Jak można zepsuć opinię Ameryki? Rozmowa z red. Konradem Rękasem, przeprowadzona dla rosyjskojęzycznego portalu Ukraina.ru
6 stycznia zwolennicy Trumpa w Waszyngtonie zorganizowali zamieszki. Włamali się do budynku Kapitolu, starli się z policją. Zginęło czterech demonstrantów i jeden policjant. W rezultacie Joe Biden został jednak zatwierdzony jako prezydent Stanów Zjednoczonych, a Trump ostatecznie potępił działania protestujących i obiecał, że zapłacą za złamanie prawa. Część osób, które uczestniczyły w szturmie na Kapitol, została już aresztowana.
Panie Redaktorze, сo oznaczają takie agresywne i bezprecedensowe dla Stanów Zjednoczonych wydarzenia, do których dochodzi „w stolicy światowego kapitalizmu i demokracji” – koniec ery demokracji, koniec kapitalizmu?
KR: Najlepiej wydarzenia te podsumował (jak zwykle) internet za pomocą mema głoszącego, że ze względu na ograniczenia związane z COVIDem – Stany Zjednoczone w tym roku nawet zamach stanu zmuszone były zorganizować u siebie w domu. W Białym Domu – no i na Kapitolu oczywiście.
Mówiąc jednak poważnie – z ogłaszaniem ostatecznego końca kapitalizmu i demokracji jeszcze bym się nie spieszył. Mamy raczej do czynienia z ich planową reorganizacją. Niektóre elementy, włącznie z dotychczasowym zewnętrznym sztafażem liberalnej demokracji, „wolnej od cenzury”, „praworządnej” etc. – są już usuwane zapewne na stałe. Inne, czyli ujawnienie przewagi korporacji (na razie tych internetowych) nad państwami – wysuwają się z kolei na pierwszy plan.
Od lat wielu teoretyków (zwłaszcza wiodących w badaniach nad przemianami cywilizacji autorów rosyjskich) pisało o okresie tranzycji, w którym się znajdujemy. Prognozowano wielki, być może ostateczny krach finansowy, być może nową wojnę światową (ewentualnie w formie całej serii wojen transregionalnych) – tymczasem realna zmiana systemu światowego następuje w iście hollywoodzkiej, acz nieco już nużącej formie „globalnej pandemii”. Nawet wybory amerykańskie, choć przecież były jak zwykle (a może nawet jeszcze intensywniej) tylko starciem grup interesów – zamieniły się w starcie wiernych COVIDian z antyplandemistami itd. Paradoksalnie więc, w jednym z najbardziej prymitywnych i politycznie naiwnych społeczeństw świata, przypadkowo rzecz tak dekoracyjna i fikcyjna jak wybory – poniekąd zatrąciła o sprawę tak fundamentalną, jak organizacja porządku światowego po koronawirusie. I w tej właśnie perspektywie warto widzieć wydarzenia waszyngtońskie.
Demokratyczni kongresmeni zarzucają Trumpowi podżeganie do buntu. Grozi mu impeachment lub odsunięcie od władzy zgodnie z 25 poprawką do konstytucji Stanów Zjednoczonych. Jak Pan myśli, czy będzie pokazowy proces przeciwko Trumpowi? A może Trump po prostu przekaże władzę Bidenowi?
KR: Że ją przekaże – wiedzieli wszyscy, odkąd poznaliśmy wyniki wyborów. Co więcej, dla tego procesu absolutnie nieistotne jest czy samo liczenie głosów było rzetelne czy też nie. Amerykański system polityczny wskazał Joe Bidena jako zwycięzcę. Donald Trump nie miał więc absolutnie żadnego innego wyjścia niż przyjąć ten fakt do wiadomości – niezależnie od tego czy sam w ogóle miał chęć pozostać na kolejne 4 lata w Białym Domu. Nie bądźmy bowiem naiwni. Pozycja prezydenta Stanów Zjednoczonych w istocie nigdy nie oznaczała bowiem samodzielnej władzy politycznej, to zawsze był wynik ucierania się koterii w państwie od początku i z samej zasady pomyślanym jako oligarchiczne. Nawet co wybitniejsze, bardziej popularne, a ostatnio także medialne jednostki usadzane na fotelu prezydenckim nie były i nie są nikim więcej niż komiwojażerami pewnych interesów finansowych odwołujących się do określonych emocji społecznych. Nawet George Washington, Andrew Jackson, Abraham Lincoln, Ted Roosevelt, Franklin Delano Roosevelt, John F. Kennedy czy (zwłaszcza) Ronald Reagan nie byli nikim więcej niż tylko… aktorami wynajmowanymi do zabawiania coraz większych tłumów. Donald Trump był zaś przecież tylko zdegenerowaną karykaturą tych postaci.
Zrobił swoje, pchnął globalizację do kolejnego poziomu – i musiał ustąpić duchowi kolejnego (Nie)Bożego Narodzenia…
Przed wydarzeniami 6. stycznia Trump był uważany za lidera prawie połowy populacji USA. Prognozowano, że mógłby stworzyć własną partię, która mogłaby być prawdziwym konkurentem dla Republikanów i Demokratów, niszcząc odwieczny system dwupartyjny… Jakie są teraz perspektywy Trumpa – polityczne i prawne?
KR: Cały amerykański system polityczny opiera się nie tyle na samym promującym dwupartyjność prawie wyborczym – ale na zasadzie politycznej propagandy, sprowadzającej się do eskalowania polaryzacji. Stąd właśnie wyborcy jednej partii wiedzą, że Bush ukradł wybory Gore’owi, a elektorat drugiej jest pewien, że Obama był naturalizowanym w oparciu o sfałszowane dokumenty muzułmańsko-komunistycznym synem striptizerki. Dla Trumpa wybory wygrali więc hackerzy Putina, a dla Bidena Biały Dom odzyskał przewodniczący Xi. Ameryka to stan umysłowo (zdez)organizowanej paranoi, której Trump był tylko dość oczywistą emanacją.
Warto też pamiętać, że ile razy w amerykańskiej polityce pojawiały się znaczniejsze inicjatywy poza bipolem demokrartyczno-republikańskim (Partia Postępowa Teda Roosevelta w 1912, Amerykańska Partia Niezależnych George’a Wallace’a w 1968, Partia Reform Rossa Perot w 1995 r.) – tyle razy służyło to tylko ratowaniu systemu, wypalaniu głosów niezadowolenia i… ułatwieniu zwycięstwa kandydowi jednej z partii mafijnych. Nie inaczej było i jest w tym przypadku. Tak jak w 2016 r. ostrzegałem, że nazywanie takiego produktu systemu, jak Donald Trump „kandydatem antysystemowym” śmiało może aspirować do miana bzdury dekady – tak i dziś absurdem jest zakładanie, że ktoś, kto ze swojej prezydentury potulnie czynił tylko kolejne narzędzie dla globalistów może stworzyć coś jakościowo odmiennego, choćby i tylko w polityce amerykańskiej.
Nawet więc, jeśli zwolennicy Trumpa, a dołączą do nich i ci, którzy mu wprawdzie nie wierzą, ale chcąc nie chcąc uznają go za symbol oporu przeciw temu, co jeszcze gorsze – to i tak nie stanie się to niczym innym niż kolejną agenturą systemu.
Dając przykład rosyjski – zawsze ogromną sympatią darzyłem ethos i legendę obrońców moskiewskiego Białego Domu przed puczem Jelcyna w 1993. Czy ktoś jednak kiedykolwiek sprawdził ilu wśród nich, przywódców nie wyłączając, było prowokatorów FSB?
Co, Pana zdaniem, stanie się z Partią Republikańską? Teraz nadal traci poparcie wyborców. Czy „Great Old Party” przezwycięży obecny kryzys?
KR: W pewnym polskim filmie mówiącym o zmianie systemowej w skali mikro, na trwożliwe pytanie „To co teraz będzie?!” główny bohater odpowiada spokojnym: „Nic. Będzie tak samo. Albo lepiej”.
GOP, będąca przecież w istocie korporacją finansową – należy do tych instytucji globalizmu, które są zbyt duże, by upaść, jak to się mawia na Wall Street. A zresztą – jeśli system światowy faktycznie znajduje się w trakcie strategicznego przekształcenia, to być może ostatecznie nawet istniejące pozory demokracji liberalnej przestaną mu być potrzebne. A wówczas po co w ogóle miałyby istnieć byty tak bzdurne, jak partie?
Zanim (o ile) to jednak w ogóle nastąpi – warto zauważyć, że w układzie anglosaskim głównym formacjom tak zwanej prawicy jakoś nigdy trwale nie szkodziło łapanie części wyborców na jakieś niby to bardziej radykalne, oddolne i ideowe hasła. W Wielkiej Brytanii na tej zasadzie co jakiś czas torysi wypluwają z siebie a to Partię Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, a to Brexit Party (ostatnio jako Reform UK Party), które szumią, łapią niezadowolonych po to tylko, by finalnie użyć ich do uwiarygadniania i promowania tych samych decyzji, co zawsze, przez te same co zwykle, realnie decyzyjne kręgi przede wszystkim finansowe.
Niby czemu w USA miałoby być inaczej, dlatego tylko, że człowiek-bizon jest fotogeniczny?
Szturmem na Kapitol zwolennicy Trumpa wyrządzili mu „niedźwiedzią przysługę”. Czy naprawdę była to planowana akcja „Deep State” mająca pogrzebać polityczne perspektywy Trumpa, czy to tylko teoria spiskowa?
KR: Przepraszam, ale naprawdę nie widzę jakościowej różnicy między Trumpem, a tym całym legendarnym „Deep State”. Niby w którym momencie w ciągu ostatnich 4 lat na poważnie dałoby się przeprowadzić takie rozróżnienie?!
W obrębie amerykańsko-globalnego systemu różne grupy interesów na niektórych płaszczyznach konkurują ze sobą, na innych z kolei ściśle ze sobą współdziałając. Jakieś nadzieje dla świata, być może – można by ostatecznie czasami wiązać z niektórymi przejawami tejże rywalizacji, z pewnością jednak nie z żadnym z tych obozów jako takim. Wszystko to zresztą dzieje się w złożonej, wielopoziomowej sieci powiązań, w której np. czy z faktu, że Trump nie nosi maseczki, a Biden tak – miałoby wynikać, że mamy również popierać trumpową światową dyktaturę na rzecz interesów „Izraela”? Albo np. nie znosząc brutalności, z jaką Trump traktuje państwa europejskie – pokornie przyłączyć się do krucjaty, którą zapewne Biden ostatecznie poprowadzi przeciw Rosji czy Turcji?
Naprawdę, jak to się kiedyś mówiło w Polsce – byłoby poniżej naszej godności (i inteligencji) zastanawiać się czy cham nas walnie lewą łapą, czy prawą nogą, skoro ostatecznie cham jest zawsze chamem. A takim światowym chamem, tyranem nie pozwalającym na odbudowę jakiegokolwiek satysfakcjonującego ładu międzynarodowego, cywilizacyjnego i świadomościowego – jest cała Ameryka. Nieważne czy w wydaniu Trumpa czy jakiegoś tam „Deep State”. Naprawdę, nic szczególnego dla świata nie wynika, że głosujący na Trumpa „konserwatyści” każą amerykańskim dzieciom kąpać się w majteczkach, a z kolei Joe Biden, jak mówi inny znany internetowy mem „nie przejdzie obojętnie obok żadnej małej dziewczynki”. Prawdziwa wojna cywilizacyjna dotyczy bowiem czegoś innego i w niej wszystkie te frakcje występują (na nieszczęście dla nas) po tej samej stronie.
Jak wydarzenia 6. stycznia i ich konsekwencje wpłyną na rolę Stanów Zjednoczonych w świecie? Na autorytet tego kraju, jego wpływy na inne państwa itp.?
KR: Stany Zjednoczone nie mają żadnego autorytetu, a amerykańska demokracja jest fikcją – o czym wie każdy choćby mniej więcej wiedzący jak USA znaleźć na globusie. Do Ameryki ma się albo stosunek czołobitny – jak mianowani przez nią zarządcy poszczególnych innych krajów (w tym Polski, Litwy czy Ukrainy), bo od tego zależy ich utrzymanie na stanowiskach; albo ciekawski – jak u przeważającej części ludzkości kuszonej sprawnym amerykańskim PR-em, na czele z hollywoodzkimi produkcjami; albo wreszcie realistyczny, czyli wrogi, niekiedy, zwłaszcza po osobistych doświadczeniach przechodzący w nienawiść.
Gdy padały wieżowce World Trade Center przez świat, niemający jeszcze świadomości niemal już dziś pewnej prowokacji, przeszedł usatysfakcjonowany chichot „Babilon płonie!”. Również i dziś chaos na Kapitolu sprawił pewnie wiele frajdy tak „przyjaciołom”, jak i po prostu trzeźwym obserwatorom polityki amerykańskiej. Sęk w tym, że (podobnie jak 9/11) – znów niemal na pewno mieliśmy do czynienia ze sztuczką, chwytem marketingowym wprawdzie ujawniającym realnie istniejące w USA napięcia, ale przede wszystkim obliczonym, by nie wymknęły się one spod kontroli.
Stanów Zjednoczonych dziś już nikt przecież nie lubi. W niektórych budzą zaślepienie, niczym kokota w mężczyznach, a bijący mąż w kobietach. Dla innych są tylko bezwzględnym pracodawcą. A jeszcze inni widzą w nich po prostu wirus niszczący świat dalece realniej od COVIDa. A niby jak można by dodatkowo zepsuć opinię kurwy, psychopaty, złego szefa i choroby?
Pana zdaniem, czy Biden zbuduje swoją politykę na maksymalnym „odejściu” od Trumpa, czyli będzie prowadził politykę ostentacyjnie w stylu „anty-Trump”? W szczególności, jakie mogą być tego konsekwencje w UE i przestrzeni posowieckiej?
KR: W stosunku do Europy i tzw. sojuszników Ameryki – zapewne Biden będzie anty-Trumpem, choć nie sądzę, by poluzował którekolwiek z realnych zobowiązań narzuconych w ciągu ostatnich czterech lat, na przykład w stosunku do finansów NATO. Zmiana akcentów czy nawet niektórych kierunków – to jeszcze nie zmiana polityki. Ozdrowieniem dla USA (a więc i oddechem dla świata) mogłoby być tylko skupienie się Amerykanów na własnych sprawach (czego zresztą sami biedni mieszkańcy tego państwa szczerze pragną), a więc zrobienie z niego… normalnego kraju, a nie kolejnego (po Wielkiej Brytanii w XVI-XX wieku) nosiciela tasiemca globalnej finansjery. No, ale przecież nie po to system, także system polityczny USA istnieje, żeby marzenia takie spełniać, tylko by skutecznie się bronić wypluwając kolejnych Trumpów i anty-Trumpów, czyli namiastki konkretnych problemów, fikcje ich rozwiązań i da capo przyczyny nieszczęść kolejnych. Wszak gdy pies ganiający za własnym ogonem porusza się dostatecznie szybko – to nie różni się w zasadzie od opasującego świat Węża Midgardu, tego symbolu wieczności i… nieskończoności.
W praktyce zaś – tak, pewnie teraz będzie łagodniej z Europą, za to z ostrzej z Rosją i intensywniej w przestrzeni posowieckiej. I dobrze – bo dotychczasowa polityka z nas, w Polsce i na Zachodzie czyniła niewolników dodatkowo jeszcze upokorzonych, a tych w Rosji i na Wschodzie usypiała przed takim samym zniewoleniem. Teraz zaś najwyższy czas się obudzić.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Oleg Chawicz
Kategoria: Myśl, Publicystyka