Kilijanek: Polacy – dzieci we mgle
Życie w spokojnej i niebogatej Polsce znacznie ostatnio przyspieszyło. Brutalne morderstwa, rozruchy na zachodniej granicy, gry wokół politycznej niestabilności kraju rządzonego przez „mafie, służby i loże” powodują, że można się poczuć jak w jakimś filmie akcji. Jednym z wątków jest szukanie winnych zaistniałej sytuacji.
Polska żyje tzw. kryzysem migracyjnym. Po kilku nagłośnionych przypadkach przestępstw popełnionych przez migrantów, atmosfera wokół całej sprawy stała się gęsta. Polacy nagle zaczęli dostrzegać, że ich kraj zmienił się w ciągu ostatnich kilku lat, a im samym coraz trudniej się w nim odnaleźć. Jak zawsze w takich sytuacjach – a szczególnie w systemach fasadowej demokracji – opinia publiczna szuka winnego (a raczej czeka na jego wskazanie, jako że tłum jest z natury reaktywny). Dysponujący sporą siłą medialną obóz tzw. Zjednoczonej Prawicy, wskazał Polakom winnego ich wciąż pogarszającej się sytuacji. Otóż, winny jest rząd Tuska.
To fakt. Temu, co dzieje się obecnie, winny jest obecny rząd. O wiele ciekawszy proces jednak toczy się wzdłuż problemu rządu Koalicji Obywatelskiej, a chodzi o dokonywane przez PiS zrzucanie z siebie odpowiedzialności za obecny stan państwa. Czymś, co ze względu na swój tragizm nie może być już nazwane „ciekawym”, jest to, że Polacy po raz kolejny dali wciągnąć się do gry wrogich narodowi obozów i doskonale odnajdują się w tej sytuacji, stając w jednym szeregu z odpowiedzialnymi za to, z czym chcą walczyć! Naród polski zachowuje się jak dziecko we mgle, które bezwiednie porusza się w tym kierunku, w którym zostanie popchnięte przez jakieś niewidzialne, nienawistne ręce. Ten sam PiS, który zniszczył gospodarkę w czasie tzw. pandemii, ze zgrozą referuje wskaźniki ekonomiczne za Tuska. Ci sami politycy, którzy otworzyli na oścież drzwi do Polski imigrantom z wszelkich kierunków, teraz pozują na obrońców narodu, obiecując urząd do spraw deportacji! Przystawki tej samej partii, która wprowadziła do kraju miliony migrantów z Ukrainy, organizują pikiety na granicy, mające przeszkadzać w wwożeniu migrantów z Niemiec. PiS zwyżkuje w sondażach, Polacy już zapomnieli przez kogo ich kraj zmienił swoje oblicze, bo przed oczami mają tego, który sytuację cementuje i wyciąga z niej ostateczne wnioski, czyli likwiduje państwo. Mają nowego-starego idola, który po dawnemu wystawi swoim własnym wyborcom wysoki rachunek za łaskę bycia przez niego zarządzanym po następnym, demokratycznym rozdaniu. Polacy mają też winnego swojej niedoli, którego przecież niedawno wybrali sobie na pana, a dopiero co omal nie powierzyli mu pełni władzy w państwie. Czy to szaleństwo dobiegnie wreszcie końca?
Nie wiem jak inni, ale ja mam złe przeczucia. Polsce brakuje elity, która mogłaby nas poprowadzić. Po operacji odcięcia głowy, jakiej został poddany nasz naród, nikt nie podjął próby jej przywrócenia. Nikt nawet nie rozpoczął tego procesu, bo nie było komu tego zrobić; bo zewnętrzne siły trzymające Polskę w garści zainteresowane są w przedłużaniu tego bezkrólewia. Mowa tu tylko o rozpoczęciu, a przecież musiałoby to trwać pokolenia. Tak więc trwamy siłą rozpędu poprzednich pokoleń, która na zakręcie historii coraz bardziej traci na dynamice. Wiadomo, że na zakręcie nie wolno zwalniać, bo to grozi wypadnięciem z drogi. Czy Polska już leży w rowie? Z pewnością. Miejmy nadzieję, że jest tylko ranna. Choć i to niewielkie pocieszenie, bo pomocy nie widać znikąd, a w takim stanie długo nie da się wytrzymać. A czy jeśli pomoc nadejdzie, to Polacy skorzystają z kolejnej szansy? Nasz naród nie jest skłonny do refleksji. Polacy wykazują się niedojrzałością i powierzchownością, co przejawia się w niedostrzeganiu najprostszych prawideł. Chodzi mi tu konkretnie o rozumienie konsekwencji wyborów politycznych. Polacy nie rozumieją, co się z nimi dzieje. Nie widzą, że sami są winni nieszczęściu, które ich dotyka, a nie jakiś Tusk czy Kaczyński. Polakom brakuje głosu rozsądku, który przerwałby katastrofalne odbijanie się od dwóch ścian głębokiej studni, do której wpadli, a raczej wskoczyli, a na której dnie czeka ich koniec. I to nie żaden romantyczny, poetycki koniec po przegranej, honorowej walce; nie taki koniec, który sam się skończy i po którym naród będzie trwał dalej. Chodzi już o koniec, z którego nie ma powrotu. O prawdziwy koniec historii jednego z narodów, który nie podołał wyzwaniu utrzymania siebie przy istnieniu.
Karol Kilijanek
Kategoria: Karol Kilijanek, Myśl, Polityka, Publicystyka, Społeczeństwo
Czytam ja sobie, a dziwuje się…Dziwuję się jeszcze bardziej niż ci chłopi polscy spoglądający na amerykańskie wieżowce w noweli Henryka Sienkiewicza. No bo czyż możliwe jest aby to ten sam p. Karol Kilijanek, który jeszcze w maju tego roku ''dał wciągnąć się do gry wrogich narodowi obozów'' i nawoływał do poparcia ''większego dobra'', czyli kandydata z ramienia wrogiego pisowskiego obozu, Nawrockiego Karola, utyskiwał teraz na ''naród polski'', co to ''zachowuje się jak dziecko we mgle'' i na nowo chce głosować na ''nowego-starego idola, który po dawnemu wystawi swoim własnym wyborcom wysoki rachunek za łaskę bycia przez niego zarządzanym po następnym, demokratycznym rozdaniu.'' ?? Jeśli Karol Kilijanek z tego artykułu nie jest inną osobą niż ten Karol Kilijanek, który popełnił był tekst: ''Bojkot wyborów to też wybór'', to mamy do czynienia z, pewnie nieświadomą, formą autokrytyki…
Ja wiem – bo p. Karol był na tyle uprzejmy, że odniósł się wówczas do mojego komentarza – że w grę wchodziło ryzyko jakichś bliżej niesprecyzowanych ''konkretnych tragedii ludzkich''. Niemniej, nie potrzeba było być jakimś politycznym wyjadaczem, by przewidzieć, że skoro jaczejce Kaczyńskiego raz (czy raczej po raz kolejny…) udało się stanąć na barykadzie patriotyzmu, niezawisłości, obrony interesu narodowego, itp. i przekonać z efektywnym skutkiem, że tak jest do tego wiekszość Polaków, to zostanie już tam na dobre, tj. przynajmniej do nastepnych wyborów. Przeto te pańskie słowa – ''Nasz naród nie jest skłonny do refleksji. Polacy wykazują się niedojrzałością i powierzchownością, co przejawia się w niedostrzeganiu najprostszych prawideł. Chodzi mi tu konkretnie o rozumienie konsekwencji wyborów politycznych.- odnoszą się jak najbardziej do Pana…
I ja się dziwuję, dlaczego Pan Gierwazy wciąż udaje, że nie rozumie? W majowym tekście, który był nie efektem wciągnięcia mnie, ale świadomym wkroczeniem do gry wrogich narodowi obozów, napisałem, że poprzez zły wybór w pierwszej turze demokratycznego plebiscytu, naród już nie ma więcej dobrych wyborów. Jednak w tym, co pozostało, większym dobrem był Nawrocki i przy tym pozostaję.
Sądziłem, że dosyć wyraźnie zaznaczyłem powody, dla których piszę to, co piszę. Musimy trzymać się rzeczywistości, a rzeczywistość, jaką zgotowali sobie Polacy, błądząc (jak dzieci we mgle właśnie) jest taka, że nie było już dobrego wyboru, ale była pewna gradacja między dwoma pozostałymi opcjami. W cywilizacji łacińskiej, na której zgon patrzymy, każdy jest politykiem i każdy jest odpowiedzialny za dobro wspólne proporcjonalnie do swego stanu. Dlatego też nie można uchylić się od wyborów, mimo że może to oznaczać wygraną kandydata Kaczyńskiego. Ubolewam nad tym, ale cóż można zrobić, skoro drogi innych rozwiązań zostały zamknięte?
Panie Gierwazy, ceniąc sobie Pańskie komentarze, pragnę raz jeszcze zaapelować do Pana: proszę stanąć na gruncie rzeczywistości (zapraszam do mojego ostatniego tekstu "Czy warto zajmować się filozofią?") zamiast ostrzeliwać realizm z wyspy namysłu nad własnym konstruktem myślowym. Cóż nam da stwierdzenie: dobrze byłoby, gdyby ani Nawrocki, ani Trzaskowski nie zamieszkali w pałacu prezydenckim, skoro z nami, czy bez nas i tak jeden z nich tam trafi? Rolą realisty jest rozpoznać daną sytuację i dokonać sądu praktycznego, co do działania, jakie należy podjąć. Nie znając przyszłosci, nie możemy wiedzieć, które deklaracje kandydatów zostaną spełnione, a które nie. Musi nam niestety wystarczyć oparcie się na samych deklaracjach, a te stawiają Nawrockiego ponad Trzaskowskim. Mamy też pewne doświadczenie ostatnich rządów PiS-u, które pozwalają nam nieco jaśniej zrozumieć możliwe katastrofalne skutki ich powtórki (co z całą pewnościa nastąpi w 2027r.). Jednak mamy też pewną nadzieję na złagodzenie tej katastrofy poprzez wmieszanie się do gry obydwu Konfederacji. Nie chcę przez to powiedzieć, że liberałowie od Mentzena są dobrym wyborem, ale że ze względu na ich deklaracje i oczekiwania elektoratu ostrze przynajmniej części złych decyzji może zostać stępione. Ostatecznie, nie mamy nic innego. Sobie to zawdzięczamy: pustym fantastom i fanfaronom bez umiejętności przewidywania, nastawionym na natychmiastowy efekt i to wyłącznie z ogromną dozą poklasku. Inaczej się nie liczy.