Wąs: Chesterton wchodzi tylnymi drzwiami?
Być może naprawdę rodzajem signi tempori jest fakt, że ktokolwiek chciałby dokładnie znać treść tego, co obecny Ojciec Święty powiedział podczas swojej wizyty na Kubie i w USA (wliczając w to jeszcze przemówienie na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ) wyłącznie na podstawie programów telewizyjnych, nawet gdyby obejrzał ich naprawdę wiele na naprawdę wielu kanałach, to i tak jego wiadomości byłyby co najwyżej, nazwijmy to delikatnie – wybiórcze, i nie ma co się z tym kłócić. Jest jak jest, jak to mówią (pozornie tylko tautologicznie) – każda epoka ma swój charakter, nasza właśnie taki, a w ogóle, to skoro przekaz jest wybiórczy – i to wybiórczy solidarnie we wszystkich, konkurujących ze sobą telewizjach, to znaczy, że coś jest na rzeczy i taki po prostu ów przekaz być musi. Może i tak się istotnie sprawy mają. Można jednak chyba także, przy pełnej akceptacji rzeczy nienaruszalnych (w myśl złotej zasady „niekopania się z koniem”), próbować przynajmniej pytać o metodę, która przy takim medialnym „wyborze” (czy też „wybiórze”) przekazu obowiązuje. Jeśli pytanie owo postawi się na serio, to sądzę, że nawet średnio zainteresowanemu tą problematyką nasunie się kilka co najmniej hipotez wyjściowych. Po pierwsze, może zatem, pieniądze (czyli „kto płaci”). Po drugie: promocja linii politycznej dowodzących niezależnymi dziennikarzami „z tylnego siedzenia.” Po trzecie: szukanie sensacji. Po czwarte: hm… Tu można wstawić dowolną teorię spiskową, od złowrogich Illuminatich po jeszcze bardziej (chyba?) złowrogich Reptalian. A jednak, jeśli mogę pozwolić sobie na wtręt osobisty, nie mogę pozbyć się wrażenia, że jakkolwiek wszystkie powyższe hipotezy same w sobie są przecież nader spójne i przekonujące (chodzi mi tu zwłaszcza o hipotezę czwartą), to czegoś w nich brakuje. Dlatego też ów nieokreślony (i egzystencjalny) brak decyduję się próbować przynajmniej uzupełnić na własną rękę i stawiam hipotezę piątą. Mianowicie: ignorancja. A może raczej właśnie: wiedza. W każdym razie: dziennikarzy przygotowujących dane serwisy, oczywiście. Jeśli bowiem zainteresować się tematem papieskiej pielgrzymki nieco głębiej, to natrafić można na takie elementy, które w żaden sposób nie podpadają pod cztery pierwsze kategorie, natomiast ewidentnie uważane są przez reporterów za, po prostu, mało ważne. Takie zaś ich zdanie wynika z kolei z faktu, że, jak się zdaje, zwyczajnie tych fragmentów nie rozumieją i nie wiedzą, o co w nich może chodzić. A co z kolei chodzi w moim przydługim wywodzie?
Oto śpieszę wyjaśnić. Chodzi mi mianowicie o stary i nieco przykurzony już pomysł na gospodarkę i społeczeństwo w ogóle, kryjący się pod dziwną może nieco nazwą „dystrybucjonizmu.” Dla niewtajemniczonych podaję skrót-wytrych do głębszej treści: w dystrybucjonizmie chodzi mniej więcej o to, że własność prywatna rzeczywiście stanowi podstawę życia społecznego, dlatego też powinna być jak najszerzej dostępna (inaczej mówiąc: jak najlepiej „rozdystrybuowana”; co, pragnę zaznaczyć na wszelki wypadek, rzeczywiście wygląda podobnie do, ale nie jest synonimem – słowa „roz-re-dystrybuowana”). Ideałem jest sytuacja, w której znaczna większość społeczeństwa żyje z tego, co naprawdę posiada: własnej ziemi, własnego sklepu, własnego warsztatu, pensjonatu, czegokolwiek zresztą. Własność owa z oczywistych względów nie będzie nigdy za duża, dlatego też znacznej większości ludzi nie stać będzie na zatrudnienie pracowników. Dlatego też będzie ona miała także charakter rodzinny. Z tego prostego założenia kiełkuje potem (jeśli tylko włoży się w to nieco wysiłku intelektualnego) cały, skomplikowany system społeczny, mogący jednak przybierać różne postaci (dystrybucjonistami byli w przeszłości zarówno monarchiści, jak demokraci i anarchiści; nietrudno się domyślić, że ich koncepcje w kilku punktach były diametralnie rozbieżne). O to jednak mniejsza, nie ma co wdawać się w szczegóły. Za głównych twórców tego ruchu uważa się dwóch angielskich dziennikarzy i literatów „pięknych”: Gilberta Keitha Chestertona i Hilarego Bellock’a. Tak się składa, że Chestertona akurat trochę znam – a więc, jestem także w stanie uchwycić uczynione do niego aluzje, zwłaszcza, że współcześnie należą one do prawdziwej rzadkości. Jakież zatem było moje zaskoczenie, kiedy natknąłem się na takowe w niczym innym, jak tylko w tekstach papieskich orędzi pielgrzymkowych.
Chciałbym być dobrze zrozumiany. Współczesny świat ma manię prostych rozróżnień. Najprostszym zaś rozróżnieniem jest rozróżnienie na dwa przeciwieństwa. Widać to wyraźnie w ocenie systemu społecznego, czy ekonomicznego, w której stosuje się właściwie tylko dwa pojęcia: socjalizm (teraz chyba trzeba by mówić: socjaldemokracja) i kapitalizm. Może to i użyteczne, ale na dłuższą metę męczące. To, że życie społeczne jest dużo bogatsze, niż wyłonione w XVIII i XIX wieku dwie jego koncepcje, oparte w znacznej mierze na tym, co Feliks Koneczny nazywał „metodą dedukcyjną” (weźmy tu pod uwagę choćby „niewidzialną rękę rynku” i „dialektyczny rozwój historii” – czy można się zdobyć na większy aprioryzm?) wydaje się być zupełną oczywistością. Dystrybucjonizm powstał w kontrze do obydwu tych koncepcji i zwracanie nań uwagi, szczególnie tam, gdzie się pojawia również nam samym mogłoby pomóc wyzwolić się z żelaznego uścisku, w którym trzymają nas intelektualne i materialne przepychanki między tymi dwoma systemami. Niestety, w najpopularniejszych reportażach z papieskich odczytów, jak również w najpopularniejszych do nich komentarzach, brak o tym jakiejkolwiek wzmianki. Dominuje w nich „przechył” wyraźnie lewicowy, alias socjaldemokratyczny. Co prawda, ojciec Zięba OP zwrócił w swojej wypowiedzi uwagę na to, że „papież poszedł w poprzek oczekiwaniom prawicy i lewicy, liberałów i konserwatystów,” niemniej zaraz dodał, iż podczas swojego przemówienia w Kongresie papież odwołał się do pięciu postaci, z których trzy były zbliżone do lewicy, co jednak jest zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że „ich postulaty były zbieżne z postulatami Kościoła: sprawiedliwością społeczną, solidarnością z odrzuconymi, dialogiem z różnymi grupami.” Wiadomo, że wypowiedź ta nie jest przesadnie konkretna. Niemniej czy się chce, czy nie chce, wywołuje (choć wcale niekoniecznie implikuje logicznie takie treści) wrażenie, jakby papież popierał mechaniczną (pardon: urzędową, zwał to jak zwał, zresztą), redystrybucję kapitału poprzez różne instytucje, zgodnie z drobiazgowymi (i bardzo kosztownymi) procedurami, no bo nie można chyba zaprzeczyć, że to właśnie koncepcja „państwa dobrobytu” zawsze prawie pojawia się w tle wymienionych przez ojca Ziębę kwestii.
Nie lepiej jest, jak wspomniałem w innych miejscach. Dominuje wybór wypowiedzi papieża, w których zdecydowanie, jak może się wydawać, skłania się on ku społecznemu „lewu.” Dowiadujemy się bowiem, że dzieci w Harlemie mówił on (między innymi, oczywiście) o konieczności stwarzania „równych szans” i „prawie do edukacji.” W Kongresie: o konieczności systemowego przeciwdziałania zmianom klimatycznym oraz prowadzenia walki z ubóstwem. W ONZ: o zrównoważonym rozwoju krajów, nad którym miałyby czuwać międzynarodowe instytucje finansowe, przezwyciężaniu zjawiska wykluczenia społecznego, znów o ochronie środowiska. Na Światowym Spotkaniu Rodzin w Filadelfii w mowie do biskupów krytykował nadmierną konsumpcję i „zamianę świata w wielki supermarket.” Wszystkie te komunikaty, znów, mają charakter raczej ogólny i teoretycznie można by z nich dedukować dużo różnych rzeczy. A jednak, spontanicznie dedukuje się raczej tylko jedną.
Z dwoma ostatnimi z wyżej wymienionych wydarzeń wiąże się jednak coś, co zmieniło zupełnie moje nastawienie do papieskich przemówień. Gdy bowiem patrzyłem na „standardowy” przekaz medialny, ręce zaczynały mi, jak to się mówi, coraz bardziej opadać. Szczególnie że i tak zaliczam się do tzw. „franciszkosceptyków,” czyli ludzi uważających, że obecny następca św. Piotra to sympatyczny człowiek, który czasem jednak za dużo mówi i nie zawsze na odpowiedni temat. Właściwie pogodziłem się z faktem, że współczesną katolicką wizją państwa jest biurokratyczny potwór, świadczący zapomogi socjalne, edukację, opiekę zdrowotną i tym podobne rzeczy wszystkiemu, co się rusza, marnując przy tym całą fortunę i nieuchronnie staczając się w stronę bankructwa. Szczęśliwym trafem jednak znalazłem w internecie, zupełnie bez związku z całą sprawą, facebookowy profil gazety The Distributist Review. I oto, jakie słowa papieża z mowy na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ wyskoczyły na mnie, gdy tylko się ona wyświetliła (z konieczności tłumaczę z angielskiego): Skuteczna dystrybucja władzy, politycznej, ekonomicznej, obronnej, technologicznej itd., pomiędzy wielość podmiotów i stworzenie systemu prawnego, kontrolującego roszczenia i interesy, są jedną z konkretnych dróg ograniczania władzy. Przyznam, że zbaraniałem. Zacząłem więc nieco drążyć. Daleko zresztą szukać nie musiałem: niżej, we wpisie również pochodzącym z dnia dzisiejszego, znajdują się słowa z mowy do biskupów wygłoszonej w Filadelfii: Był kiedyś taki czas, w którym jeden sklep na rogu był wszystkim, co było potrzebne do osobistego i rodzinnego życia. Produkty mogły nie być ustawione na półkach w sprytny sposób, ani ich wybór nie musiał być oszałamiający, niemniej istniała osobista więź między sprzedawcą a jego klientami. Interesy robiło się na bazie zaufania. Nietrudno zauważyć, że obydwa cytaty są, mówiąc wprost, dystrybucjonistyczne.
Ciekawa rzecz, ale nikt jej dotąd, przynajmniej na ile się w tej sprawie orientuję, jasno nie powiedział. Nie chodzi bowiem papieżowi wcale o biurokrację i urzędy – ale o „dystrybucję władzy.” Władza zaś, jak pisał Chesterton, jest tam, gdzie własność. O co innego może więc chodzić Ojcu Świętemu, jeśli nie o dystrybucję własności? W ten sposób aluzja do myśli angielskiego pisarza staje się aż nadto czytelna. Oparcie relacji ekonomicznych na relacjach osobowych, rodzinny charakter wymiany gospodarczej, wyniesienie tego, co handlu osobiste ponad korzyści czysto utylitarne – czy cokolwiek z tego dałoby się zrealizować przy pomocy urzędów? Gdyby ktoś miał jakieś jeszcze wątpliwości, przywołam słowa Chestertona, wypowiedziane podczas debaty z Bernardem Shawem w 1928 roku: Mówimy, że powinna być na świecie wielka ilość rozrzuconych narzędzi sprawowania władzy, przywilejów, ograniczeń, punktów oporu, tak, aby masa zwyczajnych ludzi mogła oprzeć się tyranii. A więc znów: decentralizacja władzy przez upowszechnienie własności i prawo broniące słabszych przed silniejszymi, uniemożliwiające także, dodajmy, zbytnią owej własności i władzy centralizację. Słowa te są właściwie identyczne, jak słowa papieża, może tylko nieco ostrzejsze. Myślę, że to bardzo dobry objaw. Oznacza to tylko jedno: że widzialna głowa Kościoła w kwestiach społecznych, jakkolwiek zwraca uwagę na te same, co lewica, problemy, wcale niekoniecznie zaleca stosowanie przy ich rozwiązywaniu lewicowych metod, czyli właśnie: tyranii państwa biurokratycznego, którą Chesterton porównywał z więzieniem. Ta nieprzystawalność dystrybucjonizmu i socjaldemokracji jest łatwo uchwytna dla każdego, kto wniknął nieco w temat. Taki na przykład pan Lee Oser, wielce uczony (i mówię to prawie bez ironii) amerykański profesor (na Collage’u Krzyża Świętego w Massachusetts) w swojej, nader, niestety, mizernej książce The Return of Christian Humanism narzeka na ekonomiczne pomysły Chestertona, zarzucając mu, że nie potrafił on dobrze przewidzieć kierunku rozwoju świata i upierał się, aby „przede wszystkim zostawić rolnika z jego rzepą w spokoju,” podczas gdy teraz chodzi głównie o skoordynowane niesienie wszystkim pomocy (jak rozumiem, nawet jeśli tego nie chcą), co – jego zdaniem, rozumiał z kolei Jan XXIII publikując Pacem in Terris. Skoro te odniesienia są aż tak ewidentne, to dlaczego nikt chyba, a na pewno nikt z „dużych mediów” nie zwrócił na nie uwagi? Odpowiedź jest prawdopodobnie taka, jak napisałem wyżej: bo ich nie zna. A szkoda, bo napomykając o nich nawet w jednym czy dwóch słówkach, mógłby oszczędzić niektórym (mnie w każdym razie na pewno), bólu głowy i wieczornej melancholii.
Jednym słowem, można powiedzieć głośno i wyraźnie: papież nie jest socjaldemokratą. Konkluzja nader ważna w kontekście poszukiwań politycznej tożsamości katolika. Ileż razy bowiem zdarzają się takie dziwne ataki, w stylu „jak można być katolikiem i nie chcieć publicznej służby zdrowia czy zasiłków socjalnych?” Nie mówiąc już o agitacji wprost wyborczej, na zasadzie „jak można być katolikiem i nie głosować na partię XYZ?” (przy czym zazwyczaj partia XYZ ma korzenie głęboko PRL-owskie i proponuje przywrócenie szkołom funkcji explicitewychowawczej). Ano właśnie: można. I nie ma w tym żadnej sprzeczności. Katolik ma obowiązek chcieć walczyć z wykluczeniem, z ignorancją, z nierównymi szansami, z zatruciem środowiska, z gospodarką opartą na lichwie, jednak ma też prawo uważać (i mówi to, przez implikację, sama widzialna głowa Kościoła), że lepiej niż państwo ze swoim aparatem przymusu i nieludzką maszynerią centralnego planowania, sprowadzającą człowieka do roli trybiku w wielkim systemie i oceniającą wszystko czysto ilościowo, przeciwstawi się temu wszystkiemu normalna, kochająca się i Bogiem silna rodzina (dystrybucjonizm bywa czasem przecież nazywany „ekonomią rodzin”) i wyrastająca z niej struktura społeczna, lokalna i lokalnie działająca. Istotnie, to tylko spekulacja, może zamiast zmuszać fabrykę do sprawniejszego i przyjaźniejszego ludziom funkcjonowania coraz nowymi przepisami i kontrolami, lepiej jest jej, po prostu, nie budować? Chesterton zakładał, że w społeczeństwie naprawdę opartym na własności prywatnej wielu rzeczy po prostu nie będzie trzeba robić. I dzięki temu – nikt ich nie zrobi. Cóż innego mamy począć, można pytać za Chestertonowską książką Eugenika i inne zło, niż przywrócić ludziom normalne życie i czekać, aż naturalne instynkty roztropnie szczęśliwego człowieka wydadzą swój owoc? Nie wiem, może to głupie pytanie. A jednak chyba mimo tego warto je sobie zadać. Czy chcemy bowiem, czy nie chcemy, Chesterton-dystrybucjonista po latach zapomnienia nareszcie wchodzi do Kościoła, nawet jeśli czyni to tylnymi drzwiami. Możemy być jednak spokojni. Jak już wejdzie, nie będzie się go dało nie zauważyć.
Maciej Wąs
Za: http://www.dystrybucjonizm.pl/maciej-was-chesterton-wchodzi-tylnymi-drzwiami/
Kategoria: Myśl, Publicystyka, Społeczeństwo