Jabłoński: Kościół w dobie postmodernizmu
24.07.2016 r. Atlas Arena Łódż
Tłum ludzi. W zasadzie to nie tłum – rozumiany jako bezkształtna, chaotyczna masa, lecz bardzo liczne, a zarazem całkiem zdyscyplinowane i zorganizowane grono (w porównaniu z tym co zobaczyłem potem w sumie nie aż tak liczne, ale o tym niżej). Były owszem, jakieś przyśpiewki, okrzyki, ale nieinwazyjne, z płyty hali możliwe do obserwacji nieuczestnicząco. Potem krótka pantomina, nieco zbyt ekspresyjna jak dla mnie, a przez to zbyt mało refleksyjna, niemniej raczej ortodoksyjna. Po czym nastąpiła msza. Msza na 15.000 ludzi.
„Tak musiało być w czasach sojuszu tronu i ołtarza. Tak też będzie!” – pomyślałem, widząc jak największa budowla w mieście służy najdonioślejszemu celowi, wypełniona po brzegi. Pomyślałem, widząc blisko 50 biskupów siedzących po bokach ołtarza, z celebrującym arcybiskupem metropolitą na czele, w których przetrwały resztki dawnego świata z jego hierarchią opartą na dignitas (na ten temat wpis już wkrótce!), a nie wyłanianej drogą plebiscytu lub w zależności od sytuacji majątkowej. Widząc lokalne władze wojewódzkie i miejskie całkowicie poddane temu zwierzchnictwu (jedynie wystąpienie Pani Prezydent wypadło nieco nieszczerze, ale wszakże jest ona reprezentantką największej obecnie partii opozycyjnej). Żadnych niegodnych zachowań nie było (bo i czemuż miałyby być?), pieśni chóralne pięknie służyły podniosłości liturgii. Tak właśnie widzę przyszłość kościoła. Nie jako grupkę zamkniętych hobbystów, dyskutujących o szatach liturgicznych i licytujących się, kto jest bardziej tradi, ale jako kościół zawłaszczający przestrzeń publiczną swoją obecnością, narzucający ją innym, tak chcącym tego jak i panicznie i patologicznie się jej bojącym, a przy tym jako kościół bezkompromisowy i wierny własnej narracji. To jest moim zdaniem prawdziwy duch tradycji, inaczej zbliża się ona niebezpiecznie blisko do niektórych co nowszych, bardzo skądinąd gorliwych, sekt protestanckich.
Takie myśli towarzyszyły mi w czasie mszy kończącej dni w diecezjach w trakcie tegorocznych Światowych Dni Młodzieży. Toteż raczej z pozytywnym nastawieniem wybierałem się na ich finał.
30.-31.08. Brzegi (gmina Wieliczka)
Idąc w tłumie, który tym razem jak najbardziej spełniał wszystkie cechy tłumu zarysowane przeze mnie powyżej i był bez dwóch zdań liczny, bardzo liczny, łatwo dało się rozpoznać różne narodowości. Najbardziej głośni byli oczywiście Hiszpanie (i latynosi), obok nich Włosi, nieco mniej Francuzi – wszyscy oni wznosili okrzyki, intonowali przyśpiewki, a nawet regularne pieśni! Co ciekawe, całkowicie milczący byli… Polacy. Być może trafiłem w niereprezentatywną okolicę, ale idąc nie usłyszałem ani jednej polskiej pieśni (poza z trudem powtarzanego „blogoslavjeniii… milosjerni…” przez grupę Iberyjczyków), ani jednego polskiego okrzyku. A przecież Polska jest (de nomine) najbardziej katolickim krajem w Europie i jednym z najbardziej na Świecie. Wielu przedstawicieli młodzieży jest zaangażowanych w rozliczne ruchy i inicjatywy katolickie, wysoką popularnością cieszą się wydarzenia typu spotkanie w Lednicy… Czyżby to wszystko były sprawy czysto wewnętrzne, a Polska młodzież katolicka niezdolna do wyrażania swej wiary na zewnątrz? Z pewnością wrócę jeszcze do tej kwestii.
Toteż mój entuzjazm mocno słabł. Na miejscu zaś przywitała mnie rzecz, której już dawno nie musiałem doświadczać, a która przypomniała mi, czemu zawsze byłem tak sceptyczny wobec młodzieżowego katolicyzmu – „wielbienie Boga tańcem i [zdecydowanie nowoczesnym] śpiewem”. Nie bywam zbyt często na koncertach muzyki popularnej, ale przypominało mi to tego typu przedsięwzięcia, z „wodzirejami” nawołującymi ze sceny do przyjmowania określonych figur przez widzów. Najbardziej jednak zabolał mnie ten kontrast całkowitej ciszy Polaków z momentu przemarszu z atmosferą tego show. Zupełnie jakby te wszystkie Lednice były przedsięwzięciami zupełnie wewnętrznymi – ot alternatywą dla katolików względem rockowych koncertów, nie tak znowu od nich różną, a ich wpływ kończył się z ich końcem, nie wychodził na zewnątrz (skądinąd widziałem kilka osób z koszulkami z przystanku Woodstock. To byłoby ciekawe porozmawiać z taką osobą i poznać jej motywacje). Dodatkowo, ze wszystkich stron świecił, jak to określił mój kolega, oficjalny (żeński) strój ŚDM – szorty (acz można dodać, że sporą konkurencją dlań były dżinsy i legginsy). Większość Pań w długich spódnicach lub sukienkach reprezentowało raczej młodzież lat 70. i wcześniejszych, skądinąd, co warte pochwały, całkiem licznie zgromadzonej. Nie chciałbym wyjść na mizogina – wielu mężczyzn również nie było ubranych zbyt godnie, mimo wszystko męskie krótkie spodenki sięgają do góry kolan, a nie tak jak w szortach – do 1/3 uda, podobnie mężczyzn z obnażonym torsem widziałem zdecydowanie mniej, niż dziewczyn z odsłoniętymi brzuchami. Bardzo fascynujące, czy raczej niepokojące, jak w ciągu ostatnich 50 lat powszechne stało się przyzwolenie na niemal całkowite odsłanianie swego ciała przez niewiasty i jak bardzo zostało to zaaprobowane również przez katoliczki – zostawię jednak zagłębianie się w ten temat komu innemu.
Takie to wątpliwości towarzyszyły mi niemal do samego przyjazdu Ojca Świętego. Szczęśliwie, przypomniałem sobie jednak myśl, nikogo innego, jak samego Johna R. R. Tolkiena, który napisał kiedyś w liście do syna: „Mogę także polecić Ci jako ćwiczenie (do którego, niestety, bardzo łatwo jest znaleźć sposobność): przyjmuj komunię w okolicznościach obrażających Twój smak. Wybierz sapiącego albo bełkoczącego księdza albo dumnego pospolitego zakonnika. A także i kościół pełen zwykłego mieszczańskiego tłumu, źle wychowanych dzieci – od tych, które wrzeszczą, po te wytwory katolickich szkół, które siadają i ziewają, gdy tylko zostanie otwarte tabernakulum – brudnych młodzieńców bez krawatów, kobiet w spodniach i często z włosami w nieładzie i niczym nie przykrytymi. Przystąp do komunii razem z nimi (i módl się za nich). Będzie tak samo (a nawet lepiej), jak na mszy pięknie odprawionej przez wyraźnie świętego człowieka i wysłuchanej przez kilka pobożnych i schludnych osób. (Nie może być nic gorszego od bałaganu, jaki został po nakarmieniu pięciu tysięcy ludzi – po których nasz Pan zapowiedział nakarmienie mające dopiero nadejść.)” Powierzyłem więc tedy wszystkie moje troski Bogu i oddałem się modlitwie.
I było warto. Warto było zarówno przyjść na te pola nad żwirownią, warto było znosić wszystkie opisane wyżej zjawiska. Oto bowiem papież w trakcie nocnego czuwania wprost wezwał nas, młodych ludzi do… walki! Do wchodzenia w przestrzeń publiczną, do nieulegania wrogom Kościoła, którzy będą zachęcać i zachęcają nas do bierności. Do nieulegania wpływom zewnętrznym:
„Ale jest też w życiu inny paraliż, jeszcze bardziej niebezpieczny i często trudny do rozpoznania, a jego uznanie sporo nas może kosztować. Lubię nazywać go paraliżem rodzącym się wówczas, gdy mylimy szczęście z kanapą! Tak, sądzimy, że aby być szczęśliwi, potrzebujemy dobrej kanapy. Kanapy, która pomoże nam żyć wygodnie, spokojnie, całkiem bezpiecznie. […] Dzisiaj mówię o młodych uśpionych, właśnie ogłupionych i otumanionych. Podczas gdy inni – może bardziej żywi, ale wcale nie lepsi – decydują o naszej przyszłości. Z pewnością dla wielu łatwiej i korzystniej jest mieć młodych ludzi ogłupiałych i otumanionych, którzy mylą szczęście z kanapą; dla wielu okazuje się to wygodniejsze, niż posiadanie młodych bystrych, pragnących odpowiedzieć na marzenie Boga i na wszystkie aspiracje serca. I was pytam – chcecie być młodymi ospałymi, ogłupiałymi i otumanieni? Chcecie by inni za was decydowali o waszej przyszłości? Chcecie być wolni? Chcecie być przytomni? Chcecie walczyć o waszą przyszłość? Nie widzę żebyście byli zbyt przekonani. Chcecie walczyć o waszą przyszłość?
Przyjaciele, Jezus jest Panem ryzyka, tego wychodzenia zawsze „poza”. Jezus nie jest Panem komfortu, bezpieczeństwa ani wygody. Aby naśladować Jezusa, trzeba mieć trochę odwagi, trzeba zdecydować się na zamianę kanapy na parę butów, które pomogą iść po drogach, o jakich wam się nigdy nie śniło, ani nawet o jakich nie myśleliście, po drogach, które mogą otworzyć nowe horyzonty, nadających się do zarażania radością, radością, która rodzi się z miłości Boga, radością, która pozostawia w twoim sercu każdy gest, każdą postawę miłosierdzia. […] Pójść drogami naszego Boga, który zaprasza nas, abyśmy byli politycznymi aktorami, ludźmi myślącymi, społecznymi animatorami. […] We wszystkich środowiskach, w jakich jesteście, miłość Boga zachęca nas do niesienia Dobrej Nowiny, czyniąc ze swego życia dar dla Niego i dla innych. To znaczy mieć odwagę, to znaczy być wolnymi.”
Papież wprost wezwał ludzi do troski o sprawy publiczne, o sprawy polityczne. Do wychodzenia na zewnątrz, do tegoż zawłaszczania przestrzeni publicznej, o którym myślałem podczas mszy w Łodzi. Do działania, którego skądinąd nie można zredukować tylko do „bycia dobrym człowiekiem”, wyłącznie do (oczywiście potrzebnej, ale nie jako jedyne działanie) troski o ubogich. Swoja drogą, był już taki jeden, co chciał, by Kościół ograniczył się do działalności charytatywnej na rzecz biednych. Nazywał się… Judasz. 1 Jezus tedy sześć dni przed Paschą przyszedł do Bethanii, kędy był Łazarz umarł, którego Jezus wskrzesił. 2 I sprawili mu tam wieczerzą, a Martha służyła, a Łazarz był jednym z siedzących z nimi u stołu.3 Marya tedy wzięła funt olejku szpikanardowego drogiego i namazała nogi Jezusowe i utarła nogi jego włosami swojemi: i napełnił się dom wonności olejku.4 Rzekł tedy jeden z uczniów jego, Judasz Iszkaryot, który go miał wydać:5 Przecz tego olejku nie przedano za trzysta groszy, a nie dano ubogim?6 A to mówił, nie iżby miał pieczą o ubogich, ale iż był złodziejem i mieszek mając, co wkładano, nosił.7 Rzekł tedy Jezus: Zaniechajcie jéj, aby na dzień pogrzebu mego zachowała to.8 Albowiem ubogie zawżdy z sobą macie, a mnie nie zawżdy macie. (J 12)
Dla mnie przesłanie to było jasne – byśmy wszyscy czynili Chrystusa osią, rdzeniem swojego życia, nie dodatkiem doń i z taką postawą mogli czynić zeń, jego nauki, jego prawa rdzeń społeczeństwa w którym żyjemy, rdzeń państwa i prawa nami rządzącego. Zupełnym zbiegiem okoliczności (a jak wiemy, „nie ma przypadków, są tylko znaki”), według starego kalendarza na ten sam dzień przypadało czytanie o… Kazaniu na Górze! Warto przypomnieć wszystkie Błogosławieństwa, nie tylko to znane z hymnu ŚDM: 3 Błogosławieni ubodzy duchem; albowiem ich jest królestwo niebieskie. 4 Błogosławieni ciszy; albowiem oni posiędą ziemię.5 Błogosławieni, którzy płaczą; albowiem oni będą pocieszeni. 6 Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości; albowiem oni będą nasyceni.7 Błogosławieni miłosierni; albowiem oni miłosierdzia dostąpią.8 Błogosławieni czystego serca; albowiem oni Boga oglądają. 9 Błogosławieni pokój czyniący; albowiem nazwani będą synami Bożymi.10 Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości; albowiem ich jest królestwo niebieskie. 11 Błogosławieni jesteście, gdy wam złorzeczyć będą i prześladować was będą i mówić wszystko złe przeciwko wam kłamając, dla mnie. 12 Radujcie się i weselcie się; albowiem zapłata wasza obfita jest w niebiesiech; boć tak prześladowali proroki, którzy przed wami byli. (Mt 5). Kolejny zaś wers, znowuż niesamowitym zbiegiem okoliczności, to ten sam wers który od początku tegoż roku ciągle chodzi za mną i o którym wspominałem już w tym tekście: 13 Wy jesteście sól ziemie. A jeźli sól zwietrzeje, czem solona będzie? Ninacz się więcéj nie zgodzi, jedno aby była precz wyrzucona i podeptana od ludzi.
Tak więc jesteśmy posłani do głoszenia miłosierdzia, lecz też i sprawiedliwości, pokoju (ale nie takiego, jaki daje nam świat – J 12, 27), czystości serca. Do zmieniania Świata i niedawania zmieniać nas Światu. Słowa papieża, wszystkie te zbiegi okoliczności – wszystko to zostanie na długo w mej pamięci.
Tylko właśnie – jakie będą tego owoce u większości uczestników? Czyż aby nie jest tak, że współczesny Kościół, zwłaszcza ten młodzieżowy, dał sobie narzucić wzory zewnętrzne – i to właśnie wzory środowisk dalekich od Kościoła, często mu wrogich? Mój kolega ukuł kiedyś termin „ale katolicyzmu” – jestem katolikiem, ale… ale podążam za modą, ale ubieram się nieskromnie, ale lubię się zabawić, ale słucham współczesnej muzyki rozrywkowej… Jestem katolikiem, ale pomimo bycia nim jestem fajny. Cóż, rozumiem i w pełni się zgadzam, że katolicyzm nie jest jakimś dualistycznym purytanizmem, gdzie jest dobry świat duchowy i zły świat materialny. Czyż jednak właśnie nie to co katolickie powinno być pierwszym pragnieniem naszego serca i naszą największą radością, a nie tylko dodatkiem, pudrem do treści i form obcego pochodzenia? Czy Kościół dziś zmienia rzeczywistość i uczy tego młodych ludzi, czy też wręcz przeciwnie – całkowicie jej ulega, goni za nią? Czy potrafi jeszcze narzucać swoje wzorce, czy też umie tylko przyswajać cudze? Przed homilią Ojca Świętego wysłuchaliśmy trzech świadectw. Jedno było opowieścią dziewczyny z Syrii, mieszkanki ogarniętego wojną Aleppo, niezbyt długim i treściwym, ale bardzo poruszającym w swej prostocie. Dwa kolejne jednak… była to historia Polki, która przez większość życia nie miała nic wspólnego z Kościołem oraz Latynosa, który uwikłał się w problemy narkotykowe. Rozumiem, że takie historie są potrzebne, ale czemu dziś stanowią one przytłaczającą większość głoszonych świadectw? Czyżby ze światem było aż tak źle, że jest w Kościele już tylko miejsce dla Świętego Pawła? Być może Kościół powinien raczej, jako wzór dla młodych ludzi, przypomnieć postać Świętego Jana – najwierniejszego z uczniów? Tym samym, nie mówić tylko o nawróceniu, jakby to był jeden moment, cezura oddzielająca złe, bezbożne, często „narkotyczne” życie od już całkowicie dobrego, a nie codzienny obowiązek każdego Chrześcijanina? Mówić więcej o tym jak być wiernym, jak służyć Bogu, Maryi i Kościołowi?
Zdaję sobie sprawę, że cały ten ruch, który być może zbytnio krytykuję, zdaje się przynosić owoce. Jeśli tak faktycznie jest, to bardzo mnie to cieszy. Tylko – czemu tak często, prawie zawsze i wszędzie, jest to jedyna forma wrażliwości chrześcijańskiej proponowana młodym ludziom, jedyna promowana tak powszechnie? Czemu wszystkich jej, mniej lub bardziej umiarkowanych krytyków nazywa się tak ochoczo faryzeuszami? Znam wielu ludzi, którym ona zdecydowanie nie odpowiada i którym bardzo trudno znaleźć alternatywę, zwłaszcza taką, która nie tworzyłaby zamkniętych, odgradzających się od reszty Kościoła gron. Zresztą – wracając do słów Ojca Świętego – uważam, że Kościół jak najbardziej powinien być otwarty. Otwarty jednak w znaczeniu takim, że nie zamykający się w swoim przekazie, wychodzący na zewnątrz, do przestrzeni publicznej, głośny i misyjny. Czy aby na pewno młodzieżowe imprezy katolickie w takiej formie, jak zarysowałem w powyższych uwagach krytycznych, spełniają tę rolę? Czy też mimo towarzyszącej im retoryki, są one raczej przykładem… zamknięcia się? Ucieczki od Świata zewnętrznego w dobrą zabawę? Zastanawiam się, czy organizatorom Lednicy i podobnych uroczystości wystarcza to, że oferują młodzieży alternatywę, nie tak znowu różną, od rockowych koncertów i festiwali? Czy faktycznie dokładają starań, by w uczestnikach zostało coś, ba, całkiem sporo, po zakończeniu wydarzenia? By mobilizowały one ich do zmieniania Świata wokół siebie i odwodziły od dawania się zmieniać Światu? Chciałbym by tak było. Czas pokaże, jakie owoce przyniosą Światowe Dni Młodzieży. Podkreślę to raz jeszcze – mimo wszelkich moich uwag, padło w ich ciągu całkiem sporo ziaren na grunt, jakże licznie zebranych, młodych ludzi. Czy się one przyjmą? Już na jesieni w Polsce rozpocznie się kolejny etap boju o ustawę o całkowitej ochronie życia ludzkiego w fazie prenatalnej. Spotkałem już kilka osób, jak najbardziej wierzących, praktykujących i zaangażowanych, będących przeciwnymi temu projektowi, bo jak miłosierny chrześcijanin może w ogóle dopuszczać karalność kobiety… Wszak nawet Kościół stwierdził wyraźnie w punkcie 2273 Katechizmu Kościoła Katolickiego, w którym przywołano następujący fragment InstrukcjiDonum vitae: „Gdy państwo nie używa swej władzy w służbie praw każdego obywatela, a w szczególności tego, który jest najsłabszy, zagrożone są podstawy praworządności państwa… Wyrazem szacunku i opieki należnej dziecku, które ma się narodzić, począwszy od chwili jego poczęcia, powinny być odpowiednie sankcje karne za każde dobrowolne pogwałcenia jego praw”. Jeśli zaangażowanie w tego typu działania, jak powyższa inicjatywa, nie jest wypełnianiem apelu Ojca Świętego, to co nim jest? Proszę tedy wszystkich czytelników mego bloga i tego wpisu o modlitwę, by Polska mogła choć pod tym względem być wzorem dla świata, w tym dla wszystkich młodych katolików, którym być może brakuje odwagi i pomysłu do podjęcia właściwych działań na chwałę Bożą.
Na sam koniec, by nieco osłodzić te, może nazbyt gorzkie myśli – jedna scenka, z nocy z soboty na niedzielę, już po skończonym czuwaniu i następującym po nim koncercie. Wracając do swego sektora przeszedłem obok pewnego niepozornego namiotu, wokół którego, po obu stronach barierek, klęczało wielu ludzi, a przechodzący zatrzymywali się i w ciszy i szacunku dołączali doń. W tym skromnym namiocie wystawiony był Najświętszy Sakrament. Mimo zewsząd dochodzącego zgiełku (nieco dalej, ledwie kilka kroków, co ciekawe, po drugiej stronie rzędu latryn, neokatechumenat odprawiał swoje, zupełnie dla mnie niezrozumiałe i całkiem niepokojące, tańce z tamburynem), tu panował nadnaturalny spokój. I ja tam uklęknąłem i znalazłem ukojenie, którego tak potrzebowałem tego dnia.
Jędrzej Zdzisław Stefan Jabłoński
za: ratioetdignitashumanae.wordpress.com
Kategoria: Inni autorzy, Prawa strona świata, Publicystyka, Religia, Reportaż, Wiara