Dr Bartyzel: Demoralizacja władzy w dramatach Szekspira
Możesz zabijać, wyzbyj się skrupułów.
Nie bój się sądu ni gniewu ogółu
Bo nikt zrodzony z kobiecego łona
Nie tknie Makbeta i go nie pokona
(…)
Możesz się czuć jak lew, niezwyciężony:
Nic z twojej głowy nie strąci korony.
Żadne zamachy, ni bunty, ni zdrada.
Bo Makbetowi nikt klęski nie zada,
Zanim na zamek Dunsinane uderzy
Las Birnam.
(Makbet, akt IV, sc. 1, przeł. Antoni Libera)
Nie ma chyba pośród Szekspirowskich uzurpatorów, a nawet prawowitych dziedziców, takiego, dla którego podobnie złowieszcze przepowiednie nie zabrzmiałyby jak pokusa, z którą trzeba się zmierzyć albo też jej ulec.
Zanim jednak rozegra się pierwsza bitwa na polu walki, czy też ta wewnętrzna walka bohatera, potencjalnego władcy, pierwotnie musi zadziałać impuls wywołujący marzenie o potędze. Dla Makbeta był nim pierwszy podszept Wiedźmy, zakłócający trzeźwy osąd jego dotychczasowych praw, szacowanych co do pozycji, dziedzictwa, a także oczekiwań. Moment, w którym poczuł, że choć pragnął jedynie zasługi, by osiągnąć to, co prawowite, mógłby zamarzyć o czymś więcej. Dla Koriolana z kolei to podszepty matki wzmogły apetyt na tytuł konsula. Władza ma u Szekspira różne oblicza.
Więcej – to jest punkt zwrotny. Więcej niż przynależne, z praw ludzkich i z woli Boga naznaczone, z naturalnego porządku wyrosłe. Więcej to nie jest prosta chciwość rabusia czy opłacanego nikczemnika. To więcej rozrasta się w pragnienie posiadania dóbr materialnych, ale wzmaga się też w żądzę władania ludźmi, państwami, całym, zdolnym do ogarnięcia zmysłami, poznawalnym światem. Potem zaczyna się przekraczanie granic i norm, tego, co znane i uporządkowane.
Czy dumnych z pozycji i zasługi, wyposażonych w świadomość normy i zasady powszechnie przyjęte, strażników i rycerzy chroniących trony i korony, dźwigających odpowiedzialność, tak łatwo wprawić w stan nowych, gwałtownych pożądań? Ambicja nie jest wystarczającym motywem do rozrastającej się woli i żądzy zdobycia rzeczywistej władzy, choć może nim być w pospolicie postrzeganej ścieżce kariery. Dla pospolitych pragnień i impulsów nie ma miejsca na majestat, powinność, służebność, porządek. Brak w nich także elementu sacrum, nadającego sens działań ziemskim pomazańcom.
Na długiej liście Szekspirowskich władców są postaci historyczne, zinterpretowane dramaturgicznie, postaci funkcjonujące w literaturze, mitach i legendach, a także przeplatające się w wątkach scenicznych, obok fikcyjnych, kumulujących cechy tych już znanych, rozpoznawalnych, kojarzonych środowiskowo.
Problem sensu, znaczenia i funkcji władzy nurtował Szekspira nie jako teoretyczno-filozoficzny dyskurs, ale jako najważniejsza sprężyna dramatyczna poruszająca wyobraźnię bohaterów wszystkich stanów, budząca do zachowań wyuczonych, ale także do ich przekraczania.
Pośród kronik historycznych opisujących kilku władców: Henryka IV, Henryka V, Henryka VI, Henryka VIII, Edwarda III, najciekawsze z punktu widzenia wieloaspektowej funkcji władzy są dwie sztuki, w odwrotnej do chronologii historycznej kolejności powstałe, Ryszard II i Ryszard III. Walka rodów i zbrodnia towarzysząca zdobywaniu, odzyskiwaniu i utrzymywaniu tronu nie ominęły żadnego z królewskich dworów, niezależnie od tego, czy na tronie zasiadał bądź miał zasiąść uzurpator czy też prawowity dziedzic. Najbardziej krwawo i jednoznacznie nikczemnie, a zarazem zaciekle, do utraty tchu i sensu właśnie, wojował na scenie Ryszard III. Zaciekłość i zacietrzewienie, namiętność zdobywcy doprowadziły go wreszcie do absurdu, kiedy to wykrzykuje swoje słynne słowa: Królestwo za konia…
Odmiennie, szlachetnie i zgodnie z normą boską i ludzkim jej odzwierciedleniem chciał kierować swoim losem Ryszard II. Mimo tego nie uniknął błędów, uwikłań i poniósł klęskę. Zmuszony do abdykacji, nie uszedł śmierci. U Szekspira bowiem prawość charakteru i zajmowanie właściwego miejsca w porządku doczesnym nie gwarantują sukcesu i spokojnego panowania. W dramatach Szekspira ani stary Hamlet, ani Król Lear nie uchronią się przed klęską, choć ich intencje nie były szkaradne. Dla władcy są wymogi szczególne. Nie wystarczy także patriotyzm. Panowanie to pogodzenie w sobie racji boskich i ludzkich, ze świadomością wszystkich słabości (w tym własnych) dotykających ludzi; to wiedza, umiejętności, pokora, porządkowanie własnego królestwa w zgodzie z prawem naturalnym, ale także egzekwowanie prawa, czujność, roztropność zamiast namiętności. Ryszard II jest postacią tragiczną w najbardziej klasycznym rozumieniu roli bohatera tragicznego, choć nie fatum jest przyczyną jego niepowodzenia. Podobnie Król Lear, który błędnie ocenia sytuację, choć działa ze szlachetnych pobudek. Czy więc Szekspirowski władca jest zawsze skazany na klęskę i niezależnie od wrodzonych cech charakteru musi ulec deprawującym wpływom, zejść na ścieżkę błędów, czy wręcz okrucieństwa i zbrodni? Natura ludzka skażona jest od podstaw pierworodnym grzechem, a więc i błędem, którego którego nikt nie uniknie. Czy więc jest w ogóle możliwe, by człowiek mógł być dobrym władcą? Czy mechanizm ludzkiej władzy deprawuje bardziej aniżeli proste życie?
Na te pytania twórca Hamleta nie daje jednoznacznej odpowiedzi, ale eksperymentuje z nimi, podchodząc do władców i władzy z różnych stron. Nie jest przecież wywrotowcem podważającym społeczne zorganizowanie się w państwo, które respektuje siłę religii i tradycji oraz buduje na prawach najpierw boskich. Dostrzega jednak stopniową desakralizację władzy, próbę podporządkowania władzy świeckiej także ducha narodu, praw boskich, jej usprawiedliwienia. Władca, nawet ten z natury prawy i zasłużony patriota, traci jasny osąd sytuacji. Historia władców jest w swej istocie wspinaniem się na szczyt – pułapkę, szczyt – przepaść. Upadek jest w zasadzie przesądzony. Czy jednak każda władza musi być taką śmiertelną pułapką? Czy każdy władca musi nosić w sobie historię upadku?
Mimo wszystkich grzechów władzy i władców: pychy, próżności, zachłanności, poczucia bezkarności, pożądliwości we wszystkich dziedzinach życia, Szekspir nie sprzyja rebelii, anarchii, państwu bez naturalnego porządku, państwu bez sternika. Nie pozbawił też widzów nadziei na możliwość zaistnienia właściwej hierarchii i równowagi w królestwie. Jest to jednak nadzieja trudna tak dla władców, jak i poddanych. Wymaga zrozumienia, że każdy Boży pomazaniec zasiadający na tronie sprawuje władzę z łaski Boga i choćby czynami swymi zasłużył na królewską lub inną władczą godność, nic nie będą one znaczyć bez tej łaski. Majestat jest od Boga. Szekspir w scenicznych rozważaniach, sam będąc katolikiem, pochyla się z powagą nad zasadami predestynacji: nawet wróbel nie spadnie bez woli Opatrzności…
Wybory i błędy są jednak ludzkie, odpowiedzialność za nie spada na każdego indywidualnie. Intryga, zdrada, fałszywa ocena, kuszące „opakowanie” dworu – wokół tych problemów ogniskuje się stopniowo coraz bardziej działanie władcy, bardziej aniżeli na panowaniu nad całym królestwem. Niezależnie od samego Szekspira, który także uległ preferowanym wówczas tendencjom, na scenach angielskich już długo wcześniej każdy władca kończył jako tyran; z jakiego miejsca by nie zaczynał, musiał w końcu przepoczwarzyć się w tyrana. U samego Szekspira takie zapędy istniały nie tylko w każdym władcy, ale skłonność ta była ogólnoludzka, ujawniająca się drobiazgami u wielu bohaterów, którzy odkryli choćby najmniejszy przedsmak rządzenia, a im bardziej nieuprawniona była ta zachcianka, tym skłonność silniejsza. Rodziła się z pychy i zawiści. Czasem z niezdolności do wykonania powinności. Koronacja jako akt sakralizowany stawała się, czy też miała się raczej stać, szansą na przezwyciężenie tej ludzkiej ułomności. Niestety, deprawacja czaiła się z każdej strony.
Najbardziej dobitnym przykładem władcy, który nie zagubił swojej sakralnej odpowiedzialności, był Ryszard II. Mimo tego po ludzku dwukrotnie upadał i w ziemskim porządku poniósł klęskę. Pierwsze błędy wynikały z niedojrzałości i próby uniknięcia ostatecznych rozstrzygnięć, godzenia stron nie do pogodzenia, decyzji wygnania obydwu przeciwników i wahania zarazem. Druga porażka, choć z obowiązku patriotycznego płynąca, zaiskrzyła skłonnościami do tyranii i braku przewidywania konsekwencji. Choć zaborczość nie wynikała z chciwości, musiała znaleźć następstwa w zemście. Król Ryszard II, chcąc wypełnić powinność związaną z wyprawą wojenną na Irlandię, zamiast chronić swoich poddanych, ich dobra i życie, konfiskuje majątek Lancastrów. Odwet jest gwarantowany. W czasie nieobecności króla przybywa do kraju Bolingbroke i podżega do zorganizowanego buntu. Powracający król, odnawiający śluby z ziemią, błogosławiący, pobudzający do życia po martwocie spowodowanej przejściem rebeliantów, chcąc uświęcać i przywrócić królestwu sacrum, cofa się do rytów przedchrześcijańskich i magii, dlatego też nie odnajdzie trzeźwego obrazu. Ulega iluzji, jak Król Lear zwiedziony brzmieniem złudnych pochlebstw córek, mile łaskoczących jego próżność. Obydwaj oddają królestwo, by przejść męczeńską ścieżką na krańce świata. Późne odwołanie się do woli Opatrzności nie może być jednak tożsame z wolą zemsty, podszytą namiętnościami człowieka. Ryszard, który czuje się zastępcą Pana Boga w swoim królestwie, zapomina, że natura ludzka, także królewska, jest inna niż boska. Nawet dla króla (w przeciwieństwie do Boga) czas płynie, i to właśnie z tego powodu, tak jak głosiła przepowiednia, zabraknie mu jednego dnia do zwycięstwa, które już wydawało się w zasięgu ręki. Król, jak człowiek, zostaje poddany trudnemu, ludzkiemu doświadczeniu. Próba ta sprowadza go na ścieżkę cierpienia, ścieżkę klęski. Dopiero owo cierpienie sprawi, że powróci mu jasny obraz rzeczywistości, przypomni co ludzkie, co jest tylko światem natury, a co boskie. Na drogę chrześcijańskiego władcy powróci przed śmiercią.
Prócz władzy jako takiej w otoczeniu władcy i tego, co bezpośrednio z nim związane, rodzą się także inne żądze i namiętności, drobne zachcianki rozwijają się w potężne, coraz bardziej zachłanne pragnienia. U Ryszarda III, który był z postury i urody dość szpetny, władcze żądze sięgają także kobiet – żon i krewnych swoich ofiar, w zwielokrotnionym odwecie za osobiste braki. Lubieżność, zemsta, lęk przed wzajemną zemstą nakręcają tę piramidę zbrodni.
Inaczej w Hamlecie. Pierwsza zbrodnia Klaudiusza, popełniona na Hamlecie-Ojcu, niekoniecznie musiała mieć w tle chęć zdobycia władzy, choć ten podtekst musiał tlić się w bratobójcy. Mogła ją wywołać namiętność do królowej Gertrudy. Nie ma w każdym razie jasności, jaki był pierwszy impuls mordercy. Klaudiusz jednak, pomimo skażenia ciężką winą, usiłuje przywrócić właściwy porządek na Elsynorskim dworze i dalej dobrze już spełniać królewskie obowiązki, podobnie jak to czynił zamordowany przezeń brat. Gdyby nie duch starego Hamleta, nikt mógłby nie dowiedzieć się o winie, nikt nie wikłałby się w dworskie intrygi. Duch ujawniający zbrodnię domaga się zemsty, ale ograniczonej tylko do bezpośredniego sprawcy. Podszepty do kolejnej zbrodni, odwetu za śmierć ojca, nakazują wpierw młodemu Hamletowi roztropność i weryfikację źródła informacji. Czy nie pochodzą z piekła, czy nie są niesprawiedliwe? Te rozważania wskazują także, że Hamlet-Ojciec, uznawany za prawego władcę, nosił w sobie winy, które nie były zewnętrznie rozpoznawalne. Reszta pozostanie milczeniem. Klaudiusz nie wyniszcza otoczenia, dopóki jego wina nie zostaje ujawniona i nie poczuje zagrożenia, że mogłaby zostać upubliczniona oraz wywołać spiralę buntów i zbrodni.
Młody Hamlet wchodzi na drogę zniszczenia, kiedy zyskuje już dowód zbrodni. Wcześniej jednak, by weryfikować prawdę, przybiera nieswoją rolę szaleńca. Ta zamiana ról z następcy tronu na dworskiego obłąkańca, nieomal błazna, sprawia, że z jednej strony nie może wypełniać przypisanych mu z urodzenia powinności, z drugiej zaś – w postaci obłąkańca wolno mu więcej. Szukając prawdy i sprawiedliwości, zarazem zaciera sobie i innym rzeczywisty obraz dworu i królestwa. Część elementów deprawujących umysł Hamleta pochodzi z bycia w roli innego stanu, w którą się sam wcielił – zmienia język, zachowania, fascynacje. Górę biorą coraz bardziej szalejące emocje. Wiele krzywd przezeń wyrządzonych jest właśnie dziełem tych rozbuchanych w odmienionym Hamlecie emocji. Emocjom towarzyszy zarazem logiczna premedytacja w zemście. Nie myśli bowiem o sprawiedliwym osądzeniu morderstwa, wykonaniu wyroku za zbrodnię. Chce zemsty sięgającej w zaświaty. Chce więc, zamiast Boga, zaingerować w konsekwencje wieczne. Nie zabije więc Klaudiusza w chwili modlitwy, by zbrodniarz nie miał szans na zbawienie. W tej decyzji z prawowitego następcy tronu staje się uzurpatorem władzy przekraczającej jego miejsce i moce. Lawina intryg i nikczemności, jaką wywoła, stanie się bezpośrednią przyczyną klęski i jego samego, i wszystkich, którzy w tym dworskim dramacie uczestniczyli. Wskazanie na Fortynbrasa jako na następcę tronu jest jednak wołaniem o odejście ze zbrodniczego kręgu dworu, o brak kontynuacji w nieprawościach, choć sam Fortynbras może budzić tyleż nadziei, co niepokoju. Jest świadkiem i wodzem, nie jest mścicielem. Nikt jednak nie wie, czy potrafi po królewsku zaopiekować się Danią.
Szekspir, choć ukazywał wielu władców jak seryjnych morderców, lubieżników, pyszałków, uzurpatorów i tyranów, nie podważał sensu sprawowania władzy, porządku opartego na sacrum i prawie naturalnym. Zagrożenia, jakie pociągały za sobą realne uwikłania władcy-człowieka, zostały zdynamizowane i zwielokrotnione w scenicznym mikrokosmosie, uległy zagęszczeniu. Miały jednak swe historyczne podstawy. Niekiedy wymagały wzięcia przez króla ciężaru odpowiedzialności za winy otoczenia. Dążenie do szukania odniesień do sacrum występują nawet u najbardziej zdeprawowanych. Im bardziej jednak perspektywa boska się zaciera, tj. im bardziej władca swą wolą i działaniem chce zastąpić, lub choćby zasłonić, Boga samego, tym bardziej staje się bezwolny, słaby, niekiedy nawet groteskowy.
dr Małgorzata Bartyzel
Pierwodruk w: „Cywilizacja. O nauce, moralności, sztuce i religii”, nr 44/2013, ss. 168-173.
Kategoria: Inni autorzy, Kultura, Myśl, Prawa strona świata, Publicystyka