Kradzież i kara
Kieszonkowiec Roberta Bressona, nakręcony w roku 1959, to swobodna wariacja na tematZbrodni i kary Teodora Dostojewskiego, osadzona jednak w realiach Francji lat pięćdziesiątych. Czarno-biały, wyciszony film nieodparcie kojarzy się z wcześniejszym dziełem Bressona, Pamiętnikiem wiejskiego proboszcza, osnutym na motywach powieści Jerzego Bernanosa pod tym samym tytułem. Strona formalna obu filmów jest bardzo podobna. W jednym i drugim akcja toczy się powoli, przerywana jest wypisami z pamiętnika głównego bohatera, gra aktorska zaś jest niezwykle wręcz stonowana, zgoła ascetyczna. Nie uświadczymy tu jazgotu i chaosu typowego dla współczesnych produkcji hollywoodzkich, nie zbombarduje nas mnogość płytkich wrażeń i krzykliwa muzyka. Przeciwnie wręcz: filmy te należy oglądać w skupieniu i bez pośpiechu, nie oczekując taniego efekciarstwa.
Bohater Bressona, podobnie jak Raskolnikow, wkracza na ścieżkę przestępstwa i grzechu. Nie zabija jednak, jak jego rosyjski pierwowzór, ale… kradnie. Nie są to bynajmniej pomysłowe i wyszukane włamania w manierze Arsène’a Lupina, ale dość ordynarne kradzieże portfeli, pierścionków, zegarków i banknotów, dokonywane wśród widzów wyścigów konnych, pasażerów tramwaju, przypadkowych przechodniów na zatłoczonej ulicy czy bywalców restauracji. „Przestępczy artyzm” objawia się tu co najwyżej precyzją ruchów wyćwiczonych dłoni, zdolnych wychwycić przedmioty w sposób (na ogół) niezauważalny. Nasz bohater, Michał, nie jest jednak prostakiem. To młody intelektualista, znudzony życiem i próbujący przekroczyć bariery nałożone przez społeczeństwo. Kradnie, by okazać (przede wszystkim samemu sobie) swoją wyższość nad innymi ludźmi, by dostąpić transgresji, wyjść poza proste kanony moralne. Znamienne, że podobnie jak w przypadku Raskolnikowa, jego czyny nie są heroiczne czy wzniosłe. To nie dramatyczne akty podpalenia świątyni Ateny czy Rzymu, ale wyzwolenie osiągane przez to, co przed wojną zwało się u nas „doliniarstwem” („dolina” w złodziejskim żargonie oznacza kieszeń). Raskolnikow zabił starą, nieciekawą lichwiarkę, Michał okrada zwykłych, szarych ludzi z przedmiotów codziennego użytku. Reszta historii jest zbliżona do fabuły Dostojewskiego — pojawia się młoda, uboga kobieta, która koniec końców wzbudza wyrzuty sumienia u młodzieńca, jest także komisarz policji, który od dawna wszystko wie, ale przez długi czas zachowuje tę wiedzę w tajemnicy, jest też schorowana, kochająca matka. Co uderza w całym filmie najbardziej (przynajmniej mnie), to fakt, że bohater przez cały czas trwania przestępczej działalności nie wydaje się być szczęśliwy. Jego twarz jest nieodmiennie pozbawiona wyrazu lub smutna, jego głos spokojny i zmęczony, kolejne dni jego życia sprawiają wrażenie pustych i pozbawionych głębszego znaczenia. Kwestia minimalizmu formalnego, na który zdecydował się reżyser — czy wyraźny sygnał z jego strony, że dążenie do porzucenia ludzkich ograniczeń przez występek to ostatecznie jałowa ścieżka? Oceńcie sami.
Kieszonkowiec (Pickpocket), reż. Robert Bresson, premiera: 1959 r.
Występują: Marcin LaSalle (Michał), Marika Green (Joanna), Jan Pélégri (inspektor), Dolly Scal (matka Michała), Piotr Leymarie (Jakub).
Adam Tomasz Witczak
za: legitymizm.org
Kategoria: Inni autorzy, Kultura, Recenzje, Uncategorized