Jakubczyk: 11 listopada – z czego się cieszyć?
Od jakiegoś już czasu 11 listopada wzbudza we mnie mieszane uczucia. Będąc wychowanym w duchu patriotycznym, nie mogę pozostać obojętnym wobec poświęcenia i trudu, jaki przeszłe pokolenia Polaków włożyły w odbudowę naszej Ojczyzny. Równocześnie jednak trudno mi nie zauważyć nieścisłości w ocenie historii polskich ziem w okresie zaborów, jak również uproszczeń dokonywanych w trakcie dyskusji o całokształcie wydarzeń listopadowych 1918 roku i ich konsekwencjach dla całej Europy oraz cywilizacji łacińskiej jako takiej.
Potok tekstów, który zalewa polskie czasopisma i strony internetowe 11 listopada jest przytłaczający. Z góry można założyć, że co roku będą to wspominki o Józefie Piłsudskim lub Romanie Dmowskim. Wieczne próby udowodnienia, który z Nich zrobił więcej dla ojczyzny, który był większym patriotą lub dla kogo tak naprawdę pracował (polska obsesja z agenturalnością par excellence) stają się coraz bardziej nużące. Żaden z nich nie był wiernym poddanym Korony, chociaż z biegiem czasu Piłsudski w tą stronę ewaluował – czasu jednak zabrakło. Pytań nie brakuje.
Dlaczego uporczywie upieramy się przy 123 latach rozbiorów? Czy wskrzeszone królestwo z lat 1815-1832 niegodne jest narodowej pamięci? Jeżeli tak, to dlaczego? Biorąc pod uwagę, że gdyby nie nasza głupota, której rezultatem było powstanie listopadowe, ciągłość państwowa w jej odpowiedniej formie – tj.monarchii, miałaby wcale znaczne szanse na nieprzerwane trwanie po dziś dzień.
Z czego się cieszyć?
Przecież w momencie kiedy Rada Regencyjna przekazała władzę Piłsudskiemu, zostało pogrzebane królestwo. Rzeczpospolitą oddano w ręce republikanów wszelakiej maści, ludzi umorusanych parlamentarnym błotem; gdyby nie przewrót majowy z roku 1926, jej żywot mógłby się zakończyć za przyczyną układów lokarneńskich.
Poniedziałkowy ranek 11 listopada 1918 roku jest dla monarchisty datą bardzo smutną. Kiedy o godzinie 5:20 podpisano rozejm w Compiégne, równocześnie podpisywano wyrok śmierci dla Starej Europy. Tego ranka oficjalnie zakończono pierwszy rozdział dramatu, rozpoczątego zamachem na Piotra Stołypina we wrześniu 1911 roku, a uwieńczonego konferencją Jałtańską, ustanawiającą nowy demokratyczny system totalitarny, okupujący nasz kontynent po dziś dzień. Nie będę tutaj wnikał w partykularne konflikty, ponieważ nie to jest istotą tekstu, ale przecież oczywistym jest, iż problemy zainicjowane przez nacjonalizmy zrodzone na zwłokach katolickich Austro-Węgier i cesarskiej Rosji nadal nękają Europę (spójrzmy chociażby na Ukrainę). Faszyzm, narodowy-socjalizm, komunizm, w końcu nowożytna demo(tfu!)kracja – te wszystkie ideologie zostały spuszczone ze smyczy w rezultacie tego chłodnego francuskiego poranka.
Czy dzień 11-stego listopada powinień zatem być dniem żałoby? Czy powinien być zapamiętany jako dzień kiedy wraz ze starą Europą pogrzebana została Republica regni Polonici? Nie wiem. Wiem jedynie, że prawdziwym dniem niepodległości bedzie powrót Króla i jego koronacja w katedrze na Wawelu.
Arkadiusz Jakubczyk
Kategoria: Arkadiusz Jakubczyk, Historia, Myśl, Polityka