Krzysztof Grzelczyk: Stosunek rządu do Kresów to skandal!
O kresach – o tym, czym są i czym były, o naszej względem nich pamięci, a także o polskiej polityce wschodniej z Krzysztofem Grzelczykiem, wojewodą dolnośląskim w latach 2005-2007, a także znawcą Kresów, rozmawia Mariusz Matuszewski.
Kresy – o czym właściwie rozmawiamy? Czy to istotnie ziemie na kresach w dosłownym tego pojęcia rozumieniu, czy też – jak chce Mackiewicz – serce Polski sprzed roku 1939?
Granice Polski w wyniku zdrady jałtańskiej zostały przesunięte. Straciliśmy połowę przedwojennego terytorium, a na zachodzie i północy odzyskaliśmy nieco mniej. W tym innym kształcie terytorialnym i z innym składem etnicznym, nie da się tak wprost odnosić porównań do II Rzeczypospolitej. Samo pojęcie jest też nieprecyzyjne, bo przedwojenne Kresy to tylko fragment dawnych Kresów z okresu Polski przedrozbiorowej. Niewątpliwie ich rola w polskiej kulturze jest nie do przecenienia. Świadczy o tym kanon naszej literatury, powstałe tam dzieła sztuki, istniejące do dziś na Kresach ślady naszej kultury materialnej.
Czy Polacy rozumieją jeszcze, co utracili po roku 1945?
Mam obawy, że pokolenia wyrosłe po wojnie w dużym stopniu tej zbiorowej świadomości więzi z Kresami nie mają. Często słyszę, że Ziemie Odzyskane miały lepszą infrastrukturę w porównaniu ze wschodnimi województwami II RP. To pokazuje jak powierzchownie podchodzimy do naszego dziedzictwa. Przecież nie możemy sprowadzać tak ważnych spraw jak granice naszego państwa do tego, czy była gdzieś kanalizacja, elektryczność i utwardzone drogi. Notabene, większość miast na zachodzie w wyniku wojny było kompletnie zrujnowanych i dodatkowo rozszabrowanych przez Sowietów.
I z drugiej strony: czy Polacy na Kresach czują jakąkolwiek przynależność do Polski, czy też lata egzystencji w obrębie innych organizmów państwowych zatarły tę więź?
Wielokrotnie jeździłem na Kresy. Spotykałem tam Polaków i w dużych miastach, i w mniejszych ośrodkach, ale wszędzie uderzało mnie ich ogromne przywiązanie do polskości. W różnych krajach borykają się z rozmaitymi problemami, ale ich polski patriotyzm uważam za wzór do naśladowania. Oczywiście, wieloletnia rusyfikacja i obecne nacjonalizmy państw postsowieckich powodują, że słabniemy na tamtych terenach.
Jak ocenia Pan politykę rządu RP w sprawie Kresów i Polaków na Kresach?
Tę politykę oceniam zdecydowanie negatywnie. Dzieje się tak w odniesieniu do Litwy, gdzie Polska nie potrafi wyegzekwować stosowanie prawa unijnego, a także porozumień dwustronnych. Polacy pozbawieni są tam podstawowych praw, których oczywiście Litwinom nikt w Polsce nie odmawia. Nie do zaakceptowania jest również postawa rządu wobec Polaków mieszkających w ogarniętym wojną Donbasie. W styczniu ewakuowano stamtąd zaledwie 178 osób, a minister Schetyna nazwał tę operację wyjątkowo skomplikowaną, jako duże wyzwanie dla państwa polskiego. Kolejna grupa Polaków w Mariupolu do dzisiaj bezskutecznie błaga Polskę o pomoc. To jest skandal, tym bardziej w świetle gotowości obecnego rządu do przyjęcia wielu tysięcy obcych nam kulturowo mieszkańców Bliskiego Wschodu.
Gdy byłem jakiś czas temu na Ukrainie miałem, okazję zobaczyć kilka miejsc, które niegdyś były swego rodzaju perłami w kresowej koronie. Żółkiew, Podhorce, Kamieniec Podolski, nie wspomnę już o Lwowie – to oczywiste. Tym, co rzuca się w oczy, jest cień dawnej świetności, jaki odbijają bryła i architektura tych miejsc, ale ich wnętrza zrujnowano i ograbiono. Jak mamy do tego podchodzić? Odbudowywać – tak jak z mozołem, wbrew urzędniczej machinie ukraińskich kół administracyjno-politycznych, podnoszono z gruzów Cmentarz Orląt? Czy pogodzić się ze stratą i po prostu odpuścić?
Nie wyobrażam sobie pogodzenia się z utratą Kresów. Nie wszystko da się uratować, ale jeśli gdziekolwiek takie szanse istnieją, to powinniśmy angażować się w odbudowę naszego dziedzictwa.
Jak wygląda obecnie sytuacja kadrowa i finansowa organizacji kresowych w Polsce? Czy przychodzą nowi członkowie?
Nie mam pełnego obrazu tych organizacji. W tym roku wstąpiłem do Towarzystwa Miłośników Kultury Kresowej we Wrocławiu. W tym stowarzyszeniu jest wielu młodych ludzi, łącznie z prezesem. Jest oczywiście problem finansowy. Organizacje kresowe nie mają wsparcia ze strony państwa. Z trudem zdobywana jest pomoc sponsorów.
Jak ocenia Pan klimat polityczny w kontekście Polaków, organizacji polskich i Polski jako takiej w krajach, które obecnie zajmują tereny niegdyś będące częścią Rzeczypospolitej? Na pierwszy rzut oka jest on nader negatywny… Litwa, Ukraina, Białoruś?
Problemem są silne nacjonalizmy w elitach politycznych Litwy i Ukrainy. Społeczeństwo litewskie w swojej masie też wydaje się bardziej szowinistyczne niż w pozostałych państwach. Na Ukrainie zwolennicy banderyzmu nie są ruchem masowym, ale cieszą się wsparciem władz. Jeszcze inaczej jest na Białorusi. Nacjonalistyczna jest opozycja, a nie władze. Mamy tam jednak poważne problemy w nauczaniu języka polskiego – są tam zaledwie dwie polskie szkoły. Sytuację ratują trochę szkoły społeczne. Odrębne zagadnienie to język liturgii w kościołach katolickich. Bardzo często polscy księża tę liturgię ukrainizują lub białorutenizują. Jest to sytuacja absolutnie niezrozumiała dla tamtejszych Polaków.
Jakie są Pana zdaniem najpilniejsze potrzeby polskiej polityki zagranicznej w sprawie Białorusi i Ukrainy?
Z Białorusią powinniśmy uregulować nasze wzajemne relacje. Nie możemy tego kraju traktować jak chłopca do bicia z powodu autorytarnych rządów prezydenta Łukaszenki. Należy zabiegać o ochronę praw naszej mniejszości. Trzeba będzie znaleźć formułę rozwiązania kryzysu wokół Związku Polaków na Białorusi. W relacjach z Ukrainą musimy pamiętać przede wszystkim o polskich interesach. Udzielana pomoc nie może być bezwarunkowa. Polacy na Ukrainie muszą mieć zagwarantowane prawa mniejszości, jest też problem polskich szkół, czy zwrotu kościołów. Ważne jest też, żeby Ukraina nie budowała swojej tożsamości, hołdując ludobójcom z OUN-UPA.
A co z Litwą?
Tu sytuacja powinna być prostsza. Litwa jest członkiem Unii Europejskiej i w większym stopniu powinniśmy wykorzystywać istniejące tam formy nacisku. Sami też mamy dość sił, aby wpływać na politykę tego państwa. Szowinizm władz litewskich jest nie do zaakceptowania.
Jakie błędy dostrzega Pan w polskiej polityce zagranicznej względem krajów takich jak Rosja i Białoruś?
Przede wszystkim, nie powinniśmy wrzucać do jednego worka wszystkich państw, które nie są razem z nami w jednej wspólnocie, typu NATO lub UE. Często ulegamy emocjom, idziemy z głównym nurtem europejskim. Zapominamy o ochronie polskich interesów, a to musi być główny wyznacznik naszych posunięć na arenie międzynarodowej.
Rozmawiał: Mariusz Matuszewski
Biogram:
Krzysztof Grzelczyk (ur. 1957) – w latach 1978-79 rzecznik Studenckiego Komitetu Solidarności we Wrocławiu, w 1979 współzałożyciel i rzecznik Klubu Samoobrony Społecznej we Wrocławiu. W 1980 założyciel NZS w Instytucie Nauk Politycznych Uniwersytetu Wrocławskiego, w 1981 sekretarz redakcji Radia Solidarność. Od 1978 zajmował się kolportażem wydawnictw Nowej. Drukował ulotki. Współpracował z Wydawnictwem im. Konstytucji 3 Maja. Autor tekstów w Biuletynie Dolnośląskim. Podczas stanu wojennego internowany, w latach 1985-1992 na emigracji w Kanadzie. Po powrocie do kraju m. in. kierownik Biura ds. Bezpieczeństwa w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Dolnośląskiego, wicedyrektor Biura Rady Miejskiej Wrocławia i dyrektor Biura Promocji Miasta i Współpracy z Zagranicą w Urzędzie Miejskim Wrocławia. Interesuje się problemami Europy Wschodniej. Jest pomysłodawcą programu Wrocławski Most Solidarności, który umożliwia wzajemne kontakty młodzieży ze Wschodu i z Zachodu. Od 21 XII 2005 do XII 2007 wojewoda dolnośląski.
Kategoria: Myśl, Polityka, Publicystyka, Społeczeństwo