Kilijanek: In vitro – barbarzyństwo w imię szczęścia
Nowy minister zdrowia, Konstanty Radziwiłł, kilka dni temu zmienił program refundacji procedury in vitro. Ten sposób zapładniania kobiet miał być, według projektu autorstwa Platformy Obywatelskiej, refundowany ze środków publicznych co najmniej do 2019 roku. Nowy minister zdrowia skrócił ten czas do połowy roku 2016.
Liberalne media polskojęzyczne nie ominęły oczywiście okazji do biadolenia po upadłym projekcie upadłej Platformy. Aby całej historii nadać odpowiedni wydźwięk, opinia publiczna została zbombardowana propagandowymi materiałami telewizyjnymi, mówiącymi o ilości narodzonych po przeprowadzeniu in vitro dzieci i pokazującymi rodziny chwalące się dziećmi wyprodukowanymi na szkiełku. Czy to nie piękne? Postęp naukowy pozwala na ominięcie bezpłodności i wydanie potomstwa! Nikt jednak nie wspomniał ile dzieci musiało umrzeć, aby inne mogły żyć.
Czym jest in vitro?
Łaciński termin bywa zwykle brany za jakąś metodę leczenia niepłodności. Jako że jest to leczenie i ma pomóc w urodzeniu dzieci parom bezpłodnym, ludzie in blanco przyjmują to jako coś dobrego. Jednak w rzeczywistości procedura ta nie jest w żadnym wypadku leczeniem – bezpłodna kobieta nawet po urodzeniu dziecka w wyniku zapłodnienia pozaustrojowego, pozostaje bezpłodną. A oto jak wygląda ten hołubiony przez lewicę i liberałów proceder: kobiecie podaje się hormony, które poprzez zaburzenie naturalnego stanu rzeczy pozwalają kobiecie na wydanie kilku, a nawet kilkunastu komórek jajowych. Pobrane od kobiety komórki zapładnia się w laboratorium i wszczepia do jej macicy. Zwykle niezbędne jest kilkukrotne przebycie całego procesu, gdyż dzieci utworzone przez in vitro umierają. Bywa, że po wszczepieniu kilku zarodków na raz, wiele z nich zaczyna rozwijać się tworząc ciąże mnogie. Dokonywana jest wtedy aborcja eugeniczna dzieci uznanych za niepożądane. Zarodki, a więc dzieci na pierwszym etapie rozwoju, które nie zostały wszczepione, są zamrażane w ciekłym azocie i tam czekają na wyrzucenie do kosza na śmieci. Teoretycznie możliwa jest jeszcze „adopcja” tych zarodków. Jak widać, metoda zapładniania pozaustrojowego to barbarzyństwo zawierające już u swych podstaw mordowanie ludzi, niszczenie zdrowia kobiety poprzez wywołanie zaburzeń hormonalnych oraz ponizanie jej godności poprzez traktowanie jej jako maszyny rozpłodowej, którą można dowolnie manipulować w celu uzyskania pożądanego skutku.
Dwie strony barykady
Pomimo tego, czym jest metoda in vitro, posiada ona wielu zwolenników. Bardzo wielu. Nawet katolicy dają się złapać na „szczęście ludzkie”, które ma dać urodzenie dziecka. Dla wielu jest to wystarczający powód dla popierania in vitro. Inni, przez wtórny analfabetyzm nie są w stanie połączyć prostych faktów związanych z zapłodnieniem pozaustrojowym w ciąg przyczynowo-skutkowy. Nie rozumieją, że in vitro zabija ludzi, aby wyprodukować jednego człowieka. Reszta to zideologizowana masa lemingradu, którego izolowane lateksem komórki nerwowe nie działają prawidłowo i etatowi antyklerykałowie, wciąż jeszcze podniecający się rzekomym paleniem przez Kościół czarownic, naukowców i postępowych, wyzwolonych zielarek.
Z drugiej strony stoją przeciwnicy metody produkcji ludzi. Dzięki nieskazitelnej rzetelności mediów, nie są jednak tak słyszalni. W końcu jest to opcja niedemokratyczna, niepostępowa, niekochająca ludzi, nienawidząca szczęścia, dzieci, seksu, czegoś tam jeszcze… a za ich działaniami na pewno stoi kot Kaczyńskiego… Fundacja Pro – Prawo do życia jest, po Kościele świętym, największą organizacją przeciwstawiającą się niegodnym praktykom in vitro. Ani jednak liczba zwolenników tej metody sztucznego rozrodu, ani ich argumenty nie będą w stanie zakrzyczeć prawdy. To, czym zwolennicy barbarzyństwa in vitro argumentują swoje stanowisko jest wystarczająco głupie aby odstraszyć każdego myślącego człowieka. Spójrzmy na kilka z tych postępowych mądrości.
Szczęście ponad wszystko
Piewcy in vitro zwykli dużo mówić o szczęściu, które bezpłodnym parom ma zapewnić urodzenie dziecka. Liczy się to, czego ludzie potrzebują do szczęścia. Nie zadaje się pytania o koszta. Cokolwiek, co stoi na drodze do tego szczęścia należy bezzwłocznie usunąć. I usuwa się – na początku „nadliczbowe” zarodki. Potem można ewentualnie usunąć jeszcze ten ostatni zarodek, jeśli będzie kaleki, jak w słynnym przypadku z prof. Chazanem w roli głównej. W tej historii jednak szczęście miało być zniszczone urodzeniem dziecka wyprodukowanego w procesie in vitro (sic!), które, jak wiele takich dzieci, okazało się być kalekim. Dziwne? Nie dla lemingradu i postępków. Oni dla własnego, swoiście pojętego szczęścia, mogą najpierw podeptać prawo Boże, naturę, własne zdrowie i moralność wykonując in vitro, a gdy wynik ich nie zadowoli, po prostu pozbyć się problemu zabijając jeszcze nienarodzone dziecko z powodu kalectwa wywołanego ich zachciankami i zabawą w Boga.
To, do czego dążą ludzie stosujący in vitro to nie szczęście, ale spełnienie własnych zachcianek. Ludzie ci nawet nie zastanawiają się nad tym co to jest szczęście i co może je zapewnić. Zostają na poziomie, na którym ustawił ich świat, na poziomie doznań. To dążenie do „spełnienia się” w dzisiejszym, liberalnym znaczeniu i to dosłownie po trupach. Nie widzę innego wytłumaczenia dla czynów, które dla zapewnienia rzekomego szczęścia jednemu człowiekowi, niszczą życie innych. Szczęście, które wyklucza posłuszeństwo Bogu, które nie liczy się ze sprawiedliwością nie jest szczęściem, ale szatańskim pędem ku przepaści.
Zarodek nie-człowiekiem
Oczywiście zwolennicy in vitro nigdy nie zgodzą się ze stwierdzeniami, mówiącymi że ten proceder zabija. Zagadnięci o zabite podczas tej barbarzyńskiej metody produkcji ludzi zarodki, mówią, że zarodki to nie dzieci, że to jeszcze nie ludzie. Nikt z nich nie umie jednak odpowiedzieć na pytanie kiedy te zarodki nie-ludzie, stają się ludźmi. Próby wybrnięcia z tego problemu są karkołomne dla rozumu. I w istocie, o ile rozum zwolennika in vitro do momentu zadania tego pytania nie był jeszcze złamany, o tyle po próbach odpowiedzi na nie, nie może już znajdować się w jednym kawałku. Czym jest dla lewicowo zideologizowanej tłuszczy zarodek? Oto przegląd najczęstszych odpowiedzi , jakie usłyszałem:
Z rodzaju oczywistości: zarodek jest zarodkiem.
Na sceptyka: Zarodek to jeszcze nie człowiek. Nie wiadomo kiedy zarodek staje się człowiekiem.
Na naukowca: Zarodek to nie człowiek. W przyszłości nauka na pewno odpowie na pytanie kiedy zarodek staje się człowiekiem.
Na biologa: zarodek to tylko dwie połączone rozrodcze komórki ludzkie.
Na antyklerykała: Kościół prześladował Kopernika i Galileusza wiec niech się nie wypowiada o in vitro!
I uwaga: tylko dla ludzi pełnoletnich i o mocnych nerwach: dziecko ma rączki i nóżki. Zarodek w niczym go nie przypomina.
Powyższe „mądrości” to nie żarty wymyślone na potrzebę artykułu, ale wypowiedzi osób pełnoletnich, które ukończyły wyższe studia. Część z nich to nominalni katolicy. Do zakłamania, które bije z powyższych stwierdzeń nie doprowadził tylko brak prawdziwej edukacji, filozoficzny analfabetyzm czy umysłowe otępienie. Główną przyczyną jest według mnie wszechobecna ideologizacja. Wtłaczanie lewicowego światopoglądu poprzez prasę, telewizję, Internet, lekcje w szkołach publicznych. To właśnie ta doskonale zorganizowana akcja doprowadza dorosłego i, wydawałoby się, wykształconego człowieka do wygadywania bredni i popadania w piramidalne błędy, których skutek może być tylko jeden: całkowite zbydlęcenie. Niestety nie każdy jest mocarzem samodzielnego myślenia. W zasadzie jest takich niewielu. Ci, którzy się mianem takich określają nie są w stanie oddzielić prawdy od fałszu, a wyniki ich „samodzielnego dociekania” i korzystania z „obiektywnych źródeł” są zadziwiająco jednostronne: zawsze zgodne z linią lewicy. Przypadek? Nie sądzę.
Liberalizm z piekła rodem
Prawdę mówiąc nie ma innego liberalizmu. Przy okazji in vitro zapach siarki czuć bardzo wyraźnie. Całość problemu zasadza się na wyborze człowieka, który wypowiada posłuszeństwo Bogu i chce postępować według swojego widzimisię bez względu na konsekwencje. Z braku racjonalnych argumentów zwolennicy produkcji ludzi zwykli powoływać się na swoje prawo do wolnego wyboru, na wolną wolę, którą przecież dał sam Bóg, na ich niezależność od Kościoła i moralności nauczanej przez niego. Funkcjonuje to jednak jako puste slogany. Dla osób czujących się dobrze w naszej postcywilizacyjnej rzeczywistości, te wykrzykniki, których znaczenia oni sami nie rozumieją, mają zapełnić pustostany ich umysłów, a nie być wynikiem dogłębnej analizy, jakiej wymagałaby waga problemu.
Z tej wycieczki po bezdrożach barbarzyństwa nie ma powrotu. Łatwo było zniszczyć społeczeństwo zarażając je fałszem. Naprawienie tego będzie nas kosztowało dziesiątki lat, o ile w ogóle jest to możliwe. Zadania nie ułatwia panujący w Polsce system polityczny zwany demokracją. Sprawia on, że każda kolejna ekipa rządząca może dowolnie zmieniać prawo także pod kątem in vitro. Oto „system permanentnej awarii aksjologicznej” w pełnej krasie. Obecny rząd PiS zdaje się walczyć z in vitro. Na ile znam tę partię, zrobi to połowicznie, ale lepszy wróbel w garści… Na horyzoncie pojawiła się już jednak partia, która w następnych wyborach może zagrozić PiS. Razem z PiS odejdzie też blokada in vitro i barbarzyński proceder powróci do naszego kraju.
Karol Kilijanek
Kategoria: Karol Kilijanek, Społeczeństwo
No własnie, brak komentarzy,bo…. brak słów na te bzdety!
Brak komentarzy oznacza że nic nie trzeba dodawać do artykułu.