banner ad

Teodor Jeske-Choiński: Walka Lutra z katolicyzmem cz.3/3

| 12 listopada 2014 | 0 Komentarzy

Teodor_Jeske_ChoińskiV.

W Wittenbergu żył teraz Luther dubeltowo: Po pierw-sze, odgrywał rolę proroka, uczącego lud „prawdziwej ewangelii”, a po drugie odwiedzał często restauracye i wlewał w siebie razem ze swoimi dawnymi kolegami cały węborek piwa. Niemcy lubili piwo jak wiadomo i lubią je dotąd. Chlapią je wieczorami, nieraz do północy. Luther nie szczędził swojego brzucha. Pić piwo lubił bardzo, upijał się nieraz gwałtownie, chociaż takiemu jak on „posłańcowi Pana Boga” nie wypadało bawić się w knajpach.

Jemu, „prorokowi” wolno wszystko (myślał sam), wolno mu obrazić przeciwnika, opluć, wydrwić katolików i posłać ich do piekła. Był bezwzględnym… Gdy np. książę saski, Jerzy, bardzo pracowity, rozumny i szczery katolik, skarżył się, iż Luthra nie można okiełznać, powstrzymać jego złośliwych książek i broszurek, i karać jego znieważania całego świata, Papieża, biskupów, cesarza i książąt — odpowiedział Luther natychmiast po swojemu. Pisał do księcia Jerzego, że „jest kłamcą i podłym ciężarem prawdy ewangelickiej”. Książę nie ukarał wtedy „proroka”, bo wojna religijna rosła codziennie. Trzeba było czekać na skutki tego niepożądanego krwawego ruchu. Zamiast księcia Jerzego, zwrócił jego minister, Jan von der Planitz, uwagę Luthra na jego brutalne drwiny. Na to odpowiedział mu Luther: „księcia nie dotknąłem jeszcze nigdzie tak jak Papieża, biskupów i króla angielskiego; księcia prawie zanadto oszczędzałem. Bo takiego tyrana, jakim od[2] jest, powinienem był już dawniej dotknąć po mojemu. Wiem także, że moje dzieła wszystkie są tego rodzaju, iż patrzą na nie jak na dyabłów i troskają się o to, aby niebo wkrótce nie spadło, a później stało się co innego. Jest teraz nowy czas, w którym można nareszcie dotykać wielkich głów, czego dawniej nie śmiano, i o tem co Bóg obmyśli, zobaczymy w swoim czasie.”

Jeszcze ostrzej mówił Luther o Papieżu, Adryanie VI, aniżeli o księciu Jerzym. Nazywał Adryana obłudnikiem i najgorszym wrogiem Boga za to, że połączył 31 maja 1523 roku, biskupa Benno, bogobojnego i czystego jak szkło, z innymi świętymi. Papież Adryan był tak uczciwym, pracowitym i szlachetnym, jak żadnego w drugiej połowie 1400 r. nie było. Cóż więc chciał od niego Luther. Chyba tylko zazdrość mogła obrazić Papieża. Wszystko zresztą, co Luther mówił i pisał od dwóch, trzech lat, było jego zazdrością i złością. Chciało mu się koniecznie panować, rozkazywać. Żadnego z mężów, jeżeli nie był jego przyjacielem i wyznawcą „nowej ewangelii”, nie uważał za prawego człowieka i nazywał go zdrajcą, łotrem.

Panować, rozkazywać mocnym książętom nie mógł bez ich woli, przeto uczepił się głównie chłopów i swoich życzliwych kolegów (humanistów), łaknących dobrego majątku. Stał się tem, co się nazywa socyalistą, czyli wrogiem szlachty i zamożnego mieszczaństwa. Tylko socyalista mógł w owym czasie sięgnąć chciwą ręką po cudze mienie, co się też stało. Nie Luther kradł, lecz awanturnicy uniwersyteccy i chłopi, walczący z wielkimi panami. Ratowali się także w ten sam sposób ubodzy szlachcice.

Na prawo, na lewo kręcił się Luther bezustannie, nawracając katolików do „pełnej wolności” i „nowej ewangelii”. Chętnie uciekały oprócz już „wolnych” mnichów młode mniszki z klasztorów, aby im było przyjemnie w swoim własnym domu i słodko w objęciach kochającego męża.

Luther nie powstrzymywał mnichów i mniszek, cieszył się nawet, że uciekinierzy i uciekinierki poszukali sobie prędko żony i mężów. On sam, jako „poseł Boga”, usunął się tymczasem od tej rozkoszy od „wolnej miłości”.

Chcąc koniecznie pokonać katolicyzm, wzywał nawet „Zakonnych Rycerzów”, aby złamali przysięgę i zrzucili z siebie „przestarzałą wiarę”, a wzięli na siebie „nową”; powinni się ożenić z kobietami bez namysłu i rozdzielić majątek „Rycersko-Zakonny” między siebie. Chętnie patrzałby na ślub, na wesele biskupów i opatów… Zdaniem jego mówił Pan Bóg: „chcę, abyś ty miał pomocnika i abyś nie był sam”.

Skąd on wydobył ten „rozkaz Boski”, nie wiemy. Gdzieś musiał być, ale gdzie… Tyle mówił i pisał rozmaicie, dziś tak, jutro inak, iż trudno jest iść jego drogami. Był zanadto nerwowym, ale zawsze mu się zdawało, że bez jego mądrości i twórczego geniuszu runie w błoto całe chrześciaństwo.

Stał się tak „wielkim, potężnym”, iż drwił w Wittenbergu z rozkazu księcia Fryderyka, który mu zabronił gospodarować w klasztorze i kościele jego zwyczajem, pozwolił mu tylko służyć ołtarzowi i ambonie po katolicku”.

Luther kpił sobie już w r. 1523 z wszystkiego, co nie było jego wynalazkiem. Takiej pychy nie znał ani jeden uczony, uczciwy kapłan katolicki w Rzymie. Zmiarkowawszy, że chłopstwo wzięło się do rozmaitej broni i groziło książętom i różnym panom rozlewem krwi, nie zwracał uwagi na swego stroskanego władcę. Zamiast mu być posłusznym, żądał 11 lipca 1523 r. od opiekunów kościoła, aby znieśli katolickie msze święte, były bowiem w jego mniemaniu „nie boskiem okrucieństwem”.

Luther i Melanchton robili wszystko, aby ośmieszyć katolicyzm. Opowiadali ciemnemu ludowi, że w Rzymie wyrzucono z Tybru potworne zwierzę, które miało oślą głowę, kobiecą pierś i kobiecy brzuch, nogi wole, jedną nogę słonia, przy prawej ręce rybie łuski na nogach i głowę smoczą na tylnej części; drugie dziwne zwierzę, nieudane cielę krowy, urodziło się w Waltersdorfie pod Freibergiem w Meissen.

Te dziwne „zwierzęta” przeraziły chłopów i ubogich mieszczan. Luther i Melanchton starali się, aby prosty lud, nie mający pojęcia o rzeczywistej prawdzie, uwierzył w to, co oni mówią. Wystraszyli oczywiście ciemną gromadę wiejską. Luther umiał pisać w swoich broszurkach tak, jak mu się podobało, albo jak potrzebował.

Jeszcze więcej przerazili lud, gdy mu powiedzieli, że potwór pierwszy, łeb ośli, jest Papieżem, a drugi mnichem cielęcym, czyli głupcem.

Tysiące broszur ozdobionych portretami „potworów”, rozrzucił Luther po całym kraju, powtórzywszy w nich to, co Melanchton dowcipnie skomponował.

Tego rodzaju „nauka religijna” mogła się podobać wesołym studentom, bawiącym się w szynku butelkami piwa, lubiącym różne błazeństwa i t. p., a dojrzali już uczeni omijają takie głupstwa. Melanchton powinien się był wstydzić chwalić się takiemi brudami, bo on przecież należał do najzdolniejszych niemieckich uczonych pisarzów. Obowiązkiem jego było szanować swój talent i służyć nim narodowi. Komponując takie bzdurstwa, jakie sklecił razem z Luthrem, starał się ośmieszyć przedewszystkie[3] Papieżów, kardynałów, biskupów i zmusić cały lud do pogardy katolicyzmu.

Niemoralność tryskała z takich waryackich dowcipów i dążeń do przewrócenia Kościoła.

VI.

Nie sam tylko Luther niszczył katolicyzm, lecz także mnóstwo predykantów szło jego drogą. Mnisi uciekłszy z klasztorów, uczyli z ambon nowej religii studentów uniwersyteckich. Każdy predykant mówił inaczej, tłumacząc religię jak mu się podobało. Studenci, zamiast pracować nad poważną nauką humanistyczną, wmieszali się w „nową religię” i kłócili się o nią. Ten chciał taką ewangalię[4], drugi inną, trzeci jeszcze gorszą. „Wszelkie naukowe studya, leżą na ziemi” — skarżył się rektor wysokiej szkoły.

Z każdym rokiem zapadał się uniwersytet. W roku 1520 było w Wittenbergu jeszcze 311 studentów, w r. 1522 już tylko 72, a w r. 1524 zaledwie 34.

Ruinę nauki zbudowali predykanci. Oni to, egoiści, myślący jedynie o swoim brzuchu i tłustym zarobku, obrzydzili studentom naukę humanistyczną.

Co się stało w wysokich szkołach, działo się także w szkołach ludu. Te szkoły padły jeszcze gorzej aniżeli uniwersytety. Chłopi przestali posyłać swoje dzieci do szkół wiejskich, bo z książeczek Luthra dowiedzieli się, że „księża i uczeni obeszli się z ludem okrutnie”.

Luther nazywał już w r. 1521 uniwersytety „kryjówkami morderców, świątynią Molocha, synagogą demoralizacyi”. W jednem z kazań 1521 r. mówił nawet, że „trzebaby wysokie szkoły zmienić na proch, albowiem nic piekielniejszego i dyabelszego nie przyszło na ziemię z pożytkiem świata; i nic lepszego nie będzie”. Tak samo mniej więcej pisał do Emsera w r. 1521 Melanchton: „Nic szkodliwszego i bezbożniejszego nie odkryto oprócz uniwersytetów; na Papieżów nie spada ten grzech; sam szatan jest ich twórcą; Wiklef zmiarkował pierwszy, że uniwersytety są szkołami dyabłów. Chrześcianinem nie jest ten, kto się nazywa filozofem”.

Melanchton, rozumny uczony, zmiarkował, że przekroczył nadmierną krytykę wysokich szkół i szkół wogóle. Wstydząc się niepotrzebnej gwałtowności Luthra, wycofał się z jego religijnego otoczenia.

Luther nie cofnął się… Aż do końca swojego życia twierdził, że „rozum jest kochanką dyabła” i t. p.

Jego teorya sprzykrzyła się uczonym i utalentowanym mężom. Najznakomitszy literat swego czasu, Erasmus z Rotterdamu, pisał do Pirkheimera: „Wszędzie, gdzie rządzi lutherstwo, ginie nauka i wiedza… Ewangelia daje wszystkim wyznawcom wolność i powala im tak żyć, jak się im podoba.”

Wolność i swawolne życie było „mądrością” Luthra. Nowa religia nie stała nikomu w drodze, bo nie potrzebowała nawet się modlić. „Za wszystkich chrześcian modlił się przecie Chrystus Pan i otworzył im bramę nieba bez bogobojności” — mawiał ciągle szef „ewangelii”.

Luther cieszył się, gdy mnisi uciekali z klasztorów i żenili się z byle kim. On sam nie myślał wcale o małżeństwie, bo „mu Pan Bóg nie pozwolił uczepić się kobiety”.

Stało się znów przeciwnie…

Przyszło mu nagle do głowy, że i jemu nietylko Pan Bóg pozwolił się żenić, ale „nawet rozkazał mu poszukać sobie małżonki.

Istna komedya… Dziś przysięgał Luther, że mu Pan Bóg nie pozwala, a jutro rozkazał mu, aby się splótł z niewiastą.

Trzeba być szczególnego rodzaju fantastą, aby skakać co chwila inaczej.

Luther zrzuciwszy z siebie suknie klasztorne i włożywszy ubranie świeckie, szukał dobrej żony. Znalazł Katarzynę von Bora, która uciekła z klasztoru z innemi zakonnicami.

W szesnastym roku jej życia umieścili ją rodzice w klasztorze Nimtzsch; 26 lat miała, gdy wróciła z klatki do wolności.

Katarzyna Bora podobała się bardzo „posłańcowi Pana Boga”, ale nie śmiał się do niej zbliżyć, bo była szlachcianką, córką starego rodu. — A niechby mnie odepchnęła od siebie, cóżbym ja robił? — mruczał.

Szlachta nie cierpi chłopów… Bał się niepotrzebnie dumy szlachcianki. Bora ułatwiła mu sama małżeństwo. Zbliżyła się do niego, okazała mu życzliwość i podała mu rękę. Złączyli się oboje 16 czerwca 1525 r. Oboje nie byli urodziwi, co dowodzą ich portrety malowane przez Cranacha. Ich ślub odbył się inaczej, aniżeli przed ołtarzem katolickim. Zapowiedzi nie było, ominięto spowiedź i ołtarz kościelny. Były proboszcz Bugenhagen, a obecnie ewangelik, zaprosił do swego mieszkania Luthra, Borę i ich przyjaciół i pytał się, czy chcą być małżonkami. Gdy odpowiedzieli, że tak, złączył ich ręce. Na tem skończył się ślub bez żadnej uroczystości. W kilka dni potem urządził „nowy małżonek” dla swoich przyjaciół wesołą, sutą kolacyę, dowodząc w ten sposób, że ewangelikowi „wolno wszystko”.

Wolno było wszystko, ale nie wszystkim, uczonym Niemcom podobało się to „wszystko”. Wielu mężów przed pospiesznym ślubem było w przyjaźni z Luthrem, ale po ślubie zbyt szybkim, niespodziewanym, wycofali się rozumni koledzy z jego otoczenia. Najwięcej gniewał się na niego Melanchton.

Luther czuł, że go mądrzy ludzie opuścili. Pisał do Spalatina: „Zrobiłem się tak małym i wzgardzonym, iż mam nadzieję, że aniołowie będą się ze mnie śmiać a dyabły płakać. Humoru nie miał na dłuższy czas i myślał ciągle o śmierci.

Bał się niespodziewanej śmierci, bo przyspieszył ją sam. On to przecież wzywał w swoich broszurkach ubogich chłopów do walki z katolikami, możnymi panami i bogatymi kupcami.

Nie było nic trudnego wzbudzić chciwość w duszy nędzarza.

W XV stuleciu stroili się w jedwabie, aksamity, srebra, złota, biżuterye niemcy bogaci i żyli bardzo suto w swoich domach. Dowiedziawszy się o tem, naśladowali ich chłopi zamożni, których było w owym czasie dużo. Bogaci chłopi hulali aż karczmy drżały, a chłopki tańczyły w jaskrawych drogich sukniach.

Nic dziwnego, że ubodzy chłopi zazdrościli swoim bogatym braciom znacznego majątku i wesołego, wygodnego życia. Ucieszyli się, gdy broszurki Luthra zachęcały ich do rewulucyi[5] przeciw bogaczom. Te broszurki rewolucyjne stanęły nagle, bo „posłaniec Pana Boga” przekonał się, że przekroczył granicę trzeźwego rozumu i szkodzi całemu narodowi.

Zamiast Luthra zajęli się ubogimi chłopami jego dawniejsi przyjaciele: Tomasz Münzer, Henryk Pfeiffer, Carlstadt, dr. Baltazar Humbaier i inni.

Ci „mędrcy” byli przez pewien czas predykantatami[6] i podniecali namiętnie z ambon ciemny lud do walki z bogaczami. Zabierajcie im wszystko, co wam potrzebne — mówili — podzielcie nawet dla siebie połowę majątków książąt, hrabiów i baronów.

Rozumie się, że taka „polityka” podobała się ogromnie nędzarzom.

Dawniejsi przyjaciele Luthra przestali go uwielbiać. Wszyscy „nowi prorocy” zaczęli go badać, krytykować, bo i oni chcieli być geniuszami „posłańcami Pana Boga”. Tomasz Münzer mówił na ambonie, że Luther uczy źle, a on jest „posłańcem nieba”. Nie Luthra posłał Pan Bóg na ziemię, lecz jego, Münzera, i rozkazał mu nie oszczędzać nikogo, gdy trzeba było zuchwalstwo mocno ukarać.

Carlstadt był także przeciwnikiem Luthra i nazwał go „gwałtownym, bezmyślnym człowiekiem, rogatym osłem”.

W ten ordynarny sposób obrażali Luthra także inni dawniejsi przyjaciele. Bowiem każdy z nich chciał być znakomitszym od niego. Luther kazał im trzymać się jego ewangelii, a oni przewrócili religię i politykę do góry nogami, każdy z nich tłumaczył ewangelię inaczej, bo każdy był pyszałkiem.

Luther chciał usunąć rewolucyę, którą on rozpoczął. Ale było już zapóźno. Ubogi, głodny lud, zdemoralizowany przez predykantów i zachęcony do walki z bogaczami, zaczął rabować, co się tylko dało, w miastach i po wsiach. Nietylko rabował cudze mienie, lecz znieważał, niszczył także kościoły, kaplice katolickie i zabijał jak dzikie zwierzę niewinnych panów i niewinne panie.

W rejwachu niby rewolucyjnym stracili głowę książęta i magnaci. Znalazł się w roku 1525 odważny rycerz, Jerzy Truchsess. Zebrał w Szwabii doskonałą kawaleryę i dobre armaty. Dnia 4 kwietnia spotkał bandę chłopską pod Leipheim i rozpędził ją, zabiwszy w bitwie 4,000 ludzi. Predykanta Wese czyli wroga katolicyzmu i ośmiu wodzów chłopskich oddał w ręce kata. W kilka dni potem, 14 kwietnia, spotkał pod Wurzach liczną gromadę bandytów. Szesnaście tysięcy chłopów drapnęło przed nim, ale on przyłapał ich na drugi dzień w pobliżu klasztoru Weingarten i zaczął odrazu strzelać z armat. Tak się bandyci wystraszyli, iż oddali w jego ręce broń i przysięgli, że nie będą już niepokoili cesarskiego państwa.

Za przykładem Jerzego Truchsessa poszli: hrabia Filip Heski, książę saski Jerzy, książę Henryk Braunswajgski i kilku drobnych książąt (sąsiadów). Wszyscy ci połączyli swoje wojska w jednę zwartą armię i rzucili się na liczną bandę morderców, prowadzonych przez Tomasza Münzera.

Skończyła się rewolucya…

Książęta i hrabiowie rozproszyli na wszystkie strony wrogów katolicyzmu, zamożnej szlachty i zamożnego mieszczaństwa.

Tomasz Münzer, jeden z najpyszniejszych działaczów „nowej religii”, zapłacił swoją dumę życiem. Kat uciął mu głowę toporem.

To samo spotkało także wkrótce potem Pfeiffera.

VII.

Luther starał się przerobić na ewangelików wszystkich ludzi, mieszkających w Niemczech. Nie ominął także żydów. Zdawało mu się, że zjedna ich sobie jeżeli będzie ich przyjacielem.

Zaczął w roku 1521 pisać o żydach bardzo życzliwie. „Powinniśmy obchodzić się z żydami przyjaźnie, — odezwał się — bo wielu z nich będzie chrześcianami”.

— „Gdy się chce pomódz żydom, nie trzeba odnosić się do Papieża, lecz do miłości chrześciańskiej i trzeba ich przyjąć serdecznie”.

Daremnie odgrywał rolę dobrodzieja i przyjaciela. Nie znał widocznie historyi, psychologii i polityki żydów. Przyszło do niego trzech judaitów, pytając się czyby on chciał być także żydem. Drwili z niego…

Gwałtowny temperament Luthra zemścił się za żydowski dowcip. Przypatrzywszy się bliżej żydom, ich rabinom, księgom i kupcom, zerwał stosunki z nimi i stał się ich wrogiem. Ani jednego żyda już widzieć nie chcę — mówił. — Nie chciał widzieć żydów, ale chciał za to odkryć ich brudny egoizm.

Około 1520 r. nie było trudno zajrzeć w duszę żydowską, jeźli się ją znało, nie znały jej jeszcze całe narody. Potrzeba było do tego znajomości: historyi żydowskiej, talmudu, skrytej pychy, dążącej do zniszczenia „gojów”, chciwości, oszukaństwa, lichwy i wszelakich kłamstw judaitów.

Uczeni hiszpańscy, francuscy, angielscy i włoscy wiedzieli już wówczas kim są żydzi. Włoski literat, hrabia Jan Picolo della Mirandola (ur. 1463 † 1494), znał doskonale język żydowski.

Hebrajskiego języka nauczył się także Luther, co mu ułatwiało badać charakter żydów. Od czasu do czasu pisał o nich i odsłaniał ich podłości.


 

Żaden naród nie śmierdzi złotem i srebrem bezustannie tak jak oni; są i będą ciągle chciwymi łajdakami, co nam ich przeklęta lichwa opowiada.”

W dalszym ciągu pisał wiele o nich.

Po pierwsze: „Historya opowiada, że żydzi zatruwają studnie, kradną dzieci i zabijają. Oni są łakomymi psami, mordercami całego chrześciaństwa.” — „Talmudyści i rabini mówią, że nie jest grzechem zabić „goja”; grzechem jest tylko wtedy, jeżeli żyd zabije żyda.”

Po drugie: „Widzę pisma żydów, które nas przeklinają i życzą nam w swoich szkołach i synagogach wszelkich nieszczęść. Żydzi kradną nasze pieniądze przez lichwę i gdzie tylko mogą. Zdaniem ich, służą Bogu gdy okradają i rabują gojów (chrześcian).

Po trzecie: „Gdzie widzisz jakiego żyda, albo słuchasz jego nauki, nie myśl inaczej, bo słuchasz trującego bazyliszka, który także zatruwa i zabija. — Gdziekolwiek zobaczysz rzeczywistego żyda, uderz się krzyżem w piersi i powiedz: oto tam idzie żywy dyabeł. — Cóż my chrześcianie chcemy teraz zrobić z tym podłym i przeklętym narodem żydowskim? Trzeba spalić synagogę i szkołę, a co nie da się spalić, zasypać ziemią, aby żaden człowiek nie patrzał na kamienie synagogi albo szkoły. — Trzeba także zburzyć ich domy, bo robią to samo w swoich domach, co robią w szkołach. Byłoby dobrze, gdybyśmy żydów wsadzili pod dach albo do stajni, jak cyganów, aby wiedzieli, że nie są panami w naszem państwie, czem się chełpią. — Trzeba im zabrać modlitewniki i talmudy, które uczą ich bałwochwalstwa, kłamstwa, klątwy. — Należy zabronić im lichwy. Wszystko co posiadają, ukradli nam i zrabowali przez lichwę, bo nie mają innego pokarmu. — W ręce mocnych, młodych rąk żydowskich (obojga płci) trzeba włożyć topory, szpadle, różne narzędzia, aby się nauczyły zarabiać na chleb w pocie nosów. Próżniactwo żydów trzeba wypędzić z ich grzbietów. — Jeśli nie będą pracowitymi robotnikami, należy wyrzucić ich z kraju.” Luther nie lubił mówić i pisać spokojnie. Gdy się na kogoś rozgniewał, traktował go jak zbója, łotra, złodzieja, szubrawca. Lubił mówić i pisać gwałtownie i potężnie. Ostre słowa tryskały z jego mózgu i ust, nie oszczędzając nikogo. Nawet cesarza Karola, Papieżów, kardynałów, biskupów, książąt, znakomitych autorów lekceważył. Siebie miał za jedynego mędrca i wodza chrześciaństwa. Przekonawszy się, że żydzi go nie szanują a nawet lekceważą, zabrał się do nich bystrem okiem i zmiarkował, dokąd oni dążą. Poznał ich bardzo dobrze i odkrył ich różne podłości, szkodliwe dla chrześciaństwa. Gwałtownie rzucił się na nich i rozkazał im opuścić Niemcy.

Część żydów wystraszyła się, uciekła do tolerancyjnej Polski, a reszta została na miejscu, nie chcąc stracić łatwego i sutego zarobku. Trudno wykurzyć żyda z tego albo owego państwa, gdzie mu wygodnie. Wygodnie było mu zawsze w Polsce i jest mu dotąd, jak w swoim własnym domu, co być nie powinno. Przybłęda, nieproszony gość, nie miał prawa zbudować „państwa w państwie”. Zrozumiał to Luther słusznie i stał się zawziętym antyżydem, gdy się żydom uważnie przypatrzył.

VIII.

Luther nie przestał nienawidzieć Papieżów, kardynałów i katolicyzmu. Klął bezustannie nawet podczas modlitwy. Katolik, Willibald Pirkheimer, pisał o nim w jednym ze swoich listów: „Zdaje mi się, że Luther albo zwaryował, albo opętał go jaki zły duch; bez waryactwa nie mógłby się rzucać tak gwałtownie i kląć ciągle. Luther klnie podczas modlitwy. Nie może się modlić bez klątw, gdy się zetknie z nazwiskiem Papieża, bo takiego dyabła trzeba przekląć i zniweczyć”.

Waryatem Luther nie był. Uczepiła się tylko jego mózgu nieznośna pycha, która mówiła głośno, iż ona tylko zna drogę do nieba i wie wszystko, co trzeba zrobić, aby się pozbyć katolicyzmu. Wielu z jego dawniejszych przyjaciół nie znosiło tej niepotrzebnej pychy. Gdy który z nich zaprzeczał mu coś, rzucał się na niego jak rozgniewany brytan. Melanchton „skarżył się na jego namiętną gwałtowność, na samolubstwo i chciwość panowania; porównał go z demagogiem Kleonem.”

Oprócz tego był Luther zanadto wrażliwym i nerwowym, czego dowodem jego ciężkie choroby. Te ciężkie choroby zaczęły się w roku 1526. Pierwsza z nich przestraszyła go 6 lipca nagłym bólem głowy. Lamentował, że w jego „lewem uchu huczy, dzwoni jak w falach morskich; potem męczył go nieznośny ból, jakby burza przelatywała przez głowę. Chciał się położyć w łóżku, ale zemdlał na progu sypialni.”

Druga, taka sama choroba, dzwoniła i huczała w jego głowie. Miał taki ból, iż nie mógł czytać i pisać kilka tygodni. Jego wrażliwa i nerwowa natura zaczęła powoli stygnąć. Nic dziwnego; lata jego szły ku końcowi życia. Mówił sam o sobie, że zestarzał i zgnuśniał. Mimo to nie przestał bezustannie walczyć z Rzymem, aby rozszerzyć i wzmocnić „Ewangelię”. Chcąc ułatwić Niemcom wygodne życie i „pełną wolność”, odrzucił wszystko, co się „z czasem stało nauką Kościoła”, mianowicie: mszę św., namiestnictwo Chrystusa Pana, kult Maryi Panny, Świętych, czyściec, dobre uczynki i t. p.

Bardzo się podobała „Ewangelia” Luthra elektorowi saskiemu, landgrafowi heskiemu, niektórym obywatelom Rzeszy niemieckiej, młodzieży uniwersyteckiej i chłopom, bo „Ewangelia” pozbyła się obroży bogobojnego życia i pozwoliła im hulać bez kary. Hulało głównie miasto Wittenberg, w którem Luther stale mieszkał. Tak się rozgniewał lekkomyślnością swoich uczniów i przyjaciół, iż wołał: „precz z Sodomy”. Uciec chciał z tego miasta w lipcu 1545 r., ale mu się nie udało.

Nie udało mu się także zjednać całej Rzeszy niemieckiej dla jego „Ewangelii”, bo cesarz, Karol V, bronił Kościoła katolickiego.

Dnia 18 lutego 1546 r. w nocy opuścił Luther życie na ziemi.

Rzecz dziwna… W niektórych kościołach zawieszano jego portret z tytułem: Divus et sanctus doctor M. Lutherus. Zdawałoby się, że Niemcy nie zapomną po śmierci „boskiego i świętego doktora” o jego rodzinie, potrzebującej zapomogi. Nikt w całych Niemczech nie spytał się nawet, czy chcą korzystać z ich dobroci.

Żona Luthra obarczona przez pięcioro dzieci, była w trudnem położeniu. Nie mogąc dostać w swojej ojczyźnie ani grosza, udała się z prośbą do króla duńskiego. Król nie odpisał ani słowa. Dopiero gdy Luthrowa żebrała dwa lata później w r. 1552, przysłała jej Królewska Mość 50 talarów.

W Wittenbergu powstała szpetna choroba. Luthrowa, nie chcąc umrzeć w tem mieście, uciekła z dziećmi do Torgau. Nie miała szczęścia… Gdy się konie rozbrykały, wy- skoczyła z wozu do rowu. Umarła w Torgau 20 grudnia 1552 roku.

 

Teodor Jeske-Choiński

Część 1  Część 2

 

Kategoria: klasyki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *