Lyle J. Arnold: Pasożyt i lemingi
Pozwolę sobie przypomnieć mojemu czytelnikowi pewną starą opowieść. W zapomnianym przez ludzi kalifornijskim lesie w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku, pewien spokojny staruszek, stroniący od innych, napotkał na swojej drodze tajemnicze, złowrogie ciało, niepodobne niczemu co kiedykolwiek widział. Miast zastosować wszelkie względy bezpieczeństwa i wezwać odpowiednie służby, tak aby kontakt z owym ciałem odbył się rozważnie, z zachowaniem należytego bezpieczeństwa, wyciągnął do niego swą dłoń. Ów organizm doczepił się do niego, nie chcąc puścić, potem, co strach przyznać: było już za późno.
Oszołomiony i spanikowany, w wielkim bólu, dotarł do pobliskiej szosy, gdzie ulitowało się nad nim dwoje nastolatków: Steve Andrews i jego dziewczyna Jane Martin, zawieźli go do pobliskiego miasteczka. Do czasu trafienia pod opiekę miejscowego lekarza, staruszek był w histerii, jęczał obnażony na ciele i duchu. Patrząc w beznadziejnej frustracji na ohydną pijawkę, doktor uznał ją za rodzaj pasożyta, który pożerał ciało pustelnika! Nie minęło sporo czasu zanim pożarł on zupełnie staruszka i niczego nie podejrzewającego doktora. Następnie począł prześladować każdego, kto mógłby znaleźć się w jego zasięgu. Ludzie, którzy weszli z kontakt z ową galaretowatą mazią, tytułowym Blobem (doprawdy, trafna nazwa), zostali przez niego pożarci, tucząc, a jednocześnie, służąc zwiększeniu jego siły.
Rozpoczęła się istnie piekielna wojna. Gdy wieści o ludożernym organizmie dotarły do szerszej populacji miasteczka, podzielone i niezdecydowane co do czynności jakie należałoby podjąć, władze okazały się bezsilne. Jedynie Steve i Jane, którzy zdawali sobie sprawę z tego, że działać należy szybko, zorganizowali skromną siłę miejscowych, którzy z odwagą greckich hoplitów, gotowi byli do walki z zagrożeniem, podobnie do powstańców wandejskich roku 1793. Wkrótce Blob został pokonany.
Teraz pozwólcie mi nazwać właściwie bohaterów mojej metafory, zaczerpniętych z filmu "The Blob" [polski tytuł: „Blob, zabójca z kosmosu” przyp. tłum.] Starym pustelnikiem jest nie kto inny jak przedsoborowy Kościół, który po śmierci św. Piusa X stracił wiele ze swojej siły, osunął się praktycznie w zapomnienie. Wytworzyło to w Watykanie swoistą próżnię władzy, przez którą stał się Kościół szczególnie narażony na wpływy progresistów, czyli pasożytniczego Bloba. Bezsilna "władza" Kościoła, zgromadzenie jej Prałatów, stało się miałkie intelektualnie i duchowo, a co za tym idzie – pasterze Kościoła utracili swą czujność.
Poprzez koterię wrogów Kościoła na Soborze, Blob progresizmu zatruł ciało soboru jadem, tak jak pająk wlewa kłami szczękoczułek truciznę w ciało ofiary. Na Soborze co prawda powstał drobny ruch oporu, był jednak bezsilny wobec dobrze przygotowanych i zorganizowanych wrogów. Ów Blob zaczął od razu pożerać ciało Kościoła walczącego, tucząc się swymi ofiarami i rosnąc w siłę. Obrazem wiernej Tradycji resztki katolików są Steve i Jane.
Blob progresizmu w dzisiejszym katolickim świecie tak bardzo się spasł i rozrósł, że opisać go można jedynie jako potworną chimerę. Zrozumiałe, zważywszy na stan autorytetu władzy na Watykanie (lub raczej braku takowego) obecnej od czasu Soboru. Niedawne ujawnienie pisma autorstwa papieża Benedykta XVI, z czasu gdy był jeszcze kardynałem, jest jawnym przykładem działania tego jadu. Podzielił się on w nim swoimi przemyśleniami na temat sumienia, leżącymi u sedna filozofii:
"Sumienie jest normą najwyższą i […] należy się go słuchać na przekór władzy. Gdy władza – w tym przypadku władza Kościelnego Magisterium – mówi o moralności, to dostarcza ona jedynie materiału, który pozwala sumieniu podjąć właściwy osąd, jednak ostatecznie to wyłącznie do sumienia należy ostatnie słowo".
Jako, że stworzeni jesteśmy na obraz i podobieństwo Boga, znajdujemy w naszych umysłach kompas, za którego pomocą poznajemy co jest dobre, a co złe. Scholastyka nazywa to sumieniem prawym. Owo sumienie prawe, może zostać skażone, jeśli dana osoba wyznaje błędne nauki, bądź wiedzie grzeszne życie. Kompas wówczas się psuje, nie jest już możliwe orientowanie się za jego pomocą. Sumienie zepsute jest więc zawsze skłonne do subiektywizmu, nie można moralnie kierować się nim w kwestiach dobra i zła.
Jedynie oświecone obiektywną nauką Kościoła może ono służyć woli Bożej. Jeśli to sumienie miałoby być "słowem ostatecznym" w decydowaniu o moralności, to wtedy ludzie tacy jak Stalin, Hitler czy Pol Pot, którzy działali wedle własnego sumienia, byliby wolni od winy.
Z tego powodu rozumowanie Ratzingera jest absurdalne. Jeśli ma on rację, to każdy możliwy do wyobrażenia niemoralny czyn można usprawiedliwić sumieniem, a osoba, która by się go dopuściła zostałaby tym samym zwolniona od winy.
Jak to możliwe, że są to słowa Kardynała, który obecnie siedzi na Tronie Piotrowym?
Pozwolę sobie na jeszcze jedną metaforę. Na myśl o tym dylemacie przychodzi mi kwestia mitu lemingów. Co siedem, dziesięć lat, owe drobne północne gryzonie odbywają wędrówkę. Dzieje się to, gdy ich liczebność zwiększy się na tyle, że w środowisku zamieszkania zaczyna brakować pożywienia i miejsca. Kiedy tylko tundra, w której żyją staje się wolna od lodów i śniegu, wielkie ilości lemingów pożerają ogromne ilości roślinności i dosłownie wyżerają się ze swojego domu. W poszukiwaniu nowych żerowisk małe grupki lemingów zaczynają wędrówkę, inne podążają za nimi. Niedługo potem, całe stada pędzą w stanie wszechogarniającej histerii w stronę morza, nie myśląc dlaczego właściwie biegną. Wędrówka zaczyna żyć własnym życiem, lemingi kontynuują swój bieg, przepływając rzeki i jeziora, przekraczając góry, pożerając napotkaną na swej drodze roślinność. Straceńczy wyścig kończy się wraz ze skoczeniem z klifu do Morza Arktycznego, lemingi płyną przed siebie, jedyna ich droga wiedzie już tylko na śmierć i zatracenie. Pewna resztka została jednak w tyle, aby odbudować na nowo ich populację.
Przez czterdzieści lat rządy progresizmu powodowały i powodują nadal masowe, duchowe samobójstwo. Gdy najwyższej rangi kościelni dostojnicy uważają, że sumienie jest najwyższym prawem, ilu jeszcze katolików skoczy z klifu do morza duchowej zguby? Niech Panna Łaskawa napełni serca swoich dzieci ogromem swych cudownych łask, aby choć kilku dołączyło do resztki prawdziwie jej wiernych.
Lyle J. Arnold
Tłum.: Paweł Proszowski
Za: www.traditioninaction.org
Kategoria: Publicystyka, Religia, Wiara