Lasecki: „Gietrzwałd 1877” Grzegorza Brauna – przebudzenie prawicy katolickiej?
Najnowsza książka Grzegorza Brauna „Gietrzwałd 1877. Nieznane konteksty geopolityczne” z kilku względów jest ważnym głosem wyszłym ze millieu współczesnego polskiego katolicyzmu. Teza postawiona przez autora jest bardzo śmiała: w 1877 r. Europie groziła wojna powszechna, Polsce zaś – kolejne samobójcze powstanie wzniecone w interesie obcych. Jednemu i drugiemu zapobiec miały objawienia Matki Boskiej w małej warmińskiej miejscowości Gietrzwałd, gdzie jako pierwsze ujrzały Ją przygotowujące się właśnie do Pierwszej Komunii dziewczynki Justyna Szafryńska i Barbara Samulowska.
Nie mnie tu rozsądzać o zasadności tezy Autora. Choćby z tego powodu, że nie zapoznałem się z tak obszerną literaturą przedmiotu, na którą Autor powołuje się w różnych miejscach swojego wywodu, i którą wymienia w załączonej na końcu książki bibliografii. Zarzucić moglibyśmy co najwyżej Grzegorzowi Braunowi, że powołuje się na piśmiennictwo jedynie w językach polskim, angielskim i niemieckim, podczas gdy przedmiot opracowania czyni bardzo wskazanym sięgnięcie również po literaturę rosyjskojęzyczną. Na to jednak – jak sam Autor zauważa – przyjdzie ewentualnie czas, gdy przygotowane zostanie systematyczne opracowanie zasygnalizowanego nam zagadnienia, do czego zresztą w swojej książce Grzegorz Braun zachęca. Tymczasem niech każdy z czytelników jego pracy samodzielnie osądzi, czy przedstawione przez niego wyjaśnienia warte są poważnego potraktowania i systematycznego opracowania. Ja nie będę w tym miejscu łamać budowanego umiejętnie przez Autora suspensu i przedwcześnie zdradzać treści jego argumentów.
Sakralna koncepcja historii
Książeczka (119 stron tekstu) Grzegorza Brauna jest ważna z uwagi na swoje – nazwijmy to tak – „metazałożenie”. Autor za punkt wyjścia przyjmuje, że metafizyka – w tym przypadku interwencja Najświętszej Marii Panny – wywiera wpływ na bieg spraw materialnych. To bardzo ważna perspektywa: o współzależności metafizyki, i rzeczywistości postrzeganej zmysłami oraz poznawanej rozumem instrumentalnym. Teza oczywiście od zawsze obecna w katolickiej historiozofii, mitologii i katolickim odczytaniu rzeczywistości; weźmy choćby opowieści o cudach i o Świętych Pańskich. Wydaje się jednak, że zarazem jest to teza coraz trudniejsza do przyjęcia przez współczesnego człowieka. Może sądzę tu na wyrost na podstawie wycinkowych doświadczeń własnych, ale jednak chyba również – szczególnie w zachodniej części Europy – broniona przez wiernych i kler katolicki z wyczuwalnym już wstydem i zażenowaniem.
Ciągnący się od co najmniej trzech wieków spór światopoglądu katolickiego ze światopoglądem materialistycznym i scjentystycznym doprowadził w gruncie rzeczy do stłamszenia tego pierwszego. Wiedza jest dziś traktowana poważnie o tyle, o ile jest wiedzą naukową. Uczony natomiast o tyle, o ile jest świeckim naukowcem. Uczeni i dostojnicy katoliccy nawet wyglądem starają się zatem upodobnić do świeckich naukowców, zamieniając sutanny na garnitury, a coraz częściej rezygnując również z koloratek. Uczelnie katolickie zabiegają zresztą o status „normalnych” świeckich uczelni państwowych, nawet jeśli większość ich pracowników to osoby duchowne, a w programach nadreprezentowane są treści katolickie. Sytuacja w krajach katolickich coraz bardziej przypomina analogiczne procesy zaszłe jeszcze w XIX w. w krajach protestanckich, a Kościół rzymskokatolicki coraz bardziej upodabnia się do Kościołów protestanckich. W takim kontekście naturalna jest nieoficjalna, pełzająca ekspansja poglądu charakterystycznego dla XIX-wiecznego anglikanizmu: cuda może się kiedyś zdarzały, lecz dziś ich epoka dobiegła końca.
Myślenie Grzegorza Brauna idzie na przekór temu trendowi; Matka Boska czynnie interweniowała w historii najnowszej, ledwie 140 lat temu. Niezależnie czy przyjmiemy tezę o wskazywanej przez Autora treści tej konkretnej interwencji, Grzegorz Braun oswaja nas z ideą, że interwencje takie są faktem przynajmniej potencjalnym. Możemy dyskutować czy „Piękna Pani” rzeczywiście zapobiegła wybuchowi wojny europejskiej w 1877 roku, sam fakt jednak że taka dyskusja została wzbudzona, zapobiega zamknięciu myślenia polskich katolików na perspektywę realnego wpływu tego co nadprzyrodzone, na to co doczesne. Mamy więc zatem swego rodzaju renesans – posługując się kategoriami Bolesława Piaseckiego – „myśli spirytualistycznej” wobec spychającej ją wcześniej na margines „myśli materialistycznej”.
Wydaje się, że istnieją szanse by renesans ten stał się w polskim katolicyzmie zjawiskiem w dłuższej perspektywie trwałym, a w każdym razie pozostawiającym światopoglądowy ślad. W prasie katolickiej książka jest często komentowana, na fali jej sukcesu wydawniczego na popularności zyskała również siostrzana publikacja ks. Krzysztofa Bielawnego „Niepodległość wyszła z Gietrzwałdu”, eksponowana na honorowym miejscu między innymi w księgarni „Naszego Dziennika”. Kościół katolicki sam jest sobie po trosze winien obecnego zagrożenia swej świadomości metafizycznej, racjonalistycznym i często wręcz wolteriańskim zwalczaniem różnej maści ludowych „przesądów” i „zabobonów” oraz porzuceniem „światopoglądu baśniowego” na rzecz racjonalnej próby opisania i wyjaśnienia metafizyki. Takie stanowisko być może podziela też Grzegorz Braun. Gdy jednak racjonalizm i sekularyzacja zagrażać zaczęły samemu światopoglądowi katolickiemu, ze środowiska katolickiego wyszedł głos starający się temu trendowi pójść na przekór i stworzyć swego rodzaju „historiografię sakralną” o perspektywie otwartej na metafizykę, w odróżnieniu od znanej nam dziś materialistycznej nauki historii. Na początek dobre i to.
Dyscyplina metodologiczna
Kolejnym czynnikiem wartym zwrócenia uwagi w książeczce „Gietrzwałd 1877” jest realistyczne i wolne od uprzedzeń politycznych myślenie Autora oraz zachowanie dyscypliny metodologicznej. Wspomnieliśmy już, że Grzegorz Braun dostrzega wpływ sił nadprzyrodzonych w historii. W niczym nie zakłóca mu to jednak intelektualnie ścisłego i wewnętrznie spójnego opisywania faktów. Przekroczenie ograniczeń nauk pozytywnych polega tu na poszerzeniu perspektywy, a nie uchylaniu się od dyscypliny metodologicznej.
Realistyczna ocena stosunków zewnętrznych
Autor daje w kilku miejscach do zrozumienia, że sympatyzuje z kontrowersyjną i szeroko krytykowaną z punktu widzenia poprawności merytorycznej historiozofią prof. Feliksa Konecznego. Nie prowadzi go to jednak do tak popularnej dziś w środowiskach polskich katolików rusofobii i germanofobii. Wypowiedzi na temat Niemiec i Rosji są beznamiętne, zdystansowane, wolne od uprzedzeń. Pojawiają się co prawda „dobrzy Niemcy”, co może być dla czytelnika milczącą sugestią, że poza tymi wymienionymi, pozostali Niemcy są „źli”. A jednak nie ma w książeczce obracania w kółko „niemieckim antypolonizmem”, ani też – z drugiej strony – perwersyjnego chłostania czytelnika ciągłym wspominaniem krzywd doznanych przez Polaków od Rosjan. Nie mamy tu zatem raczej do czynienia z kolejnym przedstawicielem typu właściwego wyznawcom „sekty smoleńskiej”- u których choćby najmniej odpowiedni ku temu bodziec rozpalić może kolejną erupcję histerycznej nienawiści do Niemiec lub Rosji (a najczęściej do obydwu tych państw i narodów jednocześnie).
Nie musimy chyba tłumaczyć, że tak odmienne rozłożenie akcentów w polskim millieu katolickim jest zjawiskiem bardzo pozytywnym. Większość głosów wychodzących z tego środowiska to bowiem głosy histerycznych germanofobów i rusofobów. Nawet jeśli Grzegorz Braun również jest antyniemiecki i antyrosyjski (nie wiemy, czy jest), to jego głos jest głosem zrównoważonym i stonowanym. Autor „Gietrzwałdu 1877” opisuje fakty i stara się z nich wysnuć wnioski i interpretacje, nie zaś konstruuje kolejną opowieść o rzekomo odwiecznej i dozgonnej nienawiści Niemców i Rosjan wobec Polski i wynikającej z tego również nieusuwalnej wrogości pomiędzy naszymi trzema krajami i ludami.
Polskie środowiska konserwatywno-katolickie to środowiska zapatrzonych w Rzym i kraje łacińsko-śródziemnomorskie okcydentalistów. Już samo to wystarczy do wykształcenia tak typowej dla Polaków niechęci wobec prawosławnych Ruskich oraz protestanckich (a dziś de facto bezbożnych) Niemców, Szwedów i Czechów. W połączeniu z nieustannie podkręcaną histerią antyniemiecką i antyrosyjską oraz historyczną dezaktualizacją „katolickiej” osi geopolitycznej Kraków-Wiedeń-Rzym, doprowadziło to do poparcia przez opiniotwórcze środowiska katolickie w Polsce protektoratu USA nad naszym krajem i geopolitycznej, tak więc siłą rzeczy również cywilizacyjnej, jego orientacji na kraje anglosaskie i Izrael. Grzegorz Braun jest wolny od „choroby na Moskala” i „choroby na Niemca”, nie zaraził się wobec tego również polską jankesofilią i – w odróżnieniu od wielu innych środowisk – nie pełni w polskim katolicyzmie funkcji konia trojańskiego „Usraela” i cywilizacji żydowsko-anglosaskiej. Można by żartobliwie powiedzieć, że książeczka Grzegorza Brauna jest dla polskich katolików swoistą „szczepionką” przeciw jankesofilii (pomimo, że sam Autor jest zadeklarowanym przeciwnikiem obowiązku szczepień).
Realistyczna ocena historii narodowej
Z myślenia realistycznego wyrasta jeszcze jedna ważna myśl Autora „Gietrzwałdu 1877”; jest to negatywny stosunek do powstań narodowych. Wydaje się, że w środowiskach katolickich powinna być to oczywistość. Przecież papierze Grzegorz XVI i Pius IX potępili odpowiednio Powstanie Listopadowe i Powstanie Styczniowe. A jednak patriotyczna egzaltacja ostatnich lat wokół Żołnierzy Wyklętych i wyrosła z tego „moda na patriotyzm” niejako „w pakiecie” przyniosła też rehabilitację awantur 1831 r. i 1863 r. Konserwatywna i realistyczna krytyka polskich ruchów powstańczych stała się czymś niemodnym. Katolicy wypowiedzi papieży negatywnie oceniających kolejne ruchawki w Polsce próbowali interpretować tak, by zaprzeczyć ich krytycznej wymowie. W niektórych środowiskach modny stał się kult Romualda Traugutta i Konfederacji Barskiej. Wpływowi historycy związani z partią rządzącą rehabilitować zaczęli polski republikanizm, demokrację szlachecką, antymonarchizm i „tradycje wolnościowe”. Demoralizujące interpretacje historyczne i polityczne zeszły szybko na poziom popkultury i obok książek popularnonaukowych i artykułów w dodatkach historycznych do prawicowej prasy pojawiły się też stosowne koszulki, komiksy, książeczki dla dzieci itp.
Głos Grzegorza Brauna jest otrzeźwiającym kubłem zimnej wody wylanym na zbyt rozgorączkowane głowy tych wszystkich źle ukierunkowujących swój patriotyzm „zapaleńców”. Przynajmniej powinni oni tak „Gietrzwałd 1877” odczytać – dlatego też szczególnie ich zachęcam w tym miejscu do sięgnięcia po tę książeczkę. Grzegorz Braun „wali prosto z mostu” – „jesteście pożytecznymi idiotami”, mówi wszystkim mniej lub bardziej przekonanym zwolennikom polskiego „liberum conspiro”. Pożytecznymi idiotami antychrześcijańskiej rewolucji, wrogiej Kościołowi masonerii, Anglosasów pogrywających Polską i Polakami ze swoimi konkurentami na kontynencie eurazjatyckim (dziś do Rosji i Niemiec należałoby dodać Chiny), żydowskiej międzynarodówki finansowej, różnej maści awanturników i typów spod ciemnej gwiazdy pokroju Garibaldiego czy Mazziniego. We wzniecaniu kolejnych ruchawek w Polsce w różnych okresach mieli interesy niemal wszyscy – Anglicy, Żydzi, Prusacy, Rosjanie, Austriacy, Francuzi, nawet Turcy i Węgrzy, oczywiście również masoneria i międzynarodówka rewolucyjna. Nie mieli w tym interesu jedynie sami Polacy, kosztem których (ale też rękami których) takie awantury zawsze udawało się wzniecać.
Walory formalne
Oprócz wymienionych czterech kwestii merytorycznych, wspomnieć też należy o kolejnej wyraźnie mocnej stronie publikacji, jaką niewątpliwie jest ładny literacki język Autora. Książka została napisana w formie gawędy i jest rzekomo zapisem wystąpienia wygłoszonego przez Autora. Taka forma uprzedziła mnie negatywnie do tej pozycji na etapie czytania wstępu, jak się jednak później okazało – zupełnie niesłusznie. Nie wiem czy tekst jest faktycznym stenogramem prelekcji Grzegorza Brauna. Prawdę pisząc, nie chce mi się wierzyć, by nie był później rozbudowywany i poprawiany na potrzeby wydania książkowego. Jest po prostu zbyt obszerny, by mógł być wygłoszony za jednym razem, bez wymęczenia przy tym słuchaczy. Jakby jednak nie powstawał, mniej formalny jego kształt w niczym nie obniża wartości merytorycznej – co starałem się wyżej zaznaczyć. Widać że Autor sporo na opisywany przez siebie temat przeczytał i że ma dobrą pamięć, swobodnie operując faktami.
Podnoszącym atrakcyjność publikacji dodatkiem są zajmujące sporą część książeczki ilustracje i mapy. Rozbudowane opisy pod ilustracjami zawierają przy tym dodatkowe informacje, nieprzytaczane w tekście głównym, stąd należy wszystko uważnie do końca przejrzeć. Drobne zastrzeżenie można mieć jedynie do map na końcu: dwie z nich (s. 128 i s. 129) przedstawiają Europę w różnej skali. Jest to w zasadzie zbędne, gdyż w zupełności wystarczyłaby jedna taka mapa. Zamiast drugiej z nich, należałoby dodać mapę Azji Południowej (Indie, Afganistan) i Azji Środkowej (Turkiestan), których również dotyczy narracja. Z kolei mapka Prus i północno-wschodniej części Królestwa Polskiego powinna mieć zaznaczoną linię Narwi, co również ma znaczenie w prezentowanym czytelnikowi książki wywodzie.
Uwagi krytyczne
Na koniec garść uwag krytycznych wobec książki Grzegorza Brauna. Po pierwsze, nie przekonała mnie ona bynajmniej do postawionej w niej głównej tezy. Po przeczytaniu publikacji, pozostałem raczej z myślą, że „może właśnie tak było, a może nie”. Tok rozumowania Autora jest poprawny, ale przynajmniej w dwóch punktach wnioski wydają się być niepewne czy wręcz naciągane (choć prawdopodobne), co w sytuacji szeregowego wynikania faktów jeden z drugiego stawia pod znakiem zapytania zasadność wniosków w dalszych częściach łańcucha. Po drugie, o ile Autor udziela mniej lub bardziej przekonującej odpowiedzi na pytanie dlaczego nie wybuchła jakoby grożąca Europie w 1877 r. wojna powszechna, to w zasadzie bez odpowiedzi pozostawia kwestię, dlaczego nie wybuchło kolejne polskie powstanie? Miało ono być nie skutkiem, ale jedną z przyczyn sprawczych ewentualnej wojny, zatem uniknięcie wojny nie oznaczało zaniechania powstania. Grzegorz Braun coś nam tam pośrednio sugeruje wzmiankując przemianę jego domniemanego prowodyra po stronie polskiej, ale tak naprawdę nic konkretnego nie pisze. Czytelnik pozostaje bez żadnego konkretnego wyjaśnienia.
Zawarte na końcu postulaty by dzisiejszy Gietrzwałd przekształcić w niemalże centrum polskiego życia religijnego i narodowego, z wielkim muzeum, wieczną wartą honorową pełnioną przez oficerów Wojska Polskiego i ośrodkiem szkolenia oficerów (?) budzą we mnie odruchowy estetyczny sprzeciw. Jeździłem rowerem zarówno do bazyliki w Gietrzwałdzie, jak i do bazyliki w Licheniu, i zdecydowanie nie chciałbym, aby ta pierwsza miejscowość – cicha i spokojna wieś na Warmii, przekształciła się w tą drugą – skomercjalizowany „hipermarket religijny”. Duchowe ośrodki katolicyzmu na ziemiach polskich (kalwarie, ośrodki zakonne, ośrodki pielgrzymkowe), z kilkoma wyjątkami, zawsze miały charakter peryferyjny w stosunku do wielkich węzłów komunikacyjnych i centrów życia zbiorowego. Niech lepiej Gietrzwałd i „Święta Warmia”też zachowają taki charakter.
Ocena „patriotyzmu gietrzwałdzkiego
Co do wspomnianej na końcu pracy idei „patriotyzmu gietrzwałdzkiego”, to za jego miarodajną deklarację uznać by chyba należało „Akt Konfederacji Gietrzwałdzkiej” podpisany w tejże miejscowości w czerwcu 2018 r. Pomimo pewnej „barokowej” teatralności i pompatyczności stylu, dokument, jak na polskie środowiska katolickie, wydaje się iść we właściwym kierunku. Można oczywiście i należałoby przyczepić się do wplecionych tam klasycznych już „koliberalnych” przesądów jak „homeschooling”, antyszczepionkowość, antyekologizm, obsesja zrównoważonego rozwoju i „prawo do posiadania broni” (brakuje chyba tylko jeszcze „samochodu jako atrybutu prawdziwego mężczyzny”), ale to w zasadzie kwestie poboczne.
Dużo poważniejsze zastrzeżenia budzi obecność w tej deklaracji antyspołecznego w swej wymowie i libertariańskiego z ducha sformułowania „chcącemu nie dzieje się krzywda”, które znajduje się na antypodach tak katolickiego, jak i tradycyjnego poglądu na człowieka, jego zobowiązania wobec innych, i jego miejsce w społeczeństwie. Niepokój budzi również odwoływanie się do „tradycji rozumnej wolności”, co budzi jak najgorsze skojarzenia historyczne, ale co również w samej swej istocie odwołuje się do fałszu, bo przecież w tradycyjnym społeczeństwie nie istnieje ani abstrakcyjna i wyrwana z kontekstu „jednostka”, ani abstrakcyjna i wyrwana z kontekstu „wolność”; istnieją jedynie konkretne zwolnienia, przywileje, uprawnienia etc. Uniwersalna „wolność” to kolejny „koliberalny” przesąd infekujący środowiska polskich konserwatywnych katolików.
Idee Grzegorza Brauna są więc niewątpliwie w kręgu polskiej katolickiej prawicy krokiem we właściwą stronę. Na tle profesorów akademickich i zarazem udzielających się na portalach społecznościowych komentatorów, którzy wyśmiewają otwarcie doświadczenia mistyczne i maryjny wzór kobiecości (a także dzietność, macierzyństwo, figurę Matki-Polki itp.) oraz wręcz pozycjonujących się jako feminiści, zwrot ku pobożności maryjnej i pogląd o opiece Matki Boskiej nad narodem polskim i Jej rzeczywistej interwencji w naszą historię jest czymś zdecydowanie pozytywnym. Przejście od świeckiej historii do historii postrzeganej w boskim planie dziejów również. Podobnie teza o obecności sacrum w doczesności.
Na dodatnią ocenę zasługuje również niepoddawanie się patriotycznej egzaltacji spiskami i powstaniami, poprzez które liberalni wrogowie ładu tradycyjnego walczyli (i wciąż walczą) z jego przejawami rękami Polaków i na Polaków zgubę. Ten zdrowy patriotyzm Autora „Gietrzwałdu 1877” skontrastować wypada z bałamutnym pseudopatriotycznym populizmem znanej katolickiej rozgłośni radiowej oraz powiązanego z nią koncernu obejmującego między innymi stację telewizyjną, gazetę codzienną, księgarnię, szkołę wyższą, jak również kręcące się wokół tego środowiska szemrane i ciemne typy polityczne napraszające się wręcz o agenturyzację przez zaoceanicznego hegemona.
Realizm w ocenie własnej historii (nota bene, w kluczu w jakim Grzegorz Braun dokonał oceny Powstania Listopadowego i Powstania Styczniowego należałoby też ocenić Żołnierzy Wyklętych) idzie u Autora „Gietrzwałdu 1877” w parze z realistyczną oceną naszego środowiska zewnętrznego. Nie wiem jak Grzegorz Braun wyobraża sobie nasze stosunki z Rosją i Niemcami, widzę jednak, że umie na ich temat pisać bez histerii i że nie „wyssał z mlekiem matki” nieprzezwyciężonej nienawiści do żadnego z tych państw ani narodów. Nie wygląda zarazem na bezkrytycznego rusofila, który bazy USA zamieniłby chętnie na bazy rosyjskie, upamiętnienie Kuklińskiego zamienił na upamiętnienie Berlinga, gaz amerykański na gaz rosyjski, dałby się pokroić za radzieckie pomniki i mauzolea w Polsce ale już każdemu Ukraińcowi wyzywał by od „banderowców”, protestował by przeciwko rowerowemu rajdowi przez Polskę pod barwami UPA ale zarazem bronił motocyklowego rajdu przez Polskę pod barwami Armii Czerwonej, III RP (kolonia USA) zamienił najchętniej na PRL (kolonia ZSRR) itp. Brak resentymentów nie pociąga za sobą u Grzegorza Brauna będących ich lustrzanym odbiciem sentymentów i omawiany autor zachowuje beznamiętny dystans do wszystkich stron.
Na tle tomizmu-konecznianizmu-dmowszczyzny głównego nurtu katolickiej prawicy w Polsce taki brak uprzedzeń i fiksacji daje już pewne pole do dyskusji, choć niekoniecznie gwarantuje jej pozytywne efekty. Problemem pozostają „korwinowskie” przesądy obecne w rozmaitych wypowiedziach i aktywności Grzegorza Brauna. Radzić by mu należało, by nie marnował potencjału ewentualnie zgromadzonego wokół siebie ruchu i zarzucił wszelkie odwołania do idei „wolnościowych”i wyprowadzane z nich korwinoidalne „lejtmotivy”polityczne, gdyż ich obecność spychać go zawsze będzie ku niezasługującemu na powagę (ani uwagę) folklorowi. Wśród wielu słabości polskiej prawicy katolickiej najgroźniejszą jest bodaj „ukąszenie korwinowskie” skutkujące obecnymi w niej do dziś liberalnymi (choć dziś ich zwolennicy nie przyznają się już do tego rodowodu) przesądami i uprzedzeniami. Jednym z tych, którzy już jakiś czas temu dostrzegli to fatalne uposledzenie, jest prof. Jacek Bartyzel. I o ile nie liczę, że Grzegorz Braun choćby nawet przeczyta, czy tym bardziej weźmie pod rozwagę niniejszą wypowiedź, to dobrze by było, by przeanalizował i rozważył bartyzelowską krytykę „koliberalizmu”.
Ronald Lasecki
(pisane 24 grudnia A.D. 2018)
Grzegorz Braun, Gietrzwałd 1877. Nieznane konteksty geopolityczne, Fundacja Osuchowa, Częstochowa 2018.
Kategoria: Recenzje
Dziwi mnie nazwanie 5 punktów Aktu Konfederacji Gietrzwałdzkiej jako przesądów koliberalnych. Kształcenie domowe było preferowane już przez patrycjuszy (instytucja pedagogiuszy czyli greckich uczonych będących niewolnikami rzymskimi) a potem przez Arystokratów. Jest on sam w sobie właściwie najlepszym sposobem na naukę, bo pozwala na skupienie się przez nauczycieli bądź rodziców na tym z czym uczeń ma problemy (można powiedzieć, że nauka w małych grupach też jest dobra, bo pozwala na interakcję, ale nic nie szkodzi chodzić takiemu uczniowi na lekcję prywatne z trochę większą grupą i równocześnie mieć zajęcia indywidualne).
Co do antyszczepionkowości, jak można to nazywać przesądem, skoro same szczepionki bazują na okrutnym hinduskim rytuale (polegał on na nałożeniu ropy z wymion krowich, które nakładało się na ranę dziecka i jeśli bogini Kali zaakceptowała dziecko to przeżywało ono, a jeśli nie to analogicznie ginęło). Faktem jest, że same w sobie szczepionki są bezsensowne, ponieważ nie wiążą się ze zwiększeniem odporności- jest on związana z odpowiednią ilością witamy, a raczej hormonu D3, który pozwala na aktywowanie odporności genowej, dostatku witaminy C (patrz kompleksu związków chemicznych) oraz ogólnego doboru innych potrzebnych substancji (przez co nie ma podłoża na konkretną chorobę w konkretnym miejscu). Nie zaś jak podaje się, że to obecność przeciwciał jest wyznacznikiem odporności, bowiem są one jedynie manifestacją reakcji organizmu na chorobę.
Nie wiem o co chodzi z zrównoważonym rozwojem, który z mych informacji został opracowan przez neomarksistów z klubu rzymskiego, a nie liberałów lub im podobnym (prosiłbym o podanie czy na pewno miał Pan na myśli tą koncepcję lub coś innego). I też nie mam pojęcia dlaczego prawo do posiadania broni też jest opatrzone etykietą przesądu. Wszakże to broń w swym założeniu została utworzona dla obrony, czy nie mamy możlwiości obrony odpowiednimi narzędziami?
Chciałbym też się dowiedzieć na czym polega ekologizm i analogicznie antyekologizm według Szanownego Autora?
Z góry przepraszam za błędy gramatyczneg i proszę o w miarę obszerne wytłumaczenie co, jak i dlaczego.
Bardzo ciekawa recenzja, zwłaszcza finalny akapit. Oto pan Ronald (ochrzczony tak, zdaje się, na cześć pewnego jankeskiego prezydenta o poglądach koliberalnych), a jednak "wyszłym ze millieu" ukąszonego Heglem (tak na marginesie – jedna z definicji francuskiego słowa "milieu" oznacza światek przestępczy… A poza tym trochę zabawnie to wygląda, kiedy delikwent chce "przyszpanować" obcym zwrotem, ale pisze ów wyraz z błędem. O literówce mowy raczej być nie może, gdyż czyni to po dwakroć…) daje solidny odpór "korwinoidalnym lejtmotivom politycznym"… Na tym jednak nie koniec. Dokuczliwość jadu heglowskiego ukąszenia objawia się z całą, infekcyjną mocą, kiedy Autor zarzuca p. Grzegorzowi Braunowi "obsesję zrównoważonego rozwoju", czyli pojęcia modnego i używanego w "milieu" decydentów Unii Jewropejskiej, z naszym swojskim banksterem na stolcu pierwszego ministra na czele, a którego to hasła, p. Grzegorz Braun, jest zażartym krytykiem…
Mój prapradziadek Józef Skrzypski, z pobliskiego Sząfałdu, był w tłumie ludzi przyglądającym się dziewczynkom leżącym w transie pod drzewem.
Panie Romanie,
W uwagach krytycznych pisze Pan: "bez odpowiedzi pozostawia kwestię, dlaczego nie wybuchło kolejne polskie powstanie? Miało ono być nie skutkiem, ale jedną z przyczyn sprawczych ewentualnej wojny, zatem uniknięcie wojny nie oznaczało zaniechania powstania"
Czytałem tę książkę jakiś czas temu ale z tego co pamiętam to powstanie miało zostać wywołane za brytyjskie pieniądze jako "prowokacja na tyłach" Rosji (w celu spowolnienia marszu w kierunku Stambułu) która po ewentualnym zdobyciu Stambułu miałaby "drogę otwartą" do perły w koronie brytyjskiej czyli Indie. Rosja jak wiemy "ugrzęzła" na bałkachach i nie dotarła do Stambułu więc Brytole "zwineli" interes i to było powodem zanichania powstania. Stąd nie rozumiem dlaczego stawia Pan tezę że powstanie miało być powodem wybuchu wojny
Pozdrawiam
Adam