Januszewski: Plugawy ślimak pożerający świat (recenzja)
Dziennik to osobliwa forma literacka, bardzo intymna, a zarazem dająca chyba najlepszą możliwość odpowiedniego sprecyzowania myśli oraz sformułowania jak najobszerniej i szeroko wybrzmiewającej treści przekazu. Możliwość ta nie jest jednak koniecznością. Jedni autorzy wykorzystują okazję do wyczerpania warsztatowej sposobności, jaką daje forma dziennika (vide Andrzej Bobkowski w Szkicach piórkiem), inni poprzestają na lakonicznej zaledwie komunikatywności (Józef Kuraś, Dziennik vel Notatki). Co charakterystyczne, plastyczna specyfika dziennikowa umożliwia tak skrajne podejście do słowa pisanego. Są jednak dzienniki, których autorzy nie stosują wyczerpującego barokowego ekshibicjonizmu myśli, zachowując wszakże jej intymność, nie kryją się za słowem jako symbolem, czy wręcz komunikatem – a rozwijają je na tyle, aby nie wybujało pięknem, ale ujęło dyskretnym realizmem. Niezbyt surowym, ale giętkim i uczuciowym. Nie epatującym doznaniem, ale doznanie opisującym na tyle, na ile jest to konieczne. Dziennikiem takim, dziennikiem środka można by rzec, jest Dziennik okupacyjny Stanisława Rembeka.
Rembekowy Dziennik nie uderza nas na początku. Zagłębiamy się powoli w okupacyjną rzeczywistość szarego podwarszawskiego miasteczka roku 1940. Co charakterystyczne, autor niemal każdego dnia opisuje stan pogody. Jest to stały punkt jego dziennika, konsekwentnie i sumiennie notowany aż do końca zapisków, tj. do stycznia 1944 r.
Jak można w kilku zwięzłych określeniach zawrzeć istotę zawartości Dziennika okupacyjnego? Krwawa nuda, siermiężność pełna odległej makabry, zwyczajny głód i powszechne okrucieństwo to chyba najlepsza, skoncentrowana charakterystyka wpisów. W dzienniku Rembeka nie ma żadnych nut baśniowych czy eskapistycznych (vide donkichotowska francuska anabasis A. Bobkowskiego i Tadzia w Szkicach piórkiem). Dominuje nuda, strach, przyziemne złudzenia i codzienna (dosłownie!) walka o kilka ziemniaków, jeszcze jeden bochenek chleba i kilka kilogramów węgla, aby nie umrzeć z głodu i zimna. W rzeczywistości Rembeka można ujrzeć skrawki życia pisarza o tyle tylko, o ile uruchamia swoje środowiskowe znajomości, aby zdobyć jeszcze garść pożywienia i niewielką kwotę pieniędzy dla swojej rodziny. Informacje o pracy literackiej pojawiają się głównie w początkowym okresie okupacji i są szczątkowe. Biologiczna walka o zaspokojenie najprostszych potrzeb zdominowała niemal całkowicie okupacyjny byt pisarza.
Okupacja i jej nieludzka brutalność funkcjonuje u Rembeka jako tło sceny Dziennika. Autor sam nie jest co prawda częstym świadkiem okrucieństw, ale wciąż dochodzą do niego informacje i ślady o nich świadczące, które w końcu po kilkunastu miesiącach doprowadzają go do poważnego rozstroju nerwowego. Strach, powszechny niedobór, troska o rodzinę niszczą psychikę pisarza, o czym możemy się przekonać śledząc wpisy z roku 1942. Rembek coraz częściej sięga po alkohol. I tak w kolejnych wpisach możemy przeczytać:
22 stycznia, wtorek [1942 – przyp. K.J.]
(…) Wieczorem, już po kolacji, mieliśmy wizytę majora Hryniewicza, który przyniósł ze sobą wódkę i kiełbasę.
27 stycznia, czwartek [1942]
(…) Znów wróciłem z Kisielem, który przyniósł dzieciom gila. Nałaziłem się wiele, bo długo szukałem po Milanówku wódki na kolację.
3 lutego, wtorek [1942]
(…) Poza tym spotykałem ciągle kogo innego: to Olechowskiego, to Bojarskiego, to Jaworskiego, a z każdym niemal musiałem wypić. Wróciłem do domu z Kisielem, ale już na pełnym gazie.
Ulgą są dla pisarza częste praktyki religijne. Często przystępuje do spowiedzi i Komunii Św., uczestniczy w Mszach i nabożeństwach, rozmawia z duchownymi. Nie mamy niestety pogłębionego, aksjologicznego opisu wewnętrznego życia duchowego pisarza, a szkoda. Taki opis, biorąc pod uwagę lewicowo-niepodległościowe sympatie autora, mógłby być nietuzinkowym świadectwem wiary i jej intelektualnej (bądź aintelektualnej) podbudowy.
Maciej Urbanowski w posłowiu do Dziennika okupacyjnego nazywa go kroniką bólu. Myślę, że zasadniejszym będzie określenie kronika bólu i monotonii, gdzie monotonia idzie z bólem ramię w ramię, przynajmniej przez początkowy okres okupacji. Szczątkowe notatki z lat 1943–1944 są już zapisami tylko i wyłącznie bólu. Dramatyzm dnia powszedniego wraz z zasłyszanymi wiadomościami zdają się brać górę nad monotonią niedostatku, a heroizacja rzeczywistości (chusteczki świadków moczone w krwi polskich ofiar egzekucji) nad prozą głodu. Owocem tego monotonnego bólu będzie po wojnie jedna z najlepszych, a jednocześnie najbardziej zapomnianych polskich powieści – rembekowy Wyrok na Franciszka Kłosa.
Jaką refleksję Dziennik okupacyjny Stanisława Rembeka może nam nasunąć dzisiaj? Wizję zdystansowanej, ale paradoksalnie wszechobecnej zwyczajności okrucieństwa. W innej, ale pokrewnej perspektywie, może nasunąć smutną, toporną rzeczywistość empirium bastionu logiki sakralnej, wcielanego w życie przez mistycyzującego austriackiego malarza zamieszkałego w Berlinie. Rzeczywistość kreowaną plastycznie przez uczniów Juliusa Evoli i Ericha von Ludendorffa. Rzeczywistość siermiężnego nudnego, biednego i krwawego koszmaru. Plugawego ślimaka pożerającego świat.
Konrad Januszewski
Kategoria: Publicystyka, Recenzje