Luter „poczciwina”
Zachęcona zażartą dyskusją na temat Marcina Lutra, jaka toczy się w naszym portalu, obejrzałam film fabularny o nim z 2003 roku. Obraz reformacji i jej twórcy w przybliżeniu taki, jaki znam ze swoich podręczników szkolnych, więc film oglądało się właściwie bezstresowo.
Oglądając dzieje tego mnicha, przypominam sobie film "Franciszek i Klara". Franciszek też się buntuje: zakłada "sektę", osiedla się z gromadą oberwańców na uboczu i odbudowuje nikomu niepotrzebny kościółek, i jeszcze pozwala sobie na dyskusję teologiczną z samym papieżem (scena, w której pielgrzymuje do Rzymu, by prosić o zatwierdzenie Reguły). No buntownik, dziwak, człowiek niebezpieczny. Franciszek jednak podporządkowuje się władzy papieskiej. A Luter nie, i staje się bohaterem narodowym Niemiec, męczennikiem etc. Oto nasłani zbóje napadają na niego i towarzysza w lesie, by uprowadzić obu do Wartburga. Pytają, który z nich jest Marcinem Lutrem. – Ja nim jestem – odpowiada eksmnich słowami Chrystusa zdradzonego w Ogrodzie Oliwnym. Symbolika uroczysta, ale… cokolwiek przesadzona.
Obejrzałam ten film, nie dowiadując się niczego nowego, niż by zostało przekazane przez podręczniki szkolne, z jakich przyszło mi się kiedyś uczyć. Luter to wielki twórca, myśliciel, człowiek szlachetny. To, że w wyniku jego działań dochodzi do wojny i tysięcy zgonów, jest przypadkiem. On sam zresztą – w scenie rozgrywającej się w zrujnowanym kościele pełnym trupów – składa samokrytykę. Mówi, że chciał tylko reformy.
Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Recenzje
Toteż warto chyba "zestawić" tego "poczciwinę" z Lutrem "braunowskim". Jest taki bardziej "krwisty".