Jakubczyk: O wyborach amerykańskiej prawicy
Zbliżające się amerykańskie wybory prezydenckie zaliczają się do najbardziej przełomowych w historii Stanów Zjednoczonych. W ich końcowej fazie, Amerykanie mają przed sobą (o ile tak naprawdę realny) wybór pomiędzy dwoma całkowicie przeciwstawnymi sobie kandydatami.
Biorąc pod uwagę sekaluryzację i relatywizm dzisiejszego świata, podobnie jak wrogość (zachodniego) establishmentu politycznego względem wartości chrześcijańskich, jesteśmy skazani na egzystencję w świeckich republikach (sic!), obcując z przytłaczającą liczbą niewierzących, hedonistów, wojujących homoseksualistów i feministek, jak również letnich i liberalnych chrześcijan. Spróbujmy zatem określić moralne minimum, jakim powinni kierować się w swoim wyborze amerykańscy katolicy biorący czynny udział w demokratycznej hucpie wyborczej. Uważam, że właściwy kandydat powinien:
1. Być przeciwny powszechnej aborcji, postulując prawdziwie praktyczne środki zapobiegawcze wobec jej praktyki, i sympatyzujący (a przynajmniej nie otwarcie im przeciwny) ze środowiskami prolife.
2. Opowiadać się za ochroną praw rodziców w kwestii wyboru wielodzietności i podstawowego prawa do wychowania własnego potomstwa – czyli ochrony rodziny, która jest budulcem państwa. Oczywiście, państwu należyty jest szacunek i posłuszeństwo, ale rodzina jest ważniejszą, fundamentalną i podstawową komórką społeczeństwa. Wszakże atak na rodzinę jest atakiem na państwo, na Boży porządek społeczny.
3. Dbać o fizyczne bezpieczeństwo swojej ojczyzny, poprzez zapewnienie jej adekwatnej obrony militarnej.
4. Głosić chęć zaprzestania prowadzenia wojen niesprawiedliwych i ingerowania w wewnętrzne sprawy innych państw.
5. Przestrzegać zasad państwa prawa. Choć prawa pozytywne nie są "dokumentami katolickimi" i są zapewne dalekie od ideału (w tych dniach pełzającego etatyzmu, globalizmu i rządowej uzurpacji prerogatyw Kościoła, katolicy – którzy zawsze podtrzymywali praworządność – powinni także przestrzegać praw ustanowionych na Ziemi – o ile nie kolidują one z prawem naturalnym), to jednak na dzień dzisiejszy konstytucja Stanów Zjednoczonych zapewnia katolikom ochronę prawną, w tym również wolność praktyk Kościoła.
Przyjrzyjmy się bliżej obydwu kandydatom.
Jak zawsze, chciałbym w tym miejscu podkreślić swój antydemokratyzm i sceptycyzm wobec jakichkolwiek plebiscytów, referendów i powszechnych wyborów. Jednak pozwolę sobie w poniższym tekście na wskazanie (podług mnie) jedynej osoby na którą prawi Amerykanie, tj. normalni katolicy, szerzej rozumiani konserwatyści, jak również państwowcy, „herbaciarze” i południowi ziemianie (dalej po prostu prawica) powinni oddać swój głos – jeżeli już deklarują się głosującymi.
Pierwszym z nich jest pani Hillary Clinton, skorumpowana polityk – karierowicz i radykalny liberał. Liberałowie (jak wiadomo) żyją w świecie ideologii, całkowicie oderwani od rzeczywistości. Samo to jest ze swojej natury niebezpieczne, a w partykularnym przypadku pani HC to oderwanie manifestuje się niepohamowanym pragnieniem całkowitej zmiany oblicza tego, co się jeszcze ostało z tradycyjnej Ameryki. To m.in aprobata dla „małżeństw” jednopłciowych, niezachwiane przekonanie, że płeć jest wyborem (a nie kwestią biologii), w sumie poparcie dla całej gamy ekstremalnych odchyleń od prawa naturalnego i logicznego myślenia. Historycznie, próby wprowadzenia w życie tak nienaturalnych relacji społecznych, stojących w przeciwieństwie do rzeczywistości, kończyły się totalitaryzmami, niejednokrotnie, aby przeforsować swoją wizję świata, rządzący w ten sposób musieli używać siły państwa, aby dopiąć swego, ale przecież pomimo ich wysiłku ludzka natura nie uległa, nie ulega i nigdy nie ulegnie zmianie. Świat doświadczył już tego typu eksperymentów np. komunistycznego w Rosji, jak również trwającego dzisiaj – modernistycznego – na łonie Kościoła po Vaticanum II.
Pani Clinton otwarcie opowiada się przeciw edukacji domowej – podkreślając prawo, ba, nawet obowiązek, jaki ma do spełnienia rząd federalny w wychowywaniu amerykańskich dzieci, tym samym uszczuplając tę (naturalną) rolę rodziców. Jej program polityczny uwzględnia także zaostrzenie ograniczeń wolności publicznego głoszenia przekonań religijnych ( rzekomo w ramach antyterroryzmu), w tym oczywiście, a nawet przede wszystkim wobec chrześcijan, stanowiących lwią część amerykańskiego civitas.
Oponentem pani Clintonowej jest Donald Trump, który faktycznie może wydawać się postacią nieco komiczną – niby hollywoodzką, ale który w przeciwieństwie do swojej rywalki obiecuje ochronę religijnej wolności słowa i ukrócenie represyjnych działań rządu wobec obywateli działających zgodnie z własnym sumienem i przekonaniami religijnymi. Poza tym, niedawno powołał on katolika – Mike Pence’a [1], jako swojego running mate i kandydata na fotel wiceprezydencki.
Donald Trump nigdy nie będzie stuprocentowym katolickim kandydatem. Ciężko jest też przewidzieć, w jakim stopniu DT jest szczery w swoich proklamacjach, ale w przeciwieństwie do deklaracji oponentki jego postulaty wydają się spełniać powyżej wypunktowane przeze mnie minimum.
Szczerze, nie mam złudzeń co do jednego, Donald Trump nie jest świętym, a nawet człowiekiem głęboko religijnym, ale swoją osobą reprezentuje on starą amerykańską szkołę, jest twardy i zuchwały. Ale co najważniejsze, żyje w realnym świecie.
Ze względu na swoją przeszłość w świecie wielkiego biznesu (co również znakomicie wmontowuje go w talassokratyczną naturę imperium północnoamerykańskiego),Trump rozumie, że w życiu liczą się cele i wyniki. Te albo są ugruntowane w rzeczywistości, albo skazane są na bankrupcję. Podstawą naszej wiary i prawdziwego, duchowego konserwatyzmu jest uznanie, że istnieje obiektywna rzeczywistość i że ludzie powinni żyć z nią w jak najmożliwszej harmonii – Trump myśli podobnie.
Jako przeciwieństwo wobec niego, mamy panią Clinton, z którą jako postępującym ideologiem nie ma szans na jakikolwiek dialog, zwłaszcza gdy próbujemy prowadzić go, stojąc twardo po naszej stronie barykady. Ona jest wyłączona ze świata realnego i buduje swój światopogląd na fałszywych przesłankach. Dla ludzi jej pokroju, przestrzeganie prawa naturalnego ma charakter dyskryminacyjny i zaściankowy. Nie ma tu miejsca na żaden kompromis, nowocześniacy jej typu żyją w nierealnym świecie własnej konstrukcji.
Jedna rzecz jest gwarantowana – Trump zawsze będzie Trumpem. Nie będzie przywiązywał uwagi do politycznych niuansów, będzie mówił to, co ma na myśli, obrażając tych, których powinien obrażać, jak również tych, których obrażać nie powinien. Jego błędy i nieprawidłowości, w równej mierze co jego zalety, obiecują bardzo ciekawy okres w najnowszej historii Ameryki. Właśnie dlatego uważam, że wpływowi ludzie autentycznej prawicy powinni zasilić jego gabinetowe środowisko, jeżeli nie kierując się troską o swoje państwo, to chociażby po to, aby wstrzymywać jego zapędy i mieć wpływ na jego decyzje. Przyszłościowa administracja pod wodzą DT daje amerykańskiej prawicy szansę na zrobienie czegoś dobrego, albo przynajmniej uniemożliwienie popełniania przezeń głupstw.
Kończąc, uważam, że pomimo oczywistych i irytujących aspektów produktu, jakim jest Donald Trump, autentyczna amerykańska prawica ma moralny obowiązek głosowania za jedyną możliwą alternatywą dla pani Hillary Clinton, a w tych wyborach jest nią pan Donald John Trump.
Arkadiusz Jakubczyk
[1] Michael Richard „Mike” Pence (urodzony 7 czerwca 1959 w Columbus ); rzymski – katolik, amerykański prawnik i polityk, członek Partii Republikańskiej i sympatyk Partii Herbacianej. Były deputowany do Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych. Od 14 stycznia 2013 roku pełni urząd gubernatora stanu Indiana. 15 lipca 2016 roku Donald Trump ogłosił, że Mike Pence będzie kandydatem Partii Republikańskiej na wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych.Jego nominacja została potwierdzona podczas konwencji w Cleveland.
Kategoria: Arkadiusz Jakubczyk, Kultura, Myśl, Polityka, Publicystyka