Jakubczyk: Retradycjonalizacja inaczej?
Poniższy tekst jest polemiką z artykułem mojego redakcyjnego kolegi dr Adama Danka pt. „Retradycjonalizacja Kościoła inaczej” z dnia 1 kwietnia.
Na samym początku chciałbym określić swoje stanowisko wobec tak zwanego podziału Kościoła na grupy „tradsów” i „modernistów”. Uważam go za błędny. Kościół jest Jeden, Święty, Powszechny i Apostolski. Nie ma innego, innego być nie może. Dalej, czy istnieją różnice pomiędzy indiwidualnymi katolikami czy grupami wierzących? Tak. Czy Kościół znajduje się w stanie kryzysu? Tak. Czy wszystko to łamie Jego jedność? Nie.
Na końcu swego artykułu Adam Danek konkluduje, że "(…), może papież Franciszek okaże się jeszcze tradycjonalistą, aczkolwiek nie będzie to tożsame z realizacją życzeń przykościelnej subkultury ‘tradsów’.” Nie dzieląc kościelnych szat, jeśli tą subkulturą jest grupa katolików głoszących (w ramach praw KK – bo nie mówimy tutaj o różnobarwnym środowisku sedewakantycznym) swój sprzeciw wobec tych postanowień i deklaracji Soboru Watykańskiego II, które zdają się być nie do pogodzenia z integralnie traktowanym depozytem wiary, lub przynajmniej są one niejasne i wieloznaczne, to ukąśliwe nazewnictwo k. Adama jest bardzo niefortunne. Wręcz złośliwe. Nie uważam aby zjawisko tegoż oporu było samo w sobie czymś złym. Jest to raczej system hamulcowy, który spowalnia błędny progres duchowy niektórych z naszych hierarchów. I bardzo dobrze!
Kolejną kwestią jest poruszona w przedmiotowym artykule kwestia Soboru Trydenckiego i pewnych reform wprowadzonych przez ten sobór do życia KK. Zwłaszcza odnoszących się do spraw rytów liturgicznych. Inny z moich kolegów redakcyjnych, Marcin Śrama w swoim komentarzu do tekstu Adama Danka, adresując stwierdzenie autora, że Sobór Trydencki odebrał katolikom bogactwo najróżniejszych rytów, trafnie zauważył że – cytuję: „przecież na mocy Bulli ,,Quo primum tempore'' Piusa V zachowano lokalne ryty tam, ,,gdzie praktyka odprawiania Mszy Świętej w inny sposób była przyznana ponad 200 lat temu wraz z jednoczesnym utworzeniem i zatwierdzeniem Kościoła przez Stolice Apostolską oraz te, które zachowały podobny zwyczaj nieprzerwanie przez okres nie mniej niż 200 lat''. Dowodem na to, że słowa te nie były jedynie pustą deklaracją jest to, że ryt lyoński, ambrozjański, mozarabski czy dominikański przetrwały wiele lat po Soborze Trydenckim. Ten pierwszy zniknął dopiero po Soborze Watykańskim II, pozostałe natomiast w XX wieku zostały zreformowane i funkcjonują do dziś, choć oczywiście w różnych środowiskach tradycjonalistycznych nadal Msze Święte są odprawiane w ich klasycznej formie. Wiele innych rytów zaniknęło natomiast na długo przed Soborem Trydenckim, nie w sposób zatem stwierdzić, że ów Sobór odebrał katolikom jakiekolwiek bogactwo rytów, przecież również ryt mozarabski był bliski zaniknięcia na wiele lat przed Soborem, ale przetrwał tylko dzięki kardynałowi Franciszkowi Jimenez de Cisneros. Skądinąd należy zaznaczyć, że likwidacja możliwości wykorzystywania rytów nowszych niż 200-letnie oraz zablokowanie tworzenia nowych rytów jest nadzwyczaj logicznym następstwem reformacji, gdyż można sobie wyobrazić, że na niektórych obszarach mogłyby zacząć powstawać lokalne ryty Mszy Świętej łączące elementy nabożeństw katolickich i protestanckich, mogące zawierać rozliczne pochodzące z protestantyzmu teologiczne błędy.”
Podpisuję się oburącz.
Jednak dla mnie, gruntownie, tekst dr Danka jest problematycznym ze względu na trzy rzeczy. Pośrednie propagowanie synkretyzmu filozoficzno-religijnego z szerzej rozumianymi religiami wschodu lub ich praktykami. I w ramach tego sugestię powrotu do płynnie rozumianego i tak naprawdę nie dokońca zbadanego Kościoła pierwotnego. Trzecim, poruszony przez autora tradycjonalizm integralny Ojca Świętego Franciszka.
W swoim tekście, kolega Adam często odwołuje się do postaci Bede Griffiths’a (1906-1993). Opisując go jako przedstawiciela „nurtu w filozofii religii zwanego perennializmem, blisko związanego z innym nurtem filozoficznym – tradycjonalizmem integralnym. Przypomina on iż „ten katolicki mnich (najpierw benedyktyn, potem kameduła) spędził trzy i pół dekady jako misjonarz w Indiach, gdzie zakładał „chrześcijańskie aśramy” – po wcześniejszych dwóch dekadach życia monastycznego w Europie. W 1990 r. opublikował książkę „Nowa wizja rzeczywistości. Zachodnia nauka, wschodnia mistyka i wiara chrześcijańska”. W ostatnim rozdziale tego dzieła opowiedział się za powrotem Kościoła do dawnej, historycznej postaci, ale znacznie bardziej radykalnym, niż ten, jaki wyobrażają sobie miłośnicy Kościoła potrydenckiego.” O jakiej historycznej postaci Kościoła tutaj mowa? Ten, wyimaginowany byt, jego praktyki i struktury, nie są przecież do końca zbadane. Wiedza o nich zmienna. To struktury KK w jego okresie prenanatlnym. A zatem, do czego mielibyśmy wracać? Czy ojcowie soborowi w Trydencie nie znali borykających Kościół wtenczas problemów? Czy mieli złe intencje wprowadzając swoje reformy? Autor pisze: „Z dzisiejszego punktu widzenia jawiłaby się nam ona (ów historyczna postać Kościoła – AJ) jako znacznie bardziej zdecentralizowana, aczkolwiek z zachowaniem prymatu papieża. Cofnięcie się przez Kościół do takiej postaci pozwoliłoby przywrócić do jedności z Rzymem odłączone Kościoły wschodnie oraz wyznania reformowane.” Nie sądzę. Powyższe zdanie trąca naiwością i zaprzecza samo sobie. Istotą rozłamu chrześcijan jest przecież, w dużej mierze, papieski prymat. Z tego co wiemy do tej pory, istotnym czynnikiem budującym hierarchiczność nawet tzw. Kościoła pierwotnego pierwszych chrześcijan, był właśnie urząd Piotrowy. Pierwszorzędna rola Kościoła rzymskiego, scalająca cały Kościół, na Wschodzie i na Zachodzie opierała się na wyborze dokonanym przez Jezusa. Chrystus wyraźnie wskazał na Piotra jako przewodnika całego Kościoła.
Ojciec Griffiths i propagowane przez niego powrotowe tzw. going native, idee stworzyły swego czasu nie lada napięcie wśród hierarchii katolickiej. Podobnie jak reszta jego, powiedzmy sobie – niezwykle postępowych poglądów. Obejmowały one między innymi przekonanie, że „miłość” homoseksualna jest „tak normalna i naturalna, jak miłość kobiety i mężczyzny”. Griffiths opowiadał się za wspólnotami międzyreligijnymi i chciał Kościoła, który by kładł większy nacisk na miłość niż grzech.
Podobnie jak Bachofen, propagował ideę istniejącego onegdaj społecznego matriarchatu. Postulował powrót do niego. Dlatego też, był jednym z pierwszych orędowników duchowieństwa i duszpasterstwa kobiet. Praktyk religijnych na wskroś pogańskich. Jak wiemy obecność i rola kobiet w życiu i misji Kościoła, choć nie są związane z kapłaństwem urzędowym, pozostają absolutnie niezbędne i niezastąpione. Zawsze nimi były. Jak podkreśla Deklaracja Inter insigniores, „święta Matka Kościół pragnie, aby chrześcijańskie kobiety w pełni uświadomiły sobie wielkość swojej misji: w dzisiejszych czasach odegrają one decydującą rolę zarówno w odnowie i humanizacji społeczeństwa, jak i w ponownym odkryciu przez wierzących prawdziwego oblicza Kościoła”. Wiemy również że kapłaństwo kobiet jest niemożliwe. Roma locuta, causa finita.
Co do papieża Franciszka, to moje niezmienne stanowisko wobec Ojca Świętego może być tylko jedno. Szacunek syna wobec ojca. I w granicach jego urzędu, należne Mu posłuszeństwo. Jednak nigdy nie określiłbym Papieża jako konserwatysty. Raczej Ludowca. Jak wiadomo, papież Franciszek jest wyznawcą tzw. teologii ludu.
Jak zauważa Pierre de Charentenay SJ, Argentyna różni się od innych krajów latynoskich tożsamością i kulturą polityczną. Wraz z peronizmem od końca lat 40. rozwinął się tam potężny ruch ludowy. „Ruch ten, wspierany przez najuboższych i masy ludowe, początkowo ostro krytykowali burżuazja i intelektualiści. Jednak nawrócili się oni na peronizm w latach 70., wraz z powrotem przywódcy do ojczyzny. Należało wówczas uczyć się od ubogich, zarówno politycznie, jak i teologicznie. Dla Argentyny oznaczało to, że narodziła się w niej oryginalna teologia, oparta na peronizmie, na specyficznej kulturze chrześcijańskiej kraju, na jedności wszystkich obywateli, na ludowym wyczuciu rzeczywistości. Naród argentyński, katolicki i politycznie zjednoczony wokół Perona, uznał tę teologię za swoją.” Na konferencji w Medelin w 1968 r. Kościół Ameryki Łacińskiej przyjął optykę patrzenia na ubogich przez pryzmat myślenia zgodnego z teologią ludu. Ogłosił tzw. opcję preferencyjną na rzecz ubogich, o której na zakończenie Soboru Watykańskiego II wspominał również papież Paweł VI. Franciszkowe myślenie o Kościele, świecie i losach ludzkości. Koncentracja na sprawach ludzi prostych i biednych, ich zdecydowanie uprzywilejowana pozycja w Jego pastoralności. Wszystko to, wskazuje na Jego ludowość integralną.
W odróżnieniu od teologii wyzwolenia, w ramach której religijne wątki ludowe, są postrzegane jako niebezpieczne, gdyż mogą demobilizować wierzących od zajmowania się „wyzwalaniem”. W teologii ludu są one czymś pozytywnym, gdyż stanowią część spoiwa jednoczącego społeczność i nadającego jej witalność.
Może się jednak mylę, być może konserwatyzm integralny papieża Franciszka okaże się wręcz babelski? W swoim specyficznym duszpasterstwie, Papież kładzie równie mocny nacisk na kwestie klimatyczne. Jak wspominał ostatnio kardynał Burke, „konwersja ekologiczna” (popierana przez obecnego Ojca Świętego – AJ) jest używana jako argument w celu stworzenia jednego Światowego Rządu”, co jest przecież ideą całkowicie zsekularyzowanych ludzi. Katolik wie, że zarządzanie światem leży w rękach Boga. Bóg powierza dzierżenie władzy poszczególnym rządom, narodom i grupom ludzi, zgodnie z samą naturą. Idea jednego światowego rządu jest zasadniczo tym samym zjawiskiem, które wykazali budowniczowie Wieży Babel.
To, czego naprawdę potrzebujemy, to nie retradycjonalizacja do lepiej lub gorzej określonej epoki z życia Kościoła. Tylko nawrócenie religijne, innymi słowy, mocne, niezmienne nauczanie i praktyka wiary w Boga oraz posłuszeństwo porządkowi, w jakim nas stworzył.
Arkadiusz Jakubczyk
Kategoria: Arkadiusz Jakubczyk, Religia, Wiara