Jakubczyk: O siedemnastym…
„ (…) Sowiety stały się krajem milczącego posłuszeństwa; symbolem Rosji były jej kopulaste cerkwie ze złotymi krzyżami, symbolem Sowietów jest zniesienie krzyża; poezja rosyjska opiewała lasy i przestrzenie, poezja sowiecka opiewa kominy fabryczne; literatura rosyjska opanowana była duchem sprzeciwu i krytyki, literatura sowiecka duchem uległości i pochwały” – Józef Mackiewicz
17 września 1939 roku Armia Czerwona wkroczyła na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. Napaść sowietów na Polskę była konsekwencją zawartego w Moskwie traktatu niemiecko-sowieckiego, potocznie znanego jako pakt Ribbentrop-Mołotow, w dniu 23 sierpnia tego samego roku. W słownictwie potocznym ten dzień nazywany jest początkiem IV rozbioru Polski. Siłą rzeczy, nazwa ta sugeruje historyczno – polityczną ciągłość między dwoma [III Rzesza i Związek Sowiecki] z trzech, XVIII- wiecznych zaborców [Prusy i Rosja] Respublicae Poloniae.
Nic błędniejszego.
Z góry zaznaczam, że kwestię niemiecką pozostawiam na uboczu, koncentrując się jedynie na polskim obłędzie stawiania znaku równości pomiędzy Rosją i Sowietami. Chciałbym jedynie podkreślić, iż w moim mniemaniu, pruski podbój, uniformizacja i konsekwentne scalenie na swoją modłę rozlicznych społeczności germańskich, zagłada i zmarginalizowanie imperialnej Austrii (prawdziwych Niemiec!) i ostateczne narodziny III Rzeszy były procesem ciągu przyczynowo-skutkowego, zaś upadek carskiej Rosji i wylęgnięcie się na Jej łonie bezbożnego bękarta ponadnarodowego socjalizmu – całkowicie zrywało z wielowiekową tradycją i kulturą rosyjską – zachowując jedynie dwie wspólne cechy – położenie geograficzne i język urzędowy.
Cytowany przeze mnie na wstępie Józef Mackiewicz dobitnie i wielokrotnie podkreślał tę różnicę w swoich publikacjach, wskazując jako źródło tego zamętu polityczną manipulację Adolfa Hitlera, a w następstwie roszady sojuszniczej w trakcie IIWŚ – również zachodnich aliantów – „Nie chcę i nie mogę na tym miejscu zestawiać różnic dzielących Związek Sowiecki od Rosji. Wyczerpanie tematu wymagałoby grubej książki. Podjąłbym się jednak udowodnić, że nie było w Europie dwóch państw bardziej do siebie niepodobnych niż Rosja i – Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich. Identyczność ich polityk zagranicznych i aspiracji terytorialnych nie ma z tym nic wspólnego. Każdy naród z Moskwą jako stolicą miałby te same aspiracje terytorialne, nie znaczy to jednak, aby się przez to przeistaczał w „rosyjski”. Słowo „Rosja” zamiast słowa „bolszewizm” jest dziś główną dźwignią, wspierającą politykę sowiecką na świecie. Ale od czasu, gdy wymazane zostało po rewolucji październikowej, wymyślił je na nowo nie Stalin. Wymyślił je Hitler. W swoim słynnym przemówieniu, rozpoczynającym drugą wojnę światową, wykrzyknął: „Raz tylko Niemcy prowadziły wojnę z Rosją… i nigdy już i t.d.”. Od jej chwili t.zn. od traktatu przyjaźni dwóch dyktatorów, prasa hitlerowska pisała wyłącznie: „Russland”, ciesząc się, że wojska „rosyjskie” biją Finów. Gdy o to samo i w tym czasie zżymali się Churchill i Roosevelt, mówili o tych samych wojskach: „bolszewicy”. Sytuacja uległa zabawnemu odwróceniu w r. 1941: Niemcy zaczęli nazywać Sowiety „bolszewikami”, natomiast Anglia i sojusznicy przejmują dotychczasową nomenklaturę Hitlera: „Rosja”. Dlatego, że zarówno pierwotnie Hitler jak później Churchill i Roosevelt, każdy z kolei, musieli Związek Sowiecki jako swego sojusznika przede wszystkim spopularyzować, ustrawnić ten sojusz dla własnej i światowej opinii publicznej. Albowiem i to wyznać sobie musimy po męsku, jakkolwiek ta prawda może się wydać przykra – Rosja nie tylko w Prusach i późniejszym cesarstwie niemieckim, ale także na Zachodzie demokratycznym była raczej popularna. Natomiast bolszewizm budził w świecie raczej odrazę. Mimo wszystkich wpływów swej czerwonej kolumny podziemnej, raczej – odrazę. (…) Stalin, wychodząc na arenę międzynarodową, słusznie ocenił nastroje. Nie tylko więc nie sprzeciwił się, że Hitler mówił doń „Rosja”, ale uznał, że jest to termin do wygrania. A następnie, już w sojuszu z zachodnimi demokracjami, zbudował na tym terminie całą koncepcję”.
No właśnie, najwidoczniej Polacy do tej pory nie potrafią otrząsnąc się z tej iluzji. Co gorsza, liczni publicyści, komentatorzy i osoby publiczne na co dzień pozytywnie nastawione do Rosji popełniają ten sam karygodny błąd. Dla przykadu, usprawiedliwiają poczynania polskich żołdaków z tzw. Ludowego Wojska w walce z polskim podziemiem antykomunistycznym, odwołują się do zbawiennego dla Polski marszu Armii Czerwonej na Berlin, przypominają o wspaniale działającej powojennej współpracy polsko-radzieckiej itd. itp. Tym samym zagrzebując pamięć o prawdziwej Rosji, którą owa czerwona horda zarżnęła w Jekaterynburgu i o milionach rosyjskich ofiar leninizmu i stalinizmu.
Jak wskazywał Mackiewicz, „komunizmu nie można traktować jako narzędzia rosyjskiego imperializmu. Zachodziło zjawisko odwrotne. To międzynarodowy komunizm wykorzystał rosyjski imperializm dla swoich celów. Państwo sowieckie nie realizowało interesów narodu rosyjskiego. Rosjanie nie osiągali żadnych korzyści z działalności Sowietów. Żyli często w gorszych warunkach niż narody krajów podbitych”.
Związek Sowiecki już nie istnieje. Fakt, że elity odradzającej się Rosji, pod przywódctwem Władimira Putina, nawiązują do 'spuścizny' sowieckiej w tej samej mierze, co Rosji cesarskiej, podkreśla jedynie rozmiary zniszczeń rosyjskiej tożsamości których dokonali sowieci podczas okupacji tego kraju. A zatem, zanim wyjdziemy z domów na coroczne demonstracje pod rosyjskimi placówkami dyplomatycznymi, wykrzykując coś o pomście 17 września, zastanówmy się, czy jest to zachowanie odpowiednie dla ludzi sprawiedliwych, uświadomionych historycznie, ludzi pozbawionych fobii i kompleksów. Szczególnie teraz, kiedy Polacy wydają się (w większości) zmanipulowanymi przez jednotorowe media. A rządowo sterowana rusofobia sięga zenitu.
Na marginesie, ponownie dodałbym że polska polityka, powinna być modelowana na polityce Wiktora Orbana. Która jest przecież na wskroś podobna do formułowanej przez Józefa Piłsudskiego zasadzie równowagi, czyli utrzymywania przez Polskę „równej odległości” od ZSRS (Rosji) i od Niemców (Unia Europejska/NATO). Polska dyplomacja powinna tedy i dzisiaj konsekwentnie utrzymywać programowy dystans pomiędzy demoliberalnym totalitaryzmem unii europejskiej a Rosją. Tym bardziej wrogo nie nastawiać narodu wobec jednej z tych stron. Najnowsze konflikty na Ukrainie i w Armenii są tego ilustracją. Jak wiemy Erywań poprosił o wsparcie Rosję. Zakładając że Władimir Władimirowicz jej udzieli (w koalicji z Iranem?) tak jak to zrobił w przypadku Donbasu (czemu uparcie zaprzecza cały demoliberalny blok łącznie z Warszawą). To czy z dnia na dzień Rosja nie zamieni się ze złoczyńcy w bohatera? Taka decyzja Moskwy byłaby spójna z polityką Waszyngtońską. Biuro Nikola Pasziniana podało, że premier Armenii rozmawiał z prezydentem Francji Emmanuelem Macronem, prezydentem Rosji Władimirem Putinem i sekretarzem stanu USA Antonym Blinkenem. Jeżeli wszyscy powyżej wymienieni dojdą do porozumienia i podejmą współpracę, co zrobi demonizująca Rosję Warszawa? To samo dotyczy polityki historycznej. U Węgrów, widać to szczególnie w relacjach z Rosją, w których prymat korzyści ekonomicznych wypiera bolesne doświadczenia z 1956 r. i całego okresu dominacji sowieckiej w czasach socjalizmu. Jest to coś, co wydaje się niemożliwym dla Polaków, przez co skazuje nas na brak elastyczności w relacjach z naszymi sąsiadami. Być może polska frustracja jest rezultatem braku rozliczenia się z latami "ludowej" okupacji, ale to przecież tylko i wyłącznie wina wewnętrznych układów i układzików, a z każdym rokiem ubywa rodzimych aparatczyków których moglibyśmy z czegokolwiek rozliczać.
Arkadiusz Jakubczyk
Kategoria: Arkadiusz Jakubczyk, Historia, Publicystyka
Myśl Konserwatywna nie potrafi zasadniczo przeprowadzić chłodnej analizy historycznej, co nie oznacza wcale "wybielania" komunizmu, tylko zauważenie, że założenia i praktyczne wysiłki ideologów w zderzeniu z rzeczywistością mogą przybrać charakter i ostatecznie dać efekt wyraźnie różny od "ortodoksyjnego" celu – ani nie tak zły, jak chcieleliby widzieć "zoologiczni" antykomuniści, ale też nie taki "dobry" – jak chcieliby widzieć "narodowi komuniści". Czyli niejedoznaczny – w pewnej mikroskali i przy istotnych różnicach można to zobaczyć na przykładzie Polski peerelowskiej i III/IV RP. Ciężko nawet powiedzieć, iż obecnie naród polski i Polska ma się lepiej nawet niż za czasów stalinizmu.
Porażająco naiwny tekst, a więc duchowi poprzednicy bolszewików, chłopskie sekty bezpopowców, narodnicy i SR-owcy nie byli Rosjanami?
O wyborach do Konstytuanty z 1917 nie wspominając, 4/5 poparcia dla bolszewików i bardziej umiarkowanych socjalistów.
Nie dość, że Mackiewicz był ślepym germanofilem, to i jeszcze rusofilem.
Ta data, czerwony, stalinowski i bolszewicki 17 września 1939, jest ważniejsza nawet niż fatalny niemiecki 1 września 1939 autorstwa AH, z powodu liczniejszych, głębszych i długofalowych konsekwencji i znaczeń politycznych, państwowych, narodowych, historycznych, społecznych, przyszłościowych, dziejowych /por. reakcję na nią SI Witkiewicza – samobójstwo dzień później/ dla Rzeczypospolittej, Polski: dzicz /określenie samego „Witkacego„/ i hołota ze wschodu; dalej późniejszy PKWN /1944-1945/, następnie w konsekwencjach: 50 lat PRL- u, tzw. komuna i znowu, nadal bandycki socyalizm, wybory, parlamentaryzmy, sejmokracje, bałagan, chaos, improwizacje, demagogie, rządy głupoty, przypadkowości, ulicy, „demokracja ludowa„, władza ludu, czyli chamstwa i chamstwo. Wystarczy.
Ciekawy tekst…