„Joker”, czyli żywot człowieka rozbrojonego
Muszę przyznać, że wiele sobie obiecywałem, wybierając się na „Jokera”. Również z powodu paniki medialnej towarzyszącej dystrybucji filmu w Stanach Zjednoczonych i nakręcaniu przez tamtejszą prasę atmosfery lęku przed wariatami z bronią, gotowymi naśladować tytułowego bohatera. Komentatorzy dopatrywali się w fabule przesłania, a to „skrajnie lewicowego”, a to „anarchistycznego”, a to pozytywnych lub negatywnych odniesień do amerykańskiego ruchu alt-right. Wszyscy się mylili.
Pomijam tutaj całą realizatorską warstwę filmu, utrzymanego pod tym względem na zdecydowanie wysokim poziomie. Chciałbym się zająć czymś ważniejszym. Spodziewałem się produkcji o szaleńcu, którego krzywdzi zepsute społeczeństwo, co popycha go do rozpętania własnej wojny przeciw światu, która porywa też innych ludzi. Tymczasem w filmie kluczowy wydaje się fakt, iż w toku wydarzeń pokazanych na ekranie w bohaterze nie dochodzi do żadnego przełamania. Ból nie daje mu siły. Szaleństwo nie daje mu siły. Zabijanie, którego się dopuszcza, nie jest żadnym atakiem na zastany porządek rzeczy. Nie jest też wyrazem „wściekłości”, to znaczy posuniętego do skrajności politycznego, społecznego czy moralnego oburzenia. Joker nie jest terrorystą, co zresztą w kulminacyjnej scenie sam podkreśla w rozmowie z cynicznym, popularnym dziennikarzem, którego za chwilę zastrzeli. Jego salwy i ciosy są jedynie aktem bezsilnego protestu przeciw osobistej krzywdzie.
Joker zagrany – naprawdę przejmująco – anno Domini 2019 przez Joaquina Phoeniksa okazuje się zatem postacią zupełnie innego rodzaju niż Joker z filmu „Mroczny rycerz” (2008). Czarny charakter w niezapomnianym wykonaniu Heatha Ledgera wiernie realizował osobowy ideał nakreślony niegdyś przez Maksa Stirnera w traktacie „Jedyny i jego własność” (1844). Był Jedynym, który uzbroił się po zęby i wyruszył w miasto. Wiedział, czego chce, i doskonale kontrolował swoje działania. Odznaczał się wręcz hipertrofią woli. Jego przykład doskonale pokazywał, dlaczego postawa nietzscheańska może fascynować – i zarazem dlaczego musi ona prowadzić do zła.
Jednocześnie nowy Joker nie przypomina takich ikonicznych postaci jak Travis Bickle z „Taksówkarza” Martina Scorsese (1976) czy William „D-Fens” Foster z „Upadku” Joela Schumachera (1993). Ci dwaj działali w stanie desperacji, ale sięgając po broń, kierowali się jasnymi, w zasadzie tradycyjnymi wyobrażeniami i pojęciami moralnymi. W przeciwieństwie do nich, Joker nie uosabia gniewu ulicy. Nie jest mścicielem, samozwańczym pogromcą zła. Nie chce „zrobić porządku”. Od samego początku do samego końca pozostaje tylko biednym człowiekiem udręczonym cierpieniem. Motywacja jego działania jest czysto prywatna. Z chwilą, gdy nakłada na twarz barwy, zamierzając dokonać zamachu, nie rodzi się żaden bohater – nawet „wyklęty” i rozpaczliwy – a fakt, że uliczny tłum go za takiego uznaje, wyraźnie ukazano jako nieporozumienie.
Oto wrażenie, jakie pozostawia ten sugestywny film: nawet, jeśli bunt ma obiektywne, realne przyczyny, a świat przeżera moralna i społeczna korozja, wszelki opór jest nonsensem, jak ponurym nonsensem okazują się czyny Jokera i demonstrantów przebranych za klaunów. Nie ma żadnych dróg „wyjścia z sytuacji bez wyjścia”. Szkodliwe przesłanie, które rozbraja moralnie i zachęca do społecznej bierności.
Adam Danek
"Joker", reż. Todd Philips, USA 2019
Kategoria: Adam Danek, Recenzje
Nie oglądałem jeszcze filmu, ale porozmawiałem na ten temat z paroma osobami i jedna rzecz mnie zadziwia. Dlaczego w roli frustrata osadzili Jokera, a nie Two-Face'a (Dwie Twarze)? Co by nie było, ale popularny i skuteczny prokurator staczajacy się do roli przestępcy o wiele bardziej nadawałby się do takiej historii niż zwykły gangster (jeden i drugi mieli problemy psychiczne).