banner ad

Gdzie kobiety rządzą, tam upadek bliski. „Pamiętniki” Kazimierza Chłędowskiego

| 15 sierpnia 2015 | 0 Komentarzy

Po przeczytaniu „Zyty – odważnej cesarzowej” szukałam polskich źródeł dotyczących epoki Franciszka Józefa. Przeczytawszy polską biografchledowskiię cesarza, natrafiłam na odnośnik do pamiętników Kazimierza Chłędowskiego. I cóż rzeknę po przeczytaniu dwóch opasłych tomów? Dużo anegdot, opisów obyczajów i dowcip. Z drugiej strony wtórność sądów i nuda. Zmobilizowałam się, aby napisać cokolwiek o tej książce, dopiero po kilku tygodniach.

Kazimierz Chłędowski (1843-1920) był pisarzem, gawędziarzem, urzędnikiem i politykiem. Z podkarpackiej wsi przez Kraków i Lwów zawędrował aż na dwór wiedeński, gdzie zrobił karierę, zdobywając ostatecznie tekę ministra ds. Galicji. W „Pamiętnikach” opisuje kolejno swoje wypadki życiowe – od kołyski, przez wszystkie szczeble nauki i gościnne domy, w których się zatrzymywał, aż po Wiedeń.

Spodziewałam się, że ten życiorys rozpoczną refleksje starca nad przemijaniem pięknej epoki. Tymczasem nic z tego. Chłędowski zaczyna właściwą opowieść z kopyta i pisze o „wielkim świecie”, w którym przyszło mu żyć tak, jak pisze się o swoim gospodarstwie. Jego styl jest prosty, nacisk kładziony na fakty, a nie na przeżycia wewnętrzne. Przez to można poznać mnóstwo znanych postaci, które tworzyły epokę, i prześledzić powiązania polityczne i rodzinne między nimi. Chłędowski patrzy z dystansem na sferę, w której się obraca, z ironią komentując absurdy obyczajowe i polityczne. Ma swoje upodobania i antypatie. Jest niemal pewne, że jeśli spotyka księdza, to będzie to mało inteligentny hipokryta, a jeśli arystokrata, to najpewniej niewłaściwy człowiek na niewłaściwym miejscu (chyba że ponętna artystokratka). Wiele może powiedzieć o nurcie konserwatywnym, z którego przedstawicielami pracuje, jada w hotelach i bywa w badach. Konserwatywny czytelnik nie będzie zachwycony, bo Chłędowski wyraża się w taki mniej więcej sposób, że jeśli by człowiek chciał pozostać prawdziwym konserwatystą, czeka go już tylko los eksponatu muzealnego albo ogórka w słoiku (proszę mi darować, jeśli w tekście oryginalnym był nie ogórek, tylko inne przetwory). Sądząc jednak z tego, jakie życie wiódł, w konserwatywnej monarchii miał się wcale dobrze.

Są i spostrzeżenia, które dają do myślenia. Chłędowski pisze w pewnym momencie o Helenie Modrzejewskiej i drugiej aktorce innego pochodzenia. Zauważa, że Polka – Modrzejewska miała o wiele większy talent niż tamta. Ta druga zaszła jednak wyżej, bo miała wsparcie w prasie europejskiej, która należała do jej ziomków. Czasy się zmieniły, ale warunki robienia kariery nie.

Co ciekawe jednak, przy całym swoim sarkazmie autor jest powściągliwy wobec osoby cesarza. Nie plotkuje, krótko tylko opisując epizody życia prywatnego. Koncentruje się na Franciszku Józefie jako głowie państwa, zdyscyplinowanym urzędniku, dowódcy. Ma okazję bywać na dworze i w bliskim otoczeniu cesarza, gdzie nie opuszcza go poczucie humoru. Oto pyszny opis wizyty Cesarza we Lwowie. Przygotowano przedstawienie, w którym brali udział Polacy przebrani w stroje huculskie. Chłędowski podsumowuje, że wyglądali wszyscy jak małpy, i to jeszcze małpy, które tańczą. Nie tylko przy tej scenie uśmiałam się do łez: sam Chłędowski to jednak paw! Jego autoocena mogłaby wyrazić się w stwierdzeniach: „Wszyscy się pogubili i ja jeden wiedziałem jak wyjść z sytuacji, tylko się do tego nie przyznałem”, „Wszyscy przeżywali tragedię, tylko ja nic sobie z tego nie robiłem” (Old Shatterhand?). W takim też tonie opisuje swoje kolejne amory. Ufff, po kolejnej przygodzie pana Kazia w modnym uzdrowisku, kiedy już zdążył był odżałować śmierć młodej żony, moja uwaga czytelnicza zaczęła słabnąć. Wiadomo, że kiedy na jego drodze pojawia się samotna podróżniczka, cztery strony dalej będzie już mowa o schadzce.

Kobieta to chyba jedyny autorytet, przed którym Chłędowski był w stanie skapitulować, i przyznać się do złożenia broni. Pod koniec drugiego tomu przytacza opinię, że ponoć kobiety panują w społeczeństwach znajdujących się na etapie upadku. Nie da się ukryć, że nad nim samym panowały. Nawet ostatnie zdanie pamiętnika brzmi: „Kobiety jak zawsze górą!”.

Aleksandra Solarewicz

Kazimierz Chłędowski, „Pamiętniki”, t. 1 „Galicja 1843-1880” i t. 2 „Wiedeń 1881-1901”, Kraków 1957

Tags: , ,

Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Recenzje

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *