banner ad

Kilijanek: Uwaga: Demokracja! Grozi śmiercią!

| 11 marca 2016 | 0 Komentarzy

demokracjaNie ma dnia, żebym nie słyszał o tym, co zagraża demokracji. Ostatnio jest to PiS i jego „pełnia władzy”. Ale czy to nie w demokratycznych wyborach PiS ją otrzymał? Problemy z demokracją nie występują jedynie w Polsce. Także w tzw. krajach lepiej rozwiniętych demokracja bywa w tarapatach. Jak radzi sobie zagrożona demokracja? A może jest ktoś, komu ona sama zagraża? I jakich sposobów używa, żeby się bronić?

W Polsce demokracja nie może czuć się bezpieczna. Najgorsza jest jesień, gdy wszyscy święci walczą z halloween, a narodowcy na ulicach Warszawy zmagają się z systemem. Demokracja nie jest bezpieczna także, „kiedy gasną wszystkie spory” – przecież jeśli rodzi się Król Królów, to suwerenność ludu nie może spać spokojnie. W pozostałe miesiące demokracji etatowo zagraża PiS, a szczególnie (s)atrapa Kaczyński i jego kot.

Nie dostrzegłem jednak żadnych przekazów medialnych, świadczących o ataku demokracji na cokolwiek lub kogokolwiek. Zmysł antydemokraty od razu podpowiada mi, że coś tu jest nie tak. Demokracja chyba nie jest tak niewinna, jak niektórzy chcą, aby nam się wydawało. Dla lepszego zobrazowania problemu sięgnijmy poza Polskę. Poszukajmy przykładów na szkodliwą, a wręcz śmiercionośną działalność demokracji w kraju, w którym, jak mawiają autorytety, stoi ona na o wiele wyższym poziomie niż w Polsce. Spójrzmy na Holandię – kraj tak zdechrystianizowany, tak zliberalizowany, tak zagubiony i zamieszkany przez lud otumaniony do tego stopnia, że demokracja powinna czuć się tam jak ryba w wodzie.

Kim demokraci straszą dzieci?

Oto dwaj ludzie, których bała się demokracja. Choć sami byli demokratami, to reszta politycznego i medialnego świata w Holandii i za granicą zaczęła ich uważać za śmiertelne zagrożenie.

Johannes Gerardus Hendrikus (Hans) Janmaat to polityk holenderski znany głównie z działalności w partii Centrum Democraten (CD). Wyewoluowała z założonej przez członka ruchu Kabouters1, Henry’ego Brookmana i mającej być ani lewicową, ani prawicową, Centrumpartij. CD w oczach motłochu wyrosła na skrajnie faszystowską, rasistowską formację, której celem było oczyszczenie Holandii z jakichkolwiek społecznych elementów napływowych. W wyniku kłamliwej nagonki rozpętanej przez media2 i większe partie polityczne doszło w 1986 do zamachu bombowego na jej późniejszego lidera, Janmaata, oraz innych najważniejszych członków partii. W wyniku zamachu działaczka CD i późniejsza żona Hansa Janmaata straciła nogę, a inni członkowie zebrania w Kedichem zostali ranni. Zamach został zorganizowany przez grupę lewicowych aktywistów. Janmaat zmarł w 2002 roku.

Wilhelmus Simon Petrus "Pim" Fortuyn, profesor socjologii na Uniwersytecie Erazma w Rotterdamie. Elokwentny i inteligentny uczony pochodzący z katolickiej rodziny, zwany przez lewicowo nastawionych przeciwników, a jakże, faszystą, rasistą i antysemitą. Babyboomer i sodomita publicznie przyznający się do swoich praktyk; przeciwnik zrównania związków homoseksualnych z małżeństwami3; autor wielu książek i artykułów. 6 maja 2002 roku został zastrzelony w Hilversum przez lewicowego aktywistę. W kilka dni po śmierci Pima jego partia LPF (Lijst Pim Fortuyn) zdobyła 26 miejsc w 150 osobowym parlamencie holenderskim – zaskakująco dużo jak na nową partię.

Kość niezgody

Obydwu panów łączy to, że popełnili pewne błędy: odważyli się nazwać niektóre rzeczy po imieniu i nie zauważyli, że to rzeczy, które mają pozostać nienazwane. Nie przestali tego robić, pomimo subtelnych demokratycznych ostrzeżeń, czyli oskarżeń o faszyzm, rasizm i antysemityzm, po których powinni uznać swój błąd i pokornie przeprosić. Kolejnym czynnikiem, tym razem niezależnym od nich, który przyczynił się do ich kłopotów było to, że żyli w dobrze rozwiniętej i okrzepłej demokracji, a ta nie wybacza takich błędów. Kariery polityczne obydwu zostały zakończone tragicznie: jeden został zabity, drugi ranny.

To, co obaj panowie nazywali po imieniu, było polityką multikulturalizmu, zakładającą prawie nieograniczoną możliwość imigracji do Holandii i otrzymania przywilejów niewspółmiernych do tego, co imigrant mógł i chciał dać od siebie krajowi, do którego przyjechał. Gdy problemy związane z masowym napływem obcej, wyznającej islam ludności, zwykle z Afryki i Bilskiego Wschodu zaczęły być widoczne nie tylko w statystykach, ale też na ulicach holenderskich miast, powstały podmioty polityczne, które chciały uregulować nabrzmiewający problem. W rzeczywistości Janmaat nie chciał masowej reemigracji czy jakiejkolwiek dyskryminacji obcokrajowców w Holandii. Opowiadał się za ograniczeniem możliwości imigracji i pomocą materialną dla biedniejszych krajów. Był też za ograniczeniem przywilejów socjalnych dla imigrantów i naciskiem na asymilację: „Uważamy, że głupotą jest, aby policja w Holandii musiała uczyć się tureckiego!” Podobne, umiarkowane poglądy głosił Pim Fortuyn. Tak jeden, jak i drugi umiarkowaniem zasłużyli w oczach lewicy na bycie nazywanymi skrajną prawicą. Obydwie partie spotkały się ze zdecydowanym atakiem lewicy i liberałów, który przechodził w przekraczającą kolejne granice furię, przybierającą na sile proporcjonalnie do sukcesów, które wspomniane partie odnosiły w wyborach.

Media, manipulacja, kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa…

Najpełniej ukazuje się obraz demokracji, gdy zostaje ona skonfrontowana z jej niedostatkami. Dopiero, gdy ktoś zacznie głosić coś, co jest zwyczajnie rozsądne, oparte na faktach, widać wyraźnie manipulacje systemu tzw. władzy ludu. Ataki dokonywane na ludzi w rodzaju Fortuyna i Janmaata stanowią jaskrawy przykład tego, do czego w demokracji służą media, pralnie umysłów. Demokracja to targowisko pełne wrzaskliwych polityków -przekupek, którzy potrzebują telewizji, radia, gazet, a dziś także internetu, do propagowania swoich zwodniczych idei. Uzależnienie społeczeństw od środków masowego przekazu i podporządkowanie państwowego szkolnictwa panującej ideologii gwarantuje szerokie rozpropagowanie zakłamanych, lewicowo-liberalnych zapychaczy umysłów. A , jak to powiedział szef propagandy III Rzeszy, Goebbels: „kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą”, a „im większe kłamstwo, tym ludzie łatwiej w nie uwierzą”. Czyżby lewicowi politycy uczyli się od zbrodniarzy? Nie wątpię ani trochę.

Nagromadzenie bezczelnych ataków, kłamstw i manipulacji skierowanych przeciwko Fortuynowi w przekazach medialnych było tak duże, że trudno wśród nich znaleźć cokolwiek, co odnosiłoby się do niego chociażby neutralnie. Wskazać można jedynie wypowiedzi późniejszego wieloletniego premiera Holandii, Jana Petera Balkenende. Gorzej jeszcze było w przypadku Hansa Janmaata. Demokracja użyła przeciwko nim wszystkich dostępnych jej środków. A gdy one nie zadziałały, przeszła do fizycznego wyeliminowania wrogów. Spójrzmy na przykłady postępowania z wrogami nie samej demokracji nawet, ale jedynie obecnie panującej ideologii lub tylko jednego z jej składników: multikulturalizmu.

Ostateczne rozwiązanie

Pim Fortuyn nazywany był publicznie przez polityków i dziennikarzy rasistą, faszystą, islamofobem. Oskarżeń o homofobię uniknął pewnie tylko dlatego, że sam był otwarcie przyznającym się do życia w związku z mężczyzną, homoseksualistą. W rozmowie z lewicowym politykiem Marcelem van Dam’em nazwany został przez niego „niezwykle małowartościowym człowiekiem”. Publicysta tygodnika Trouw opisał Fortuyna jako człowieka o „inteligencji Adolfa Hitlera i czarze Himmlera”, życząc mu jak najszybszego zachorowania na Aids po wyczynach w darkroomie. Oskarżany był o łamanie pierwszego artykułu konstytucji, mówiącego równości wobec prawa. Wielokrotnie nazywany był niebezpiecznym. Trzykrotnie atakowano go tortem, co samo w sobie nie było niebezpieczne, ale wskazywało na eskalację zagrożenia; były to pierwsze przypadki naruszania jego nietykalności osobistej. Mimo jego próśb, nie przyznano mu ochrony.

Gdy kolejne medialne ustawki nie dawały spodziewanych rezultatów w postaci zmarginalizowania profesora Pima, demokracja musiała poradzić sobie inaczej. Pojawił się człowiek, który strzelając do Fortuyna, raz na zawsze pozbył się kłopotów z nim związanych. Po rozmowie w Radio 3, Pim Fortuyn został zamordowany trzema strzałami z bliskiej odległości przez Volkerta van der Graafa, działacza organizacji lewicowej.

Na tej samej zasadzie przebiegało rozprawianie się z drugim z naszych bohaterów. W tym przypadku demokratyczne sankcje przybrały równie drastyczne formy.

Hans Janmaat, co nie powinno nikogo dziwić, gdyż jest to stała procedura demokratyczna, nazywany był rasistą, islamofobem i faszystą. Był publicznie wyszydzany ( w wywiadzie De blanke top der duinen czy w programie Het zwarte schaap). Wielu tzw. dziennikarzy, a w rzeczywistości krzewicieli i stróżów panującej ideologii bojkotowało Janmaata. Polityczni przeciwnicy nie chcieli z nim debatować chowając się za oburzeniem na głoszone przez Janmaata poglądy. Znany jest cytat jednego z polityków Partii Pracy (PvdA), pokazujący szacunek dla pluralizmu poglądów, który brzmiał: „Nie życzę sobie, aby kiedykolwiek wymieniano mnie w jednym zdaniu z panem Janmaatem”.

W 1986 roku podczas zebrania najważniejszych członków partii CD doszło do zamachu bombowego zorganizowanego przez lewicowych aktywistów. Jeden z lewaków atakujących zjazd CD powiedział w reportażu o wdowie po Janmaacie, że nie żałuje tego, co tam robił, mimo że wielu ludzi mogło zginać spalonych żywcem w pożarze umyślnie wywołanym przez lewaków. W końcu z demokracją się nie walczy, a już na pewno nie wygrywa.

Nihil novi sub sole

To, co przydarzyło się dwóm holenderskim politykom nie miałoby być może miejsca, gdyby nie system panujący w ich państwie. System mający wytresować ludność. Odebrać im zdrowy ogląd rzeczywistości i uczynić z nich bezwolne istoty, reagujące na bodźce w określony sposób. Demokracja nie potrzebuje niezależnych umysłów. W rzeczywistości musi ona je zwalczać. To, czego demokracja potrzebuje i co kreuje na własny użytek to stada umysłowych słabeuszy stopniowo coraz bardziej odrywanych od rzeczywistości przy pomocy prostej propagandy. Ona przemawia do mas. Gra na emocjach. Struje motłochem, który chce chleba i igrzysk, prawda nie jest mu potrzebna. I tak nie wiedziałby co z nią zrobić. Motłoch nie rozważa, co to jest faszyzm i czy oskarżony o bycie faszystą jest nim w rzeczywistości. Motłoch słyszy dzwoneczek i atakuje. Tak go wytresowano. Za pomocą prymitywnych zabiegów demokracja gra na wadach ludzkiej natury takich jak pycha, dając poczucie władzy i samodzielności wyrażane prawem głosu. Iluzja wybierania przedstawicieli ludu daje poczucie bezpieczeństwa. Jest też batem na niezadowolonych – przecież wybrała większość, trzeba się dostosować.

Demokracja lubuje się też w pustych hasłach typu wolność słowa. Nieostrożni demokraci, wierzący w jej dobre zamiary dostają czasem kubeł zimnej wody na głowę. Wtedy dopiero utopiści myślący, że królowa demokracja jest dobra i kocha ich, a to krwiożerczy baronowie-politycy wypaczają jej zasady, ciemiężąc lud, widzą że wolność słowa nie jest dla wszystkich, a „merytoryczna debata” ogranicza się do ciągu „lewicowa teza – oklaski”, a nie „teza – krytyka – wybór”. Za używanie wolności słowa Janmaat zapłacił tysiące guldenów kar, a nawet skazywany był na krótkie pobyty w więzieniu. Znana jest jego wypowiedź z 28 marca 1995: „[…] musicie mnie oskarżyć o dyskryminację jeśli mówię, że w tym społeczeństwie nasza chrześcijańska wiara jest więcej warta niż islamiści! Zapiszcie to! Idę do sądu!” Bardzo dobrze obrazuje to wolność słowa w Holandii. Po tym jak Janmaat wyraził coś, co poprze każdy człowiek szukający sprawiedliwości i rozsądnych rozwiązań, był przekonany, że w jego wolnym i demokratycznym kraju trafi za to pod sąd. I nie pomylił się. Za powyższe słowa został oskarżony o dyskryminacje i nawoływanie do nienawiści. W dalszej części tej samej wypowiedzi zawarł słowa: „Holandia jest dla Holendrów” za co zapłacił znaczną karę pieniężną.

W debatach z Fortuynem i Janmaatem nie odnoszono się do faktów, które przedstawiali na poparcie swojego zdania, ale atakowano ich podejście do sprawy jako takie. Było niezgodne z jedynym prawidłowym i jedynym dozwolonym, lewicowym podejściem, a więc nie miało żadnych praw. Politycy potrafią łatwo radzić sobie z faktami. Pim Fortuyn, profesor socjologii, podczas debaty z czynnym udziałem publiczności, został zaatakowany za używanie terminu „klasa niższa” w rozumieniu podziału na klasy społeczne. Paul Rosenmuller, polityk Partii Zielonych, zrobił z tego sztandar pod którym pomaszerował przeciwko tworzeniu podziałów w społeczeństwie. Zdezorientowany Fortuyn odpowiedział, że to przecież tylko pojęcie socjologiczne, na co otrzymał odpowiedź na tyle spójną, konkretną i odnoszącą się do słów Fortuyna, że bez skrupułów można ją nazwać lewicową: „Tu nie chodzi o to, czy to jest termin socjologiczny czy psychologiczny […] ale o to, że jak tylko ktoś pana krytykuje za pana obraźliwe poglądy, robi pan cyrk, zamiast spójnie reagować.” Przeciwnik Pima dostał soczyste brawa od publiki, a Fortuyn wyszedł z sali. Poziomu wypowiedzi, której nie zniósł profesor Fortuyn, nie sposób nazwać inaczej niż: demokratyczny.

Przedstawione powyżej przypadki nie są niczym nowym dla demokracji w różnych krajach. Także w Polsce mamy z tym do czynienia. Wytresowany lud reaguje na kilka haseł rzuconych w telewizji czy gazecie, nie rozumiejąc nawet ich znaczenia. Rasizm, faszyzm, dyktatura, średniowiecze! Kilka haseł wyplutych na szklanym ekranie wystarczy do zapełnienia pustek w głowach tych, którzy nie parają się myśleniem. Demokracja jest systemem, który potrafi się bronić. A gdy to nie odstrasza wrogów, umiejętnie przechodzi do kontrnatarcia i nie przebiera w środkach. W swojej obronie rzuca na barykady wszystko to, co wcześniej miała ponoć dać dla zapewnienia pokoju, sprawiedliwości społecznej i dobrobytu: wolność słowa, nietykalność osobistą, niezawisłe sądy, pluralizm polityczny, tolerancję dla odmiennych poglądów. W razie potrzeby obraca te „dary” w ich przeciwieństwa, czyniąc obywatela niewolnikiem w imię obrony jego wolności. Mimo to suwerenny lud nadal gotów jest za nie krwawić, uważając że ta wolta jest taka demokratyczna… i tak sobie myślę: przynajmniej w tym przypadku lud się nie myli.

 

Karol Kilijanek

 

1 Kabouters (pol. krasnale) – ruch anarchistyczny powstały w Holandii w 1970.

2 Istnienie „cordone sanitaire” uznaje się dzisiaj otwarcie (patrz program Andere tijden).

3 Tygodnik Elsevier, kwiecień 2001.

Kategoria: Karol Kilijanek, Myśl, Polityka, Publicystyka, Społeczeństwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *