Jakubczyk: Black Lives Matter i nie tylko
Z wielką przyjemnością przeczytałem tekst kolegi Konrada Rękasa, dotyczący sytuacji w Stanach Zjednoczonych. Lubię też, zawsze mi się podobał, Jego zadziorny sposób pisania. Nie da się nie zauważyć, że przynajmniej jeden z wątków poruszonych przez kolegę Rękasa w Jego polemice nawiązywał do mojego tekstu, opublikowanego kilka dni wcześniej, pt. „Stany płonące”. Chciałbym tym samym podkreślić, że zgadzam się z KR w kwestii amerykańskiego imperializmu. Pisałem o tym w wyżej wspomnianym tekście. Ale co z tego?
Po pierwsze, raz jeszcze przypomnę że nie należę do tych „którzy upierają się, że we współczesnym świecie nie ma żadnych problemów etnicznych czy rasowych (…).” Uważam po prostu że pospolitego rasizmu, podobnie jak biedy, ludzkość nie jest w stanie wyeliminować. To utopistyczne bajdurzenie. Tak naprawdę, takowy rasizm (czyli świadomość tego, że rasa ludzka występuje w mnogości kolorów) gości pod każdym dachem, bez względu na kolor skóry mieszkańców domu, który pokrywa. Chyba, że to dom wariatów. Natomiast wiem, że nie istnieje w USA tzw. rasizm instytucjonalny. Nie ma dyskryminujących na tle rasowym ustaw prawnych i przepisów rządowych. Dla przykładu: restauracji i szkół tylko dla białych. Mimo tego, wilcza większość anarchistów i radykalnych aktywistów lewicowych, biorących udział w trwających zamieszkach i grabieżach, rzekomo robi to, aby zaprotestować przeciwko temu właśnie zjawisku. Być może część z nich nawet w to wierzy.
Bez względu na to, pod jakim pretekstem walczyli, walczą i walczyć będą ulepszacze świata – religijnej lub królewskiej tyranii, powszechniejszej edukacji, praw pracownika i rolnika, mieszkalnictwa socjalnego, równości płci, w sprzeciwie wobec brutalności policji lub, jak teraz – wyimaginowanego konfliktu rasowego, to przecież owe problemy nigdy nie są tak naprawdę nimi. Chodzi zawsze o rewolucję. Celem ostatecznym obalenie instytucji i zniszczenie społeczeństwa.
Większość komentujących amerykańskie rozruchy koncentruje swoją uwagę na Antifie. Ale przecież, o czym wspominałem od początku, prowodyrem tychże happeningów jest BLM – Black Lives Matter. Przyjrzyjmy się zatem tej „spontanicznie” i „oddolnie” powstałej w lipcu 2013 roku organizacji. BLM rozpoczęło swoją działalność twitterowym hashtagiem – #BlackLivesMatter. Który był reakcją – protestem na sądowe uniewinnienie dzielnicowego strażnika (cywilny milicjant) George’a Zimmermana, zwanego w prasie „białym Latynosem”, za zabicie czarnego nastolatka Trayvona Martina.
Inicjatorkami ruchu były radykalnie lewicowe działaczki Alicia Garza, Patrisse Cullors i Opal Tometi. Wszystkie trzy pracują dla czołowej amerykańskiej organizacji lewicowo-radykalnej „Freedom Road”. Która jest bezpośrednim spadkobiercą Nowego Ruchu Komunistycznego, inspirowanego chińskim dyktatorem Mao Zedongiem. I wieloma innymi rewolucyjnymi ruchami komunistycznymi z przełomu lat 60. i 70. XX wieku. Freedom Road podzieliła się na dwie osobne grupy w 1999 r., FRSO / Fight Back i FRSO / OSCL (Freedom Road Socialist Organization / Organización Socialista del Camino Para la Libertad). To właśnie z tym skrzydłem Black Lives Matter i jej założycielki są związane. (Dalej „Freedom Road” w tym artykule odnoszą się w ścisłości do FRSO / OSCL.)
Jak wspomniałem wcześniej, cały zamęt wywoływany przez działaczy BLM wokół kwestii rasowych jest tylko i wyłącznie pretekstem do jej ostatecznego celu, jakim jest kompletna destabilizacja społeczeństwa USA. Misja BLM obejmuje cały szereg „problemów społecznych”. Ubóstwo, de-instytucjonalizację więźniów, nielegalną imigrację i prawa gejów. W swoich wydawnictwach Freedom Road otwarcie odwołuje się do tego, w jaki sposób, w ich mniemaniu „ludzie czarni, queer i trans ponoszą wyjątkowy ciężar ze strony hetero-patriarchalnego społeczeństwa, które pozbywa się ich jak śmieci, jednocześnie czerpiąc z nich zyski, co jest przemocą państwową.” Rozległa sieć oddziałów i organizacji partnerskich BLM, takich jak Partia Komunistyczna USA lub ANTIFA, pozwalają BLM na zebranie ogromnych tłumów podczas organizowanych demonstracji.
W retoryce BLM, słowo „Biały” pisane wielką literą, nie ogranicza się do koloru skóry. Ba, nawet nie pochodzenia. Radykalna nowomowa Białym określa każdego, kto według jej użytkowników wpisuje się w ramy ciemiężyciela. Bez względu na wyznanie, narodowość, kolor lub płeć. W manifeście BLM czytamy między innymi że jednym z jego celów jest „Przełamanie ustanowionego przez Zachód wymogu, dotyczącego struktury tzw. rodziny nuklearnej, zamiast tego wspierając się nawzajem jako rodziny wielopokoleniowe i „wioski” – komuny, które wspólnie troszczą się o siebie nawzajem, zwłaszcza, wspólne dzieci, do tego stopnia, że matki i ojcowie, rodzice i dzieci, czują się swobodnie niezależne”. I że „Wspieramy sieć środowisk queer. Naszym zamiarem jest uwolnienie się od ciasnego uścisku myślenia hetero normatywnego, a raczej przekonania, że wszyscy na świecie są heteroseksualni (chyba że określą się inaczej).” To chyba mówi samo za siebie.
A zatem, uprzywilejowanym białasem jest każdy, w naszym rozumieniu, pracujący na swoje ojciec rodziny, bogobojny chrześcijanin, konserwatysta czy amerykański patriota. Wolnorynkowiec, nacjonalista czy zwolennik ograniczonego rządu i tradycyjnych amerykańskich wartości. Wspomniane przekonania uważane są przez beelemowców za nieodwracalnie złe, a każdy, kto się z nimi zgadza, jest „biały” w duchu, a tym samym winny „białych zbrodni”.
Nie ulega wątpliwości że pod płaszczykiem „sprawiedliwości społecznej”, kryje się chęć obalenia tradycyjnego (czytaj: normalnego) społeczeństwa, aby je zastąpić marksistowskim. Przypuszczam, że wielu członków czarnej społeczności byłoby zszokowanych, gdyby dowiedzieliby się, że intelektualnymi ojcami chrzestnymi ruchu BLM są biali komuniści, „dziwacy” i ultralewicowi ludzie partii demokratycznej, którzy zamierzają wykorzystać czarne brygady jako mięso armatnie w nadchodzącej rewolucji.
Arkadiusz Jakubczyk
Kategoria: Arkadiusz Jakubczyk, Polityka, Publicystyka, Społeczeństwo
Tylko pytanie co to znaczy tradycyjne-normalne społeczeństwo i czy istnieje dzisiaj coś takiego.