Goździk: Subiektywne refleksje o upadku sztuki
Zapewne każdy miłośnik sztuki zgłębiając jej historię w kolejności właściwej, a więc od starożytności ku czasom najnowszym, w pewnym momencie zadaje sobie pytanie – co poszło nie tak? Po wiekach artyzmu i kunsztu owocujących uznawanymi do dziś arcydziełami "sztuką" zaczęto nazywać bazgroły, które zniesmaczyć muszą każdego wrażliwego na piękna konesera, wyśmiewając jakby osiągnięcia minionych pokoleń. W poniższym szkicu skupiam się na malarstwie, choć poszczególne tendencje tyczą się także szerzej rozumianej sztuki.
Zaczątków współczesnej miernoty artystycznej należy szukać już w XIXw. Dominującym nurtem w malarstwie i rzeźbie był wówczas akademizm, który wzorce czerpał z antyku i renesansu. Wzorowano się na tym, co uznawano zgodnie za doskonałe, a dominującymi tematami były mitologia, religia oraz historia. Był to czas gwałtownych zmian społecznych – podczas gdy instytucje feudalne znajdowały się w odwrocie, za sprawą rewolucji przemysłowej szybko na znaczeniu wzrastały miasta. Gromadzenie kunsztownych dzieł, kojarzone dotąd z monarszymi dworami i pałacami arystokracji, stało się domeną bogacącego się mieszczaństwa. Warto dodać, że większość najważniejszych dzieła powstawało wówczas w wyższych szkołach artystycznych zwanych akademiami – stąd nazwa tego kierunku. Nad jakością dzieła czuwali tam wykształceni profesorowie pilnując, by efekt prac zgodny był z decorum.
Część artystów zaczęła się sprzeciwiać sztywnym regułom, a krok być może przełomowy uczynił niejaki Gustave Courbet, który w swojej twórczości oddawał widok codzienny, nie podejmując tematów wzniosłych. W roku 1863, w efekcie narastającego konfliktu, na Salon nie przyjęto kilku tysięcy prac (była to słynna i uznawana, paryska wystawa sztuki odbywająca się od XVIIw.). W sprawę włączył się Napoleon III, który z uwagi na swój zachowawczy gust, dla poniżenia "buntowników" zorganizował dodatkowo drugą wystawę zwaną Salonem Odrzuconych.
Dzieła sztuki prezentowane na dodatkowej wystawie wzbudzały śmiech i oburzenie, choćby z powodu nieuzasadnionych scen nagości. Nowatorzy w swojej twórczości interesowali się problematyką społeczną, a także metafizyką. Dążyli do uchwycenia ulotnych chwil, subtelnych zmian w otaczającej ich rzeczywistości, zrywając całkowicie z patosem. Było to nie do przyjęcia dla wysublimowanych gustów, dla koneserów szkolących swe oczy na arcydziełach.
Choć dla większości krytyków owi innowatorzy stanowili zjawisko godne potępienia, znaleźli się i tacy, którzy w owym nowatorstwie dostrzegali pewien potencjał. Tak oto dochodzimy do autora naszego cytatu – Paula Durand- Ruel'a, człowieka, którego życie opiera się na paradoksie. W kwestiach polityczno- światopoglądowych był on bowiem "lojalnym monarchistą" oraz "bezwstydnym elitarystą", dobrym mężem i ojcem, a do tego praktykującym chrześcijaninem – ponoć zdarzało mu się prosić Boga o radę, przed ważną transakcją. W kwestiach sztuki doceniał natomiast awangardę zrywającą z dotychczasowymi tradycjami.
Urodzony w 1831r. Durand Ruel był marszandem, trudnił się handlem sztuką. Nie tylko kupował on spore ilości opluwanych podówczas, nie uformowanych jeszcze impresjonistów. Stanowił on zarazem ich wsparcie w trudnych chwilach, nie szczędził środków na podtrzymywanie twórców, których w osamotnieniu cenił. Nowym kierunkiem w sztuce zaczął się interesować, jeśli wierzyć jego wspomnieniom, pod wpływem prac Delacroix'a ujrzanych na Wystawie Światowej w 1855r. Ruel kupował obrazy nieznanych artystów wierząc, że kiedyś odniosą sławę. Sam zapewniał, że liczy się dla niego sztuka, nie handel.
Rozliczne kontakty wśród artystów, wraz z wyłącznością na prace niektórych z nich, stwarzały Durand-Ruelowi spore możliwości manipulacji cenami. W swoim sprycie potrafił wydać absurdalną sumę na pracę nieznaczącego dotąd malarza po to tylko, by wygenerować popyt na jego inne prace. Oczywiście miał ich pod dostatkiem w swoich magazynach… Tak o to jeden człowiek wywarł ogromny wpływ na rozwój impresjonizmu, nie przeczuwając zapewne nadchodzącej katastrofy. O ile bowiem efekt prac reprezentantów tego nurtu można jeszcze zaliczyć do sztuki, tak kolejne prądy jak ekspresjonizm, nie wspominając już o późniejszych eksperymentach, odeszły od kanonów piękna na szokującą odległość. Sztuka wpadła (czy też została zepchnięta?) w przepaść, z której nie może się podnieść po dziś dzień. Na koniec przytaczam definicję idiomu kultury chrześcijańskiej, zaczerpniętą z wykładu Krzysztofa Karonia:
"Na idiom kultury chrześcijańskiej przez wieki składały się: kult mistrzowskiego warsztatu, żmudna praca nadająca bezkształtnej i opornej materii celową formę oraz materialne dzieło, stanowiące zwieńczenie procesu twórczego i symbol najwyższej dla tej kultury wartości. Idiom jest z definicji nieprzetłumaczalny wprost, a dzieło sztuki jest z definicji odbierane również lub przede wszystkim na poziomie estetycznym, czyli zmysłowym i kształtuje ludzką psychikę w tak elementarnych reakcjach jak poczucie harmonii. Dzieło sztuki budzi podziw przede wszystkim wyjątkowością mistrzostwa niedostępnego zwykłym ludziom i nie przypadkiem muzea nazywane były w przeszłości świątyniami sztuki. Sztuka wyrosła z religii i przez wieki służyła, kształtując społeczną wyobraźnię i kojarząc się przede wszystkim ze sferą sacrum, dlatego główny atak nowej ideologii na kulturę rozpoczął się od sztuki".
Informacje dot. Paula Durand-Ruela pochodzą z książki "Galeria szubrawców" P. Hooka, Znak, 2017r. Cytat K. Karonia zaczerpnięto z książki "Marksizm kulturowy" D. Rozwadowskiego.
Tomasz Goździk
Kategoria: Historia, Kultura, Publicystyka, Tomasz Goździk




