banner ad

Luter „poczciwina”

Zachęcona zażartą dyskusją na temat Marcina Lutra, jaka toczy się w naszym portalu, obejrzałam film fabularny o nim z 2003 roku.  Obraz reformacji i jej twórcy w przybliżeniu taki, jaki znam ze swoich podręczników szkolnych, więc film oglądało się właściwie bezstresowo.

Augustianin Marcin Luter (Joseph Fiennes) jest poczciwym, wydaje się nawet dosyć nieśmiałym człowiekiem. Do klasztoru wstąpił pod wpływem impulsu, a nie w wyniku głębokich przemyśleń. Ma wiele dobrych chęci, ale stopniowo okazuje się, że faktycznie, to nie jest jego miejsce. W symbolicznej scenie, sprawując Mszę, przypadkowo rozlewa wino z kielicha, a po nabożeństwie obecny tam ojciec robi Marcinowi awanturę o wybór drogi zakonnej, o to, że zawiódł nadzieje w nim pokładane.
 
Do tego wszystkiego, Luter obserwuje wokół rozmaite niesprawiedliwości,  toczy rozmaite dyskusje z duchownymi i przeżywa ciężką walkę wewnętrzną. Z czasem odmawia posłuszeństwa władzom kościelnym. Przeciw czemu się buntuje? Między innymi przeciwko wizji Boga jako okrutnego sędzi, ale głównie wobec sprzedaży odpustów, handlowi dziwacznymi "relikwiami" i innym przesądom, jakim pełen jest współczesny mu Kościół. W owym filmie Kościół przedstawiono jako gigantyczną instytucję bankierską, wyzyskującą ubogich i straszącą piekłem (chlubnym wyjątkiem wśród duchownych tego czasu jest Jan von Staupitz, ojciec duchowy Lutra), podczas gdy reformatorów ukazano jako wiernych obrońców ludu i zwolenników równości. Mnie tu powiało marksistowską wizją świata. Trzeba jednak dodać, że niektórzy bohaterowie – jako zwolennicy reformacji – są samokrytyczni: dostrzegają, że buntownicy przesadzili i doszło do ślepych samosądów i rzezi.

Oglądając dzieje tego mnicha, przypominam sobie film "Franciszek i Klara".  Franciszek też się buntuje: zakłada "sektę", osiedla się z gromadą oberwańców na uboczu i odbudowuje nikomu niepotrzebny kościółek, i jeszcze pozwala sobie na dyskusję teologiczną z samym papieżem (scena, w której pielgrzymuje do Rzymu, by prosić o zatwierdzenie Reguły). No buntownik, dziwak, człowiek niebezpieczny. Franciszek jednak podporządkowuje się władzy papieskiej. A Luter nie, i staje się bohaterem narodowym Niemiec, męczennikiem etc. Oto nasłani zbóje napadają na niego i towarzysza w lesie, by uprowadzić obu do Wartburga. Pytają, który z nich jest Marcinem Lutrem. – Ja nim jestem – odpowiada eksmnich słowami Chrystusa zdradzonego w Ogrodzie Oliwnym. Symbolika uroczysta, ale… cokolwiek przesadzona.

Obejrzałam ten film, nie dowiadując się niczego nowego, niż by zostało przekazane przez podręczniki szkolne, z jakich przyszło mi się kiedyś uczyć. Luter to wielki twórca, myśliciel, człowiek szlachetny. To, że w wyniku jego działań dochodzi do wojny i tysięcy zgonów, jest przypadkiem. On sam zresztą – w scenie rozgrywającej się w zrujnowanym kościele pełnym trupów – składa samokrytykę. Mówi, że chciał tylko reformy.
 
"Luter", reż. E. Till, USA – Wielka Brytania – Niemcy 2003

Tags: , , ,

Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Recenzje

Komentarze (1)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. katarzyna.tarnawska pisze:

    Toteż warto chyba "zestawić" tego "poczciwinę" z Lutrem "braunowskim". Jest taki bardziej "krwisty".

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *