Ludwik Dębicki: Margrabia Wielopolski po powstaniu
Przeglądając biblioteki internetowe trafiłem na interesujący artykuł dotyczący osoby Aleksandra Wielopolskiego. Tekst autorstwa Ludwika Dębickiegoz 1906 roku zamieszczam w całości:
Rok 1863 przepełnił polskim światem Drezno aż po brzegi. Przybywała tu nie tylko młodzież, co biła się i snuła po lasach, nie tylko przywódcy ruchu i tajnych rządów, ale całe szeregi rodzin ze wszystkich prowincji, chroniących się przed widokiem pożogi i zgliszczy, chcących przeczekać pierwszy nawał prześladowań.
U wyjścia z kościoła katolickiego po niedzielnej sumie bywał przegląd polskiego świata, który niemal wyłącznie zapełniał świątynię. Z licznego tłumu przymusowej, czy dobrowolnej emigracji kilka wybitnych postaci zaznaczyć należy choćby w sylwetce.
Z kościelnej ławki z trudnością wysuwa się postać otyła, ociężała. Na potężnym torsie osadzona głowa rzymskiego antyku. W wybitnych rysach potęga woli i potęga myśli wyryła swe piętno. Milcząco przechodzi, kończąc modlitwę. Wszyscy ustępują. Pochylmy czoło przed tą postacią. To ten, co dźwigał naród z niemocy i zdobywał jego przyszłość — odtrącony i powalony przez tych, co pchali kraj do przepaści — to Aleksander Wielopolski!
Prawdziwa wielkość ma to do siebie, że oddalenie powiększa jej rozmiary. Tak bywa w drodze : lada pagórek zakrywa wyższe od siebie wzgórza — ale szczyty pozostają długo widne, panują nad okolicą — i gdy wszystko się zatarło, one jeszcze się rysują na horyzoncie i łączą z błękitami.
O Wielopolskim pisano wiele, gdy stał, walczył i tytaniczne podjął dzieło. Od swoich i obcych, w dziennikach i z trybuny spotwarzony, ohydzony, a gdy jedni to czynili ze świadomością, aby w nim zabić wielką ideę, inni świadczyli tylko o własnej ślepocie i zacietrzewieniu. Potem zmieniały się sądy — ale bywały jeszcze zastrzeżenia, insynuacje, porównania nie mniej płytkie i maluczkie. Im dalej w historię, im więcej spadło na nas nieszczęść, a zmian zgubnych w Europie, im szerszy ogarniamy widnokrąg następstw — figura ta, co miała w sobie coś sfinksa, rośnie jak szczyt niebotyczny, sama już pozostaje, bo jedyny polski mąż stanu nie znosi porównania, choćby z najpierwszym obywatelem kraju i jego ulubieńcem.
Źle nas zrozumiał ten, kto czytając życiorys Andrzeja Zamoyskiego z uznania wieloletnich prac i zapomnianych zasług moralnego reformatora kraju — wnosił, że je porównywamy z wielkim politycznym dziełem, jakie w głowie swej stworzył, z niej wydobył, a w części w czyn wcielił Margrabia. Inna tu miara.
Wielopolski nie byłby Cavourem polskim — inne warunki. Francya nie za Alpami, jak dla Włoch, ale za wałem 40-milionowych Niemiec. Nie byłby także Deakiem polskim, z którym porównać można księcia Adama Czartoryskiego, gdy obaj nietrwały wywalczyli system dualizmu. Wielopolski zrobiłby więcej — dałby silną podstawę wewnętrznego rozwoju i odrodzenia — stworzyłby z Polski zaporę wśród Europy między militaryzmem, co miał wydać z siebie cezaryzm niemiecki, a rosyjskim despotyzmem ; zaporę i tamę między żywiołami rozkładu idącymi z Zachodu a potopem nihilizmu, co dziś zagładą cywilizacyi zagraża z Północy. Innym korytem popłynęłaby historya nowożytna. Słusznie powiedziano, że między tym szlachcicem polskim, jak się z dumą nazywał autor „Listu do księcia Metternicha” i innym szlachcicem pomorskim, rozstrzygały się losy Europy. Gdyby Wielopolski nie był runął — Bismarck nie byłby wyrósł. Gdyby przed czterdziestu laty dzieło rozejmu polsko-rosyjskiego było się dokonało, inny ustaliłby się stosunek ponderencji mocarstw. Zdobyte dla Polski instytucje narodowe stałyby się początkiem ewolucji dla całego caratu i nie byłby się otwarł wulkan, który dziś grozi zalewem krwi i błota.
„Chciałem, aby trochę wody z Wisły wpłynęło do Newy, zamiast, żeby wody Newy zalały naszą Wisłę” — mówił margrabia przyjacielowi w Dreźnie [P. Ludwik Górski odwiedzał margrabiego w Dreźnie i te od niego usłyszał słowa.] .
Długo wśród samotności, badań i dumań dojrzewały wielkie myśli, co miały zrodzić się w tym mózgu i wyjść w pełnej zbroi, jak Pallas Atenę z głowy Zeusa.
Wysłaniec rządu narodowego w roku 1831 do gabinetu St. James, powrócił Wielopolski z przekonaniem na resztę życia, że nie przez powstania i pomoc zagranicy droga do przyszłości. Filozof, historyk i prawnik zbudzony został wśród badań i dumań katastrofą 1846 roku. Odczuł głęboko grozę wypadków — zrozumiał, że w takich chwilach nie wystarcza skarga — trzeba nowej myśli tak wobec potęg rozbiorowych, jak na drogowskaz dla narodu. List do księcia Metternicha to nie tylko najpotężniejszy protest przeciw dokonanej zbrodni, lecz program polityczny, sięgający daleko. W roku 1848 nie bezpośrednio, ale przez jenerała Dembińskiego, swego wuja, Wielopolski w Wrocławiu i w Pradze szuka miejsca dla Polski wśród rzeszy zachodniej Słowiańszczyzny. Kłębiły się idee, ścierały szczepy i stronnictwa. Wielopolski obserwował ten proces i nie wahał się zetknąć z tym, co był jego moralnym i politycznym antypodem, lubo równie potężnej postaci fizycznej, z twórcą rosyjskiego nihilizmu i europejskiego anarchizmu — Bakuninem.
Po burzy powraca pod swój namiot w zamku w Chrobrzu. Natura żądna czynu i walki podejmuje spór o odbudowanie rozszarpanej ordynacji i o zbiory przyjaciela Swidzińskiego. Zwycięża — a ten Kampf um Recht, choć zbiory z biblioteki dobrowolnie po wygranej przenosi do Warszawy i oddaje na użytek publiczny — nie jedna mu uznania i przyjaciół. Ciągle w umyśle przerabia wielkie problemata prawa publicznego i uzdrowienia narodu. Bywają i dyskusje wśród grona doborowych przyjaciół, że wymienimy Tomasza Potockiego, Zygmunta Helcia, Pawła Popiela, Maurycego Manna i Adama Potockiego — a w rzeczach wiary w późniejszych latach księdza Zygmunta Goliana.
Myśli te, które po Henryku Lisickim streszcza Włodzimierz Spasowicz w studyum „Polityczny spadek Wielopolskiego”, dadzą się ująć w tych głównych punktach:
1) Oprzeć zszarpany organizm narodu, żyjący ciągle w warunkach anormalnych, o silną władzę.
2) Rzucić pomost nad przepaścią, która się otwarła w wyprawach za Batorego i Zygmunta III, a pogłębiła w epoce odwetu i rozbiorów.
3) Stworzyć organizmowi narodowemu silną wewnętrzną podstawę społeczną i cywilizacyjną w dwóch kierunkach — przez silną gminę ; autonomię powiatową i radę stanu z atrybucjami prawodawczymi, oraz w kierunku wychowania od szkoły ludowej do uniwersytetu.
Wszystkie szczegóły tego programu miał od dawna gotowe i przemyślane. Czekał na chwilę — ta nadeszła. Genialnym wzrokiem ją odgadł — i śmiało ją zdobył. Opowiedziałem już kwestię adresu. Gdy adres Wielopolskiego odrzucony przez swoich — poszedł jako memoriał do Petersburga. Odpowiedzią była nominacja na dyrektora oświecenia. Ze społeczeństwem rosyjskim dotąd margrabia nie miał zetknięcia. Pojechał do Petersburga bez mandatu. Postawą dumną, silniejszym jeszcze poczuciem narodowej godności i tym piętnem geniusza, wyrytym na jego czole, zdobył wyjątkowe stanowisko.
Gdy przy pierwszym dworskim przedstawieniu W. Ochmistrz dworu, widząc margrabiego we fraku, bez munduru i orderów, zapytał cesarza, gdzieżby znaleźć mógł odpowiednie dla niego miejsce dla przedstawienia, Aleksander II odrzekł Adlerbergowi : „Margrabia miejsce sam sobie znajdzie”. Wielopolski stanął w grupie dyplomatów, między ambasadorami, jako przedstawiciel Polski. Mówił też tylko międzynarodowym językiem, po francusku.
Trzeba było takiej impozycji, aby zdobyć takie powodzenie, które przechodziło w entuzjazm, że tylko wspomnimy znajomość z W. księżną Heleną, która gorąco popierała myśli margrabiego i stosunek z panną Błudow, która w lat kilka zmieniła tendencje i stanąć miała na czele propagandy prawosławia i rusyfikacji. Nie brakło także silnych zabiegów przeciwnych — a w chwiejnym umyśle Aleksandra II wahało się pytanie: czy oddać dzieło reformy Wielopolskiemu, czy dzieło rusyfikacji Milutynowi.
Margrabia z pierwszej podróży petersburskiej powraca z rozszerzoną władzą — a w miejsce ustępującego sędziwego księcia Gorczakowa przyjeżdża jako namiestnik hrabia Lambert. W kraju powstaje niepokój ruchu agrarnego i obawy wypadków podobnych galicyjskim 1846 roku. Przypisują tę agitację Muchanowowi. Margrabia, który go pokonał, wydaje rozporządzenie o zniesieniu prestacji, tzn. darmochów, jest to pierwszy krok do dzieła uwłaszczenia. Niepokoje i obawy na wsiach się uśmierzają, ale po miastach ruch rewolucyjny się wzmaga. Wzmaga się także walka czynowników przeciw działaniu margrabiego — hrabia Lambert umiera. — Samobójstwo generała Gerstenzweiga skutkiem nowego starcia wojska z ludem. — Demonstracye się wzmagają. Kościoły zamknięte przez władzę duchowną. Suchozanet namiestnikiem, nowe intrygi i opór czynownictwa. Wielopolski jedzie ponownie do Petersburga, aby tam ostateczną stoczyć walkę. Zwycięża. W. książę Konstanty namiestnikiem. Wielopolski wraca z pełną władzą szefa rządu cywilnego.
Wszystko to szczegóły dawno wyjaśnione, dotykamy je dla charakterystyki postaci.
A powrót do Warszawy już z władzą w ręku i z częścią zdobytych już koncesji, w oczekiwaniu dalszych. Przeciwnicy wyliczali szereg błędów, od pierwszych przemów do rozwiązania Towarzystwa rolniczego, aż do branki.
Wielopolski szedł za swą myślą — liczył na zmysł polityczny narodu. W każdym innym społeczeństwie sądzą ludzi publicznych z czynów i dzieł, u nas żądają wynurzeń i frazesu Narody prawdziwie polityczne odgadują tych, którzy im niosą warunki życia i zadatki przyszłości.
Po dwakroć spotkał się margrabia z bronią skrytobójców, sam wytrącił pistolet z ręki mordercy ; po dwakroć usiłowano zatruć całą jego rodzinę. Gorsza trucizna potwarzy ścigała go w kraju i za granicą, odzywała się ze szpalt dzienników i z trybuny francuskiej przez usta księcia Napoleona. Zbyt wiele czynników było w grze, „aby rana się dalej krwawiła” i przepaść między Polską a Rosją nie została zarównaną. Tak było w Paryżu — tak w gabinetach berlińskim i wiedeńskim — tak i w sferach polakożerczych Petersburga. Doch das Wielopolskische System konnten wir nicht dutden, wyznał później jeden z szefów biura gabinetu barona Rechberga na Ballptatz w Wiedniu.
Na balu w Tuilleryach lub w willi hrabiego Walewskiego padały półsłówka niewyraźne, budzące nadzieje, którym przeczyły mowy ministrów Bilaulta i Rouhera w corps législatif. Z palais Royal wychodziło hasło, aby zwalczać system Wielopolskiego bezwzględnie. Za polskie pieniądze dzienniki zagraniczne drażniły uczucia narodowe. Sami rozstawialiśmy zwierciadła, aby siebie, nie świat trzymać w złudzeniu. W tym stanie wzmagającej się maligny, gdy nikt politycznej sytuacji nie obliczał ze spokojem, ale liczył się tylko z egzaltacją i psychologicznym podnieceniem społeczeństwa — każde słowo margrabiego komentowanym było jako obraza uczuć narodowych, każdy jego czyn i dzieło poddane krytyce i nieufności.
Łatwowierność wrogim podnietom wraz z gorączką rewolucyjną ogarnęła całą opinię kraju. Margrabia miał ten błąd w swej naturze, że nie zdołał zgrupować koło siebie, choćby grona najbliższych — zachował żal, że go odstąpili, nie odgadli.
„Klątwa ludom, co swoje mordują proroki”, cięższa klątwa, co długoletnie ściąga nieszczęścia, gdy społeczeństwo pozbawione instynktu własnej konserwacji, nie popiera mężów wyższych przeznaczeń. Rzadko zsyła ich Opatrzność na ratunek narodom. Ostatnia próba ratunku od wielkiego narodowego nieszczęścia: branka. Sześć lat w Królestwie nie było wojskowego poboru — teraz margrabia chce usunąć żywioły rewolucyjne. Listę układa syn Zygmunt z oficerem Wrześniowskim. Jak się stało, że wszystkich z biura W. księcia konskrybowanych ostrzeżono. Wszyscy wyszli z kijami do kampinoskiej puszczy. Margrabia z gorączką oczekuje, że wszystkich we dwa dni ujmą jeńcem i spokój będzie utrzymanym. Przez miesiąc jenerał wysłany na pościg, oblega puszczę i tak działa, aby ruchawka rozszerzyła się na kraj cały. Był to nieudany zamach stanu, gdyby się był udał, kilka tysięcy zapaleńców byłoby poszło na trzy lata w sołdaty, a tak zginęło w powstaniu kilkadziesiąt tysięcy, a 200.000 zasłanych na Sybir — i kraj zawalony gruzami.
Burza już huczała i krew się lała. Młodzież nie opuściła szkoły głównej, do której margrabia powołał najznamienitsze siły naukowe ze wszystkich dzielnic Polski. Prawo o gminie, o radach powiatowych, o radzie stanu, kwestie kościelne, sprawa równouprawnienia Żydów — wszystko to było dziełem kilku miesięcy.
Margrabia chciał dotrwać na stanowisku. — Dopiero po ogłoszeniu stanu wyjątkowego i sądów doraźnych, widząc, że dalsza akcja organizacyjna i ratunkowa niemożliwa, wyjeżdża wraz z rodziną i przyjacielem, księdzem Golianem do wód morskich nad Bałtyk. Stamtąd udaje się do Berlina, gdzie rok cały przebywa.
W Berlinie żył w osamotnieniu. W pałacu tylko książąt Radziwiłłów spotyka osoby wybitne stolicy pruskiej. Gdy cesarz rosyjski przybył do stolicy Prus, margrabia otrzymał zaproszenie na obiad u króla Wilhelma.
Aleksander II serdecznie powitał Wielopolskiego i rzekł ze smutkiem : nous avons été vaincus Alarquis, nous avons été vaincus.
Margrabia jeszcze nie tracił nadziei, że dzieło przerwane po krwawych przejściach znów nawiązanym będzie. List Aleksandra II z Liwadii dawał poręczenia, że reformy w Polsce nie będą cofnięte, owszem zostaną uzupełnione.
Z nad Sprei margrabia pod jesień 1864 roku przenosi się do stolicy nad Elbą. Śledzi wiadomości z kraju. Żyje w kole rodziny, ze świątobliwą małżonką, pełną poświęcenia synową i gronem wnuków. Bierze jednak udział w ruchu naukowym, bywa na publicznych prelekcjach i wiele spędza chwil w galerii obrazów.
Z rodaków mało kto szuka zbliżenia. Rachunek z margrabią zbyt ciężki dla całego społeczeństwa. Przejeżdżający przez Drezno inny wygnaniec, Andrzej Zamoyski, złamany również nieszczęściem kraju i zniszczeniem długoletnich jego prac — pragnął odwiedzić tego, z którym na nieszczęście rozeszły się jego drogi.
— Dziś już za późno — odrzekł Wielopolski — nie tutaj; trzeba było w Warszawie.
Miał jeszcze patrzeć przez szereg lat, jak rozbierają do szczętu to, co w krótkim on wzniósł czasie, jak postępuje dzieło zagłady i jakie potęgi zwyciężają w świecie.
Najcięższym ciosem być musiało, gdy do przeprowadzenia uwłaszczenia powołano liberała ze szkoły Milutyna, mającego w krwi tatarskiej ducha zagłady i zniszczenia. Książę Czerkawski przeprowadza dzieło uwłaszczenia, rzuca ziarno nienawiści i wszystko co budował Wielopolski, miał on niszczyć i burzyć, od kwestii społecznych i praw narodowych aż do instytucji Kościoła.
Ostatnie lata uległ ten potężny umysł i silny organizm. Przychodziły chwile gorączkowych napadów — i znów wracały chwile przytomności. Opowiadano w Dreźnie, że w chwili szału porwał broń samobójczą, lecz wnet, gdy przytomność powróciła, ukorzył się Bogu za chwilę zapomnienia i odtąd przez kilka lat, aż do śmierci ręki prawej za pokutę nie używał, jakby paraliżem tkniętą. Po trzech latach ciężkiego cierpienia, wśród których żądał, aby go zamknięto w domu zdrowia i pilnowano od nowego napadu — choroba minęła. Żył jeszcze lat dziewięć, otoczony troską rodziny. Nic nie utracił pamięci ani siły umysłu i nieraz zdumiewał otaczających rozmową pełną wiedzy i bystrości. Śmierć nastąpiła nagle z pęknięcia błony sercowej 30. grudnia 1877 roku. Jakby w przeczuciu w wilią żądał i przyjął Święte Sakramenta.
Głębokie było uczucie wiary potężnego ducha, który w długoletnich badaniach filozoficznych doszedł do najwyższych prawd i całą duszą je wyznawał.
Ludwik Dębicki
Artykuł pochodzi z książki Ludwika Dębickiego „ Portrety i sylwetki z dziewiętnastego stulecia”, Seria II, wydanej w Krakowie 1906 r.
Kategoria: klasyki