„Ja, Katarzyna”
"Ja, Katarzyna" to jeszcze jeden ze stareńkich filmów, bez efektów specjalnych i bez tak zwanych potocznie wodotrysków. Wnętrza domowe filmowano chyba w teatrze (takie odnoszę wrażenie), a postacie pojawiające się w wizjach przypominają obrazy z filmów rysunkowych. Ale nie technika stanowi sedno.
Katarzyna ze Sieny (Nora Visconti), dzisiaj święta i doktor Kościoła, jest prostą dziewczyną, która od małego chce poświęcić się wyłącznie Bogu. Nikt tego nie rozumie i rodzice starają się zapewnić jej rozrywki i przyjemności właściwe dla jej młodego wieku. Mocna duchem i mocna fizycznie, wytrzymuje próby: w rodzinie, dalej w klasztorze dominikanek, gdzie także otoczona jest nieufnością, i wśród Dominikanów, którym nie podoba się rozgłos panujący wokół mistyczki (vide ilustracja). Modli się wiele, ale nie zamyka w murach, bo jest wszędzie, gdzie krzyczą o pomoc i gdzie leje się braterska krew.
Ta biało ubrana kobieta sprzeciwia się niegodziwościom i jedna zwaśnione strony, namawia Papieża do powrotu z Awinionu do Rzymu… Widać, jakim problemom musi ona stawić czoła, w czasach, gdy "uważano za rzecz niespotykaną, by kobieta mogła tak odważnie przemawiać do kapłanów, biskupów, a nawet do papieży w imieniu Chrystusa, ogłaszać się publicznie Jego posłanką" (Brewiarz.pl). Ostatecznie Katarzyna ze Sieny staje przed sądem inkwizycyjnym, gdzie na swoją obronę ma proste słowa: "Chrystus", "wiara", "prawda", a swoją przemowę kończy z prostotą: "To mówię wam ja, Katarzyna". Zostaje uniewinniona, a każde jej zwycięstwo jest wielkie, ale i bardzo trudne.
Aleksandra Solarewicz
"Ja, Katarzyna", reż. O.Palella, Włochy 1957; na zdjęciu scena z sądu inkwizycyjnego i słowa Katarzyny: "Bracie Tomaszu, przerywasz, gdy cię o to pytam"
Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Recenzje