Kormański: Szach mat, konserwy!
Swego czasu poznałem jedną z najważniejszych zasad rządzących królewską grą: Pozycja nie taka jest, jaka jest, ale jest taka, jaka ma być. Na pierwszy rzut oka owa reguła zdaje się być bełkotem wyjętym wprost z brukselskiego parlamentu, jednak po analizie tego zdania można dojść do zgoła odmiennego wniosku. Co więcej, można ją z powodzeniem zastosować w życiu codziennym.
Najlepiej wyjaśnić tę zasadę na przykładzie. Jeśli białe w pierwszym posunięciu decydują się na posunięcie pionka d2d4, to nie po to, by tam stał jak ekolodzy przy rzadkim gatunku sosny, ale ma to swój cel. Być może gracz ma zamiar szybko przejąć kontrolę nad centrum lub otworzyć diagonalę dla czarnopolowego gońca – to wie tylko on. Pewne jest jednak, że posuwa się tak, a nie inaczej, bo ma jakiś plan. Jeśli przeciwnik przewidzi jaka będzie pozycja, którą zaczął wyprowadzać biały gracz w pierwszym ruchu – będzie mógł go łatwo pokonać. Jednakże, im dłużej przeciwnik będzie patrzyć tylko na aktualną pozycję na szachownicy, nie starając się przewidzieć kolejnych posunięć – wówczas to on przegra.
Co ciekawe, właśnie tę zasadę z powodzeniem wykorzystują wszelakiej maści libertyni w partiach rozgrywanych z konserwatystami, twierdząc, że pozycja właśnie jest taka, jaka jest i nie ruszą się z niej ani na krok. Weźmy na przykład homoseksualistów. Swoje działania zawsze zaczynają od haseł typu: „Chcemy tylko i wyłącznie poszanowania praw osób o orientacji homoseksualnej jako istnień ludzkich; nie chodzi nam wcale o zrównanie praw osób hetero- i homoseksualnych.” Bzdura! To tylko etap w strategii oswajania społeczeństwa z homoseksualizmem. Następne posunięcie to: „Nie chodzi nam o możliwość adoptowania dzieci oraz zrównania związku osób homoseksualnych z prawdziwą rodziną. Chodzi tylko o uznanie prawa do sformalizowania związku.” Gdy już naiwny konserwatysta pozwoli na wykonanie takiego posunięcia, homoseksualiści podnoszą właśnie kwestie adopcji, itd.
Podobny schemat można zaobserwować w kwestii aborcji. Raczej nikt nie próbuje przeforsować „aborcji totalnej” podczas pierwszych prób zmiany prawa w tym zakresie. Zaczyna się raczej od zagadnień takich jak aborcja dzieci poczętych w wyniku gwałtu, czy z wrodzonymi, nieuleczalnymi chorobami. Gdy konserwatyści połkną haczyk i przyjmą ten gambit, następuje szybka seria posunięć w centrum z serii „aborcja to prawo kobiety, bo dziecko jest w jej brzuchu” osłanianych przez ciężkie figury „mężczyźni niech się odwalą od naszych macic” oraz „zapyziały katolstan”.
Po kilku takich „zmianach pozycji” nie da się już poznać danego społeczeństwa, jak to jest w przypadku Holandii czy Francji, bo takimi krótkimi, szybkimi posunięciami pokonuje się ogromne odległości. W ten sposób ze społeczeństw opartych na pewnych wspólnych wartościach powstają społeczeństwa duszące się czadem politycznej poprawności i relatywizmu.
Dlaczego ta strategia jest tak efektywna? Przedstawia ona bardzo piękną wizję: „My szanujemy wspólne wartości Narodu, chcemy jedynie uszanowania naszej odrębności, do której mamy prawo; wcale nie zamierzamy wartości większości wyśmiewać, czy zmieniać – chcemy po prostu stworzyć sobie swoisty „azyl prawny”, w którym nie będziemy czuli się dyskryminowani.” Tak utopijna perspektywa może wydawać się atrakcyjna nawet dla osób, które uważają się za ultrakonserwatystów. Trzeba jednak pamiętać, że dopóki członkowie szeroko pojętego ruchu konserwatywnego będą patrzeć tylko na aktualną pozycję libertynów, nie przewidując, w jaki sposób ją rozwiną, będą oni jak ten przeciwnik białego gracza – skazani na porażkę.
Ceterum censeo Unionem Europaeam delendam esse.
Marek Kormański
Kategoria: Marek Kormański, Myśl, Polityka, Publicystyka