„Oniegin”
Amerykańsko-brytyjski "Oniegin" ma według mnie cechy dreszczowca. Zdecydowanie łatwiej wracać do oryginału – poematu Aleksandra Puszkina – niż do dzieła Marthy Fiennes.
Rzecz zaczyna się od tego, że ponury drab w czarnym cylindrze, zwany Eugeniuszem Onieginem (Ralph Fiennes), odwiedza wiejskie włości swego dopiero co zmarłego stryja, by oddać mu ostatnią posługę, a przy okazji legalnie przejąć majątek. Jedzie więc na wieś, a przed jego oczami roztacza się pejzaż srogiej rosyjskiej zimy. Zajeżdża do dużego ciemnego dworu, w którym spoczywa martwe ciało gospodarza. Sytuacja nie robi na przybyszu większego wrażenia.
Jak się wydaje, Oniegin nie ma konstruktywnego celu w życiu, ale ma pieniądze i dużo czasu. (Z tego powodu bohaterowie romantyczni działali mi zawsze nerwy). Rusza do sąsiedniego majątku, gdzie dla rozrywki pragnie uwieść narzeczoną swojego przyjaciela, Leńskiego. Teraz akcja toczy się na pustkowiu, wśród lasów i wód, nad którymi unoszą się mgły: równie dobrze mogłyby się tu rozgrywać sceny z "Wichrowych Wzgórz". Także Liv Tyler, która gra Tatianę, zakochaną w Eugeniuszu, mogłaby zagrać w ekranizacji tej powieści. Tatiana ma podłużną, jasną i delikatną twarz, przejrzyste, trochę marzycielskie oczy, i przez to wydaje się należeć do innego świata. Jako że Oniegin odrzuca jej uczucie, Tatiana wychodzi za innego. Kiedy już, poprzez małżeństwo, przenosi się do miejskich salonów, zmienia się nieco. Pastelowe suknie i dziewczęce uczesanie zastępują kreacje i koafiury odpowiednie dla damy z towarzystwa.
Miasto ze swoimi salonami ożywia nieco akcję. Znikają smętne pejzaże, a pojawiają się ludne ulice i place. Tu nie tylko Tatiana przechodzi metamorfozę, także sam Eugeniusz. Z początku wydaje się on postacią wyjętą ze współczesnego filmu grozy. Śledząc jego kroki, gdy burzy spokój wiejskiej posiadłości, zabija w pojedynku Leńskiego oraz igra z uczuciem Tatiany, można odnieść wrażenie, że uosabia siłę fatalną. Mijają miesiące i lata, i jednak coś w nim pęka. Odszukuje zamężną już Tatianę i wyznaje, że ją kocha. Przez kilka sekund śledzi wahanie kobietyy, która, zaskoczona, nie wie, jak ma zareagować. Eugeniusz błaga ją wzrokiem (oho, abdykacja ducha!), ale oczywiście nic nie wskóra, bo ona pozostanie wierna mężowi. Byłby to dobry moment, aby poznać prawdziwą duszę Oniegina. Ale on teraz musi odejść. Wychodzi z pałacu, idzie szybko przez zaśnieżone ulice, mija sanki wiozące trumnę (omen?). Znika na horyzoncie. Już jest na to za późno…
Aleksandra Solarewicz
"Oniegin" (1999), reż. M. Fiennes, USA-Wielka Brytania
Kategoria: Recenzje