Jakubczyk: Rosja i nieroztropna Tereska
Marzec 2018 upływa pod znakiem kolejnej, dyplomatycznej wojny Zachodu z Rosją. Tym razem za sterem demoliberalnej łajby stanęła brytyjska premier Teresa May.
Jak wiadomo, katalizatorem zaistniałej sytuacji jest domniemany zamach rosyjskich służb specjalnych na życie podwójnego agenta Siergieja Wiktorowicza Skripala i jego córki Julii, w Sailsbury. "Sądzimy, że to niezmiernie prawdopodobne, że to była jego (W. Putina – AJ) decyzja, by użyć środka paraliżującego na ulicach Wielkiej Brytanii" – wyrwał się pierwszy z szeregu Borys Johnson. Cóż to za stwierdzenie? Bez niezbitych dowodów to Pan Blondyn – Rowerzysta może sobie takowe prawdopodobieństwa rozważać w pubie, przy półkwarcie piwa górnej fermentacji, a nie na międzynarodowym forum.
Powiedzmy jednak otwarcie: w całej sytuacji nie chodzi o żadnego podwójnego agenta, takowi sprzątani są na co dzień i to przez wszystkie służby specjalne świata – także brytyjskie. Nie chodzi też o sankcje, które wobec Rosji zawsze były, są i będą nieskuteczne. Chodzi raczej o zgubne złudzenie, w jakim żyją totalitarne zachodnie demokracje. Przekonanie, że można wobec Kremla stosować, poszerzać i pogłębiać, wzmacniać i eskalować groźby – aż w końcu prezydent Putin w jakiś sposób się załamie, rozpłacze i odda władzę w ręcę tzw. opozycji demokratycznej.
Jedynym rezultatem tych wszystkich bufonad jest ugruntowanie putinowskiej, i tak już bardzo silnej, pozycji w rosyjskim społeczeństwie. Dlaczego? Ponieważ dla Rosjan, silny władca to Rosja. Władimir Putin uosabia tą władzę.
Najtrudniejszą rzeczą do uchwycenia dla zachodniego umysłu, tego dziedzica przeklętego ”Oświecenia”, jest to, że to, co przyjmuje on za pewnik, nie jest nim w Rosji. Być może najlepszym tego przykładem jest zachodnia idea rządów prawa. W rozumieniu świata rosyjskiego idea ograniczonych rządów prawa, miast silnych jednostek, jest całkowitą abberacją. Ta anatema nie jest rezultatem jakiegoś wyimaginowanego „turanizmu” czy prymitywnego barbarzyństwa, nie wynika też z jakiegoś umiłowania tyranii. Jej źródłem jest po prostu chrześcijańskie dziedzictwo. Dziedzictwo zapomniane i porzucone w Okcydencie, które w Rosji nadal nakłada ciężar odpowiedzialności i obowiązku rządzenia bezpośrednio na ludzkie barki. To ludzie rządzą, nie prawa, być rządzonym ludzkimi prawami tej ziemi jest niegodnym człowieka. Tylko człowiek słaby, bez wewnętrznego kompasu, który nie może sam sobą zarządzać, wymaga praw które go uzupełnią. Ludzie szlachetni rządzeni są prawami wewnętrznymi, które czynią ich wspaniałymi. Człowiek najlepszy, historycznie Car, obecnie głowa państwa, rządzony jest prawem najwspanialszym – spływającym nań z Bożej łaski. Prawem, które jest w nim samym. To, co ludzie zachodu nazywają dziś samorządem, rozumiejąc jako system w którym oni sami rządzą, tyle że za pośrednictwem wybieralnych reprezentantów, którzy z kolei w ich imieniu uchwalają prawa, jest w Rosji nie do ogarnięcia. W Rosji samorząd oznacza własnie to – rząd jaźni, a Głowa Państwa jest jaźnią najwyższą; to jest jaźń która rządzi innymi, dzierży nad nimi władzę.
Henryk Krzeczkowski słusznie zauważył, że zachodnie trendy i porządki polityczne były przyjmowane w Rosji z dużą dozą sceptytyzmu i jedynie w takim stopniu, w jakim kultura rosyjska nie uważała ich za odrażające. Dopiero wtedy aprobowane w taki sposób, jaki sama kultura zachodnia często postrzegała jako zniekształcony lub dziwny. Krzeczkowski ostrzegał, że o ile demokracja parlamentarna jest formą rządu dobrze zakorzenioną w europejskim doświadczeniu politycznym, duchowe dziedzictwo rosyjskiego świata znajduje zachodnią modę i porządek obce. Na ogół internalizuje je w swój partykularny sposób, lub po prostu odrzuca je po tzw. okresie przeżuwania, który tym samym wzmacnia wyjątkowo rosyjskie formy rządzenia.
Pani May, jej oświeceni bracia i siostry nie potrafią tego pojąć. Co będzie dalej? Co do Rosji, jak zawsze, nic się nie zmieni.
Co do emocjonalnie rozbujanej Tereski, to kolejną Margaret Thatcher nigdy ona nie była, nie jest i nie będzie. Od czasu Brexitu, polityka międzynarodowa Wielkiej Brytanii to fiasko za fiaskiem. Kobieta, która przewodniczy temu państwu, tym samym reprezentując tutejszych konserwatystów, jest tą, której plany przewidują większą interwencję państwa w zarządach firm, szkół i sektorze energetycznym. Wodzirejką, która określiła prawdziwy konserwatyzm jako wiarę „w dobro, które rząd może zapewnić" swoim obywatelom. „Konserwatystką”, której Manifest – zatytułowany „Forward Together” – obiecywał koniec "ideologicznych krucjat" i określał „agendę rządu (która) nie będzie dryfować w prawo”. Krótko rzecz biorąc, piastuje stanowisko którego piastować nie powinna. Jej słowa to raczej słowa bezwstydnej interwencjonistki, z pasją przekonanej – cytuję – o „obowiązku państwa w zakresie naprawiania problemów społecznych”.
Tak więc dla mnie jedno jest pewne, pani Premier z przypadku i braku laku, powinna jak najszybciej wyprowadzić się z 10 Downing Street.
Arkadiusz Jakubczyk
Kategoria: Arkadiusz Jakubczyk, Myśl, Polityka, Publicystyka
Witam.
Trochę Pan "popłynął" porównując rosyjskiego dyktatora i zamordystę z pomazańcem bożym. Prawa są po to, żeby taki "car" nie traktował ludzi jak śmieci. To nie idea chrześcijańska tylko zwykły woluntaryzm.
Co do Teresy zgdzam się z Panem
Z poważaniem