochodne.
*
Zaraz po kampanii wrześniowej Niemcy wydali sporo poświęconych jej książek propagandowych. M.in. ukazała się rzecz p.t. „Schlag auf Schlag”, traktująca o działalności Luftwaffe, która, jak wiadomo, od pierwszych dni opanowała sytuację. W tej książeczce znajdujemy takie uwagi: „My [powiadają o sobie] Niemcy doprowadziliśmy do tego, że w istocie kierowaliśmy sami całą obroną polską. Narzucaliśmy Polakom ich strategię. Jeżeli zależało nam, ażeby ich oddziały poszły tą a nie inną drogą, bombardowaliśmy pewne mosty, a nie bombardowaliśmy innych. Niszczyliśmy takie przejścia, po których nie chcieliśmy, żeby szli, a pozostawialiśmy nietknięte inne, którymi chcieliśmy, by maszerowali”. – Mniejsza, czy uwagi te są ścisłe i w jakim stopniu. Chodzi o to, że przywodzą na myśl pewne analogie.
Wydaje się bowiem, że dziś Sowiety kierują naszą (i nie-naszą) obroną polityczną tak jak sobie tego sami życzą. Podsuwają nam swoje koncepcje, z których wnioski przewidują z góry, a my łapiemy się na te prowokacje.
Tym manewrem, którym nieprzyjaciel opanował nasze widnokręgi polityczne, podobnie jak kiedyś opanowane były widnokręgi naszego płaskiego kraju przez Luftwaffe, stało się magiczne słowo: „Rosja”.
*
Nie chcę i nie mogę na tym miejscu zestawiać różnic dzielących Związek Sowiecki od Rosji. Wyczerpanie tematu wymagałoby grubej książki. Podjąłbym się jednak udowodnić, że nie było w Europie dwóch państw bardziej do siebie niepodobnych niż Rosja i – Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich. Identyczność ich polityk zagranicznych i aspiracji terytorialnych nie ma z tym nic wspólnego. Każdy naród z Moskwą jako stolicą miałby te same aspiracje terytorialne, nie znaczy to jednak, aby się przez to przeistaczał w „rosyjski”.
Słowo „Rosja” zamiast słowa „bolszewizm” jest dziś główną dźwignią, wspierającą politykę sowiecką na świecie. Ale od czasu, gdy wymazane zostało po rewolucji październikowej, wymyślił je na nowo nie Stalin. Wymyślił je Hitler. W swoim słynnym przemówieniu, rozpoczynającym drugą wojnę światową, wykrzyknął: „Raz tylko Niemcy prowadziły wojnę z Rosją… i nigdy już i t.d.”. Od jej chwili t.zn. od traktatu przyjaźni dwóch dyktatorów, prasa hitlerowska pisała wyłącznie: „Russland”, ciesząc się, że wojska „rosyjskie” biją Finów. Gdy o to samo i w tym czasie zżymali się Churchill i Roosevelt, mówili o tych samych wojskach: „bolszewicy”. Sytuacja uległa zabawnemu odwróceniu w r. 1941: Niemcy zaczęli nazywać Sowiety „bolszewikami”, natomiast Anglia i sojusznicy przejmują dotychczasową nomenklaturę Hitlera: „Rosja”.
Dlatego, że zarówno pierwotnie Hitler jak później Churchill i Roosevelt, każdy z kolei, musieli Związek Sowiecki jako swego sojusznika przede wszystkim spopularyzować, ustrawnić ten sojusz dla własnej i światowej opinii publicznej. Albowiem -i to wyznać sobie musimy po męsku, jakkolwiek ta prawda może się wydać przykra – Rosja nie tylko w Prusach i późniejszym cesarstwie niemieckim, ale także na Zachodzie demokratycznym była raczej popularna. Natomiast bolszewizm budził w świecie raczej odrazę. Mimo wszystkich wpływów swej czerwonej kolumny podziemnej, raczej – odrazę.
Gdyby, powiedzmy, w r. 1915 Niemcy zostały rozbite, ówczesna, przedrewolucyjna Rosja otrzymałaby w Europie nie wiele mniej a w Azji więcej, niż dziś otrzymali bolszewicy. Dlatego dziwić się wypada, że
ludzie, przezywający Sowiety „Rosją”, dochodzą do załamywania rąk nad jej europejskimi nabytkami, skoro „Rosji” przyznane one były już przed trzydziestu laty przez tych samych sojuszników.
Stalin, wychodząc na arenę międzynarodową, słusznie ocenił nastroje. Nie tylko więc nie sprzeciwił się, że Hitler mówił doń „Rosja”, ale uznał, że jest to termin do wygrania. A następnie, już w sojuszu z zachodnimi demokracjami, zbudował na tym terminie całą koncepcję.
Istnieje mnóstwo świadectw, dokumentów, relacji, stwierdzających z absolutną pewnością, że „rosyjskość”, rozwinięta przez Sowiety w okresie wojny (nie będę tu przytaczał długiej listy jej zewnętrznych objawów), była wyłącznie i tylko manewrem obliczonym na propagandę zewnętrzną, a nie na żadne zjednanie „opinii wewnętrznej”, ponieważ żadnej opinii w Sowietach nie było i nie ma. Wewnętrzna struktura bolszewicka, zarówno z ducha jak ciała, nie uległa żadnej zmianie.
Gdyby nawet uległa tej zmianie, nie leżałoby nigdy w naszym interesie kolportowanie słowa „Rosja”, gdyż słowo to usposabia mocarstwa zachodnie do Sowietów raczej przychylnie, uspakaja je i usypia ich nieufność, o co właśnie chodzi Moskwie, podczas gdy termin „bolszewizm” wzbudza wyraźny niepokój.
*
Ale wpływ naszej propagandy na opinię światową jest nikły, natomiast na odcinku wewnętrznopolskim błąd ten może nam grozić katastrofą.
Oto przypisujemy najeźdźcy sowieckiemu te same właściwości, jakie posiada czy mógł posiadać każdy inny najeźdźca na świecie, w tej liczbie i – rosyjski. Tymczasem różnica jest zasadnicza, różnica tkwi w bardzo prostej formule, stanowiącej jednocześnie odpowiedź na przytoczone powyżej pytanie p. Nowakowskiego i tych wszystkich, którzy nie mogą zrozumieć, że my, Polacy, wystawiliśmy 250.000 N.K.W.D. – Bezpieki na usługi wroga. Formuła ta brzmi:
„Żaden Polak nie może być Niemcem, żaden Polak nie może być Rosjaninem, albowiem te pojęcia wyłączają się wzajemnie. Polak, który staje się Niemcem czy Rosjaninem, przestaje być automatycznie Polakiem. Natomiast… każdy Polak (Anglik, Francuz, Rosjanin i t.d.) może być bolszewikiem”.
Oto w czym tkwi istota niebezpieczeństwa sowieckiego, a nie w tym, że „Rosjanie” gwałcą kobiety, kradną zegarki, albo że będą nas rusyfikowali. Oni nie będą nas rusyfikowali, bo by nie dali rady, jak nie dało rady cesarstwo rosyjskie. Oni będą nas bolszewizowali i – dadzą nam radę, jeżeli bronić się nie będziemy skutecznie.
Ale skuteczność obrony zależy przede wszystkim od tego, aby nie była kierowana przez tych samych, przeciwko którym chcemy się bronić. Tymczasem my bronimy się w sposób, na jakim właśnie najbardziej zależy naszemu wrogowi.
*
Co stanowi o metodzie działania sowieckiego na podbity naród? Tę metodę można by porównać do operacji chirurgicznej, polegającej na wyjmowaniu pacjentowi jego mózgu i serca narodowego. Ale wiemy, że pierwszym warunkiem udanej operacji jest aby pacjent leżał spokojnie. Gdy się zacznie rzucać, operacja może się nie udać, albo zgoła chirurg może się zaciąć swoim własnym lancetem…
Pod tym względem bolszewicki zabieg chirurgiczny nie tylko nie różni się od normalnego, a raczej bardziej niż każdy inny uzależniony jest od mądrze stosowanej etapowości, a warunkiem jego powodzenia jest właśnie ta straszna, milcząca, zastrachana, sterroryzowana psychicznie bierność społeczeństwa. Jego bezruch. Jego fizyczne poddanie.
Społeczeństwo, które strzela, nigdy się nie da zbolszewizować. Bolszewizacja zapanowuje dopiero, gdy ostatni żołnierze wychodzą z ukrycia i posłusznie stają w ogonkach. Właśnie w Polsce gasną dziś po lasach ostatnie strzały prawdziwych Polaków, których nikt na świecie nie chce nazywać bohaterami. W sądach rozpoczyna się okres pokajania, a na emigracji woła się wielkim głosem: „Nie strzelać! Nie dać się sprowokować! Wytrwać spokojnie!”. Tak zupełnie jak mówił Hacha, który nawoływał: „Niech dzieci idą spokojnie do szkoły!”. Tylko że Hacha miał przed sobą przemoc zagrażającą wyłącznie ciału narodu, nie jego duszy.
W jaki sposób osiąga najeźdźca sowiecki te warunki maksymalnie dogodne dla zamierzonej operacji? Za pomocą jakiego narkotyku zmusza nas do zajęcia pozycji najbardziej dla siebie pożądanej?
Tym niezawodnym środkiem okazały się: nasze straty wojenne.
Sprawa jest bardzo drażliwa, bo sugestii o olbrzymich ludzkich stratach wojennych uległo nawet nie 90% ale całe 100% naszego społeczeństwa.
Wielkość tych strat słusznie była podkreślana przez propagandę w okresie wojny jako dowód naszego wkładu do wspólnej sprawy zjednoczonych narodów. Po wojnie jednak każde z mocarstw usiłuje cyfrę swych strat przedstawić w proporcjach zredukowanych do minimum. Żadnemu z państw, nawet potężnym zwycięskim, nie zależy na tym, aby się obnosić z własnym osłabieniem. Nie bardzo można zrozumieć, dlaczego w interesie Polski, której znaczenie polityczne tak bardzo zmalało, która wojnę przegrała, miałoby leżeć podkreślanie na każdym kroku słabości swego potencjału narodowego, obnoszenie się z nią, a nawet rozdymanie?
Natomiast łatwo jest zrozumieć, że zależy na tym bolszewikom, zarówno ze względów zewnętrznych jak – bardziej jeszcze – wewnętrznopolskich. Bolszewicy, którzy milczą uparcie o własnych stratach, rozdmuchują nasze do rozmiarów możliwie największych. Mówi się o 6, 8 do 10 milionach, które straciła Polska w tej wojnie. Są to cyfry fantastyczne. Ale odstraszają one Polaków od jakiejkolwiek akcji wrogiej wobec najeźdźcy w imię t.zw. ratowania „substancji narodowej”.
Teza ta została przyjęta zarówno przez Kraj rządzony przez bolszewików jak przez emigrację. Moskwa słusznie dostrzegła w tej tezie najbardziej dla siebie korzystny argument, celem utrzymania narodu polskiego w biernym bezruchu, który jest pierwszym warunkiem do jego zbolszewizowania. Od tej chwili na korzyść tej tezy zawzięcie pracuje propaganda warszawska, wspierana przez t.zw. „opozycję” a zwłaszcza opozycję obozu katolickiego. Dla wielu względów zależy bolszewikom na utrzymaniu t.zw. „opozycji” w Polsce. Tego jednego by jednak starczyło by ją nie tylko tolerować, ale wyraźnie nawet popierać.
Gdy przechodzimy do merytorycznej oceny naszych strat, nasuwa się przede wszystkim pytanie, na jakich danych są one oparte. Do dziś nie istnieje żadna obiektywna statystyka. Poza cyframi, którymi dowolnie rzucają i fałszują obecni panowie Warszawy, dane opierane były na obliczeniach podziemnej delegatury. Ta zaś je czerpała po prostu z oceny „na oko”. Nie wiem, czy dużo ludzi widziało dwa tysiące trupów ułożonych na ziemi. Ja widziałem i mogę zaświadczyć, iż zajmują one niesłychanie dużą przestrzeń. Na każdego robi wrażenie, że to leżą dziesiątki tysięcy. Mówi się o „stosach trupów”. Słusznie. Ale już sto zwłok zwalonych na jedną kupę jest bardzo dużym stosem. Ciało ludzkie nie jest małe. Groza tego widoku potęguje wyobraźnię i wydaje się, że leżą tysiące.
Statystyka przedwojenna stwierdza, że bezwzględna cyfra zgonów wynosiła u nas pół miliona rocznie. Czyli w ciągu sześciu lat musiało umrzeć śmiercią naturalną około trzech milionów ludzi. W praktyce, przyjętej potocznie, każdy zmarły zarówno pod okupacją niemiecką jak sowiecką zaliczany jest do „strat wojennych”. Spadek urodzeń? Rzecz prawdopodobna, ale nie stwierdzona.
Pewien wniosek wyciągnąć by można z zestawienia ze stratami żydowskimi. Istotnie, eksterminacja Żydów przybrała niesłychane i naprawdę nie notowane w dziejach rozmiary. Nie będzie chyba przesadą ocena, że na jednego Polaka ginęło w całej Europie sześciu Żydów. Gdybyśmy mieli stracić dziesięć milionów, jak chcą niektórzy, Żydów musiałoby zginąć co najmniej sześćdziesiąt milionów… Tymczasem oni sami przyznają się do sześciu.
Wymienia się listy znajomych osobistych i ludzi, których znała cała Polska. Są to listy wstrząsające. Zawierają tysiące nazwisk. Ale od tysiąca do stu tysięcy, od stu tysięcy do wielu milionów prowadzi tak wielka ilość liczb, że ją umysł ludzki z trudem zaledwie może objąć, i może właśnie dlatego operuje nimi tak niesumiennie.
*
Argument cytowany powszechnie, że każda akcja wroga bolszewikom sprowokować może nowe straty, których należy uniknąć, właśnie w imię utrzymania substancji narodowej, wydaje się podwójnie niesłuszny. Gdybyśmy przyjęli stanowisko, że bolszewicy przystępują do urzeczywistnienia swych planów dopiero wtedy gdy są sprowokowani, musielibyśmy uznać, że w r. 1939 mała Finlandia istotnie pierwsza zaczęła strzelać z linii Mannerheima, że w r. 1940 państwa bałtyckie naprawdę zawarły tajny sojusz celem napadnięcia na Związek Sowiecki, że cała ludność, wywieziona do Sowietów ze wschodniej Polski, rzeczywiście należała do „wrogów ludu pracującego” i t.d. i t.d. – Jeżeli zaś chodzi o zniszczenie substancji narodowej, zagrażają jej środki nie mechaniczne, ale psychiczne.
Różnica w stosunku Kraju do zaborcy niemieckiego i sowieckiego jest tak jaskrawa i tak dalece niepokojąca, a poprzedzona tak fatalnym doświadczeniem z okresu pierwszej okupacji ziem wschodnich, że tylko ludzie naprawdę zaślepieni teorią własnej tezy, teorią, której kłam zadaje oczywista praktyka – mogą tej różnicy nie dostrzegać i nie wyciągać jednoznacznych wniosków.
Hasła: „nie stać nas na walkę”, „czekać”, „wytrwać biernie” rzucane są na emigracji niewątpliwie z pobudek patriotycznej troski o dobro narodu. Mogłyby też być słuszne, mogłyby w ogóle podlegać dyskusji, gdyby chodziło o jakiegokolwiek zaborcę na globie ziemskim, a w tej liczbie i zaborcę… rosyjskiego.
Ale hasło to okazać się może zgubne i katastrofalne wobec zaborcy – bolszewickiego.
Stanowisko nasze wobec najeźdźcy niemieckiego było stanowiskiem przede wszystkim godnym.
Stanowisko nasze wobec najeźdźcy sowieckiego było przede wszystkim błędne od początku aż do dnia dzisiejszego.
Józef Mackiewicz.
za: Wiadomości 04.05.1947 Londyn Rok 2, Nr 18 (57)
Kategoria: Inni autorzy, klasyki, Kultura, Myśl, Polityka