Domański: Bezdroża polonolatrii
„Wiem, że jest to ciężkie i niepopularne, ale nie należę do tych, którzy twierdzą, że patriotyzm polega na okłamywaniu polskiego społeczeństwa i utrzymywaniu go w stanie ciągłej iluzji.”
— Stanisław Cat-Mackiewicz
Według pochodzącej z początku XII wieku Powieści minionych lat w 862 r. w Nowogrodzie dla zażegnania nieładu postanowiono poszukać obcego władcy, który zaprowadziłby porządek, kładąc ostatecznie kres bezustannym waśniom i konfliktom wewnętrznym. Propozycję objęcia rządów przedstawiono księciu wareskiemu Rurykowi, który następnie miał dać początek państwu ruskiemu i dynastii Rurykowiczów. Tradycja kronikarska może nie odpowiadać w pełni prawdzie historycznej, nie to jednak jest tutaj istotne. Obecny w niej topos „zaproszenia Waregów” symbolicznie uwidacznia przezwyciężenie charakterystycznie słowiańskiej — wzmiankowanej już przez Ibrahima ibn Jakuba — anarchiczności, które dokonało się na Rusi poprzez symbiozę z czynnikiem obcym. Pierwiastek dionizyjski reprezentowany przez lud został zharmonizowany z pierwiastkiem apollińskim reprezentowanym przez władzę. W kolejnych etapach kształtowania się rosyjskiej tożsamości na słowiański substrat etniczny nałożyły się wpływy bizantyjskie, poza przyjęciem prawosławia przejawiające się między innymi w częściowej implementacji znanych z Bizancjum wzorców polityczno-ustrojowych i recepcji dziedzictwa filozofii helleńskiej. Następujący później najazd mongolski w perspektywie klasycznie polakatolickiej ukazywany jest najczęściej jako punkt zwrotny, od którego zaczyna się proces postrzegany w niej jako ostateczne wykolejenie rosyjskości w kierunku deprecjonowanej przez nią „cywilizacji turańskiej”. Obiektywnie jednak wpływ, jaki wywarło tzw. jarzmo tatarskie na Rosjan nie powinien być uznawany za czysto negatywny — jak wskazywał wybitny rosyjski historyk i historiozof Lew Gumilow, okres hegemonii i oddziaływania Złotej Ordy nadał etnosowi ruskiemu impuls pasjonarny, który doprowadził do ostatecznego wykształcenia się etnosu wielkoruskiego, zaś częściowe przejęcie mongolskiego dziedzictwa kulturowego w postaci ducha ekspansji, tolerancji etniczno-religijnej i względnie jednolitego przywództwa wpłynęło dodatnio na przyszły bieg dziejów Rosji. Elementy rosyjskiego urządzenia społeczno-politycznego, które faktycznie należy ocenić najbardziej negatywnie, zaszczepione zostały zaś nie tyle na fali „mongolizacji”, ile, wprost przeciwnie, późniejszej fali okcydentalizacji — przez Piotra I. Do czasu mającej wówczas miejsce — jak określił ją Oswald Spengler — pseudomorfozy, mamy do czynienia z względnie zdrową, niechimeryczną ścieżką rozwoju dziejowego etnosu, w której początkowy substrat słowiański w sposób symbiotyczny zintegrowany zostaje z wzbogacającymi go elementami niesłowiańskimi. Tożsamość słowiańska w jej najlepszych aspektach jest zachowana w większej mierze, niż na ziemiach polskich dzięki — przynajmniej w tym przypadku — relatywnie bardziej inkluzywnemu charakterowi prawosławia, przeistoczeniu lub ujęciu w karby na poziomie państwowym w znacznej mierze ulegają natomiast związane z brakiem pierwiastka apollińskiego autodestruktywne tendencje anarchiczne oraz obecne u Słowian w większej mierze, niż u innych ludów indoeuropejskich cechy matriarchalne.
Odwrotny los stał się udziałem drugiego z ludów słowiańskich o największym znaczeniu historycznym — Polaków. Na ich nieszczęście, które sami postrzegają jako przejaw własnej wyższości. Tożsamość słowiańska jako taka uległa wyparciu i wyrzuceniu ze zbiorowej świadomości na rzecz latynizmu wsączającego się w strumień polskich bezdziejów szczególnie intensywnie od czasów kontrreformacji, pozostając wszelako w nieświadomości i niejednokrotnie wydostając się na powierzchnię w gwałtownych paroksyzmach intuicji. Burzące społeczną homeostazę cechy anarchizujące nie zyskały natomiast trwałej przeciwwagi w wertykalnym pierwiastku apollińskim, ewoluując w końcu w sposób coraz bardziej wyrazisty w wiodącą do zguby polską tradycję polityczną. Z punktu widzenia noologii — dyscypliny z powodzeniem rozwijanej od blisko dziesięciu lat przez prof. Aleksandra Dugina, a dostarczającej przydatnych, choć zapewne niedoskonałych narzędzi historiozoficznych — w kulturze polskiej dominująca stała się nie synteza apollińsko-dionizyjska, a dionizyjsko-kybeliczna.
Wygaśnięcie dynastii Piastów, historycznie i w micie dynastycznym (legenda o Piaście i Popielu) reprezentującej sobą zasadniczo indoeuropejskie wzorce solarno-uraniczne korespondujące z régime diurne w typologii Gilberta Duranda, otworzyło drogę do stopniowego przedostawania się nieprzezwyciężonych tendencji anarchiczno-sobiepańskich do ideowego centrum polskiej tożsamości i państwowości. W kontakcie z niektórymi z wpływów zachodnich wyewoluowały one w specyficznie polski model ustrojowy, korelujący ze społeczną ideomatrycą odciskającą na kolejnych pokoleniach charakteryzujący się głębokim schorzeniem wzorzec homo polonicus. Jeszcze w okresie Rzeczypospolitej Obojga Narodów możliwe było podjęcie działania stanowiącego — choć w znacznie ograniczonym już zakresie — symboliczny analogon „zaproszenia Waregów”. W najbardziej realistycznym wariancie (pominąć tu zatem trzeba wariant zaproszenia ich w sensie dosłownym, czyli elekcję teoretycznie rozważanego wówczas Iwana IV Groźnego lub jego syna Fiodora w 1573 roku, niekoniecznie zresztą najbardziej korzystną dla interesu państwowego) mógłby być to wybór Habsburga na tron polsko-litewski — kandydaci habsburscy proponowani byli w szeregu kolejnych elekcji, a zwycięstwo wojsk Maksymiliana III Habsburga w bitwie pod Byczyną (1588) pozostawiłoby mu otwartą drogę na tron, co miałoby również istotne zalety w aspekcie polityki zewnętrznej, zwłaszcza, gdyby władztwo Habsburgów miało okazać się bardziej trwałe, niż Wazów. Obawa przed „despotyzmem” w każdym kolejnym przypadku przekreśliła jednak i tę szansę. Inne szanse przekreśliła wspólnie z pozostałymi cechami polakatolickiej ideologii grupy. Po długim okresie zastoju i stopniowego przeradzania się Rzeczypospolitej z podmiotu w przedmiot rozgrywek potęg o większej samosterowności próżnię, której niezdolni byli wypełnić Polacy, wypełnili w końcu zaborcy. Niektórzy polakatolicy i ciąg zdarzeń, który doprowadził do tak spektakularnej klęski dziejowej są w stanie uznać, niczym późniejsze przegrane powstania, za „moralne zwycięstwo”. Według Antoniego Chołoniewskiego Rzeczpospolita „zginęła, gdyż była tworem politycznym doskonalszym i wyżej rozwiniętym od swego środowiska”[1].
Począwszy od XIX wieku z ukrytych w chtonicznych głębiach warstw polskiego kosmosu zaczyna rozlegać się wołanie o wodza. W międzywojennych Niemczech było to zjawisko charakterystyczne dla nurtu rewolucji konserwatywnej — jak niemiecki rewolucyjny konserwatyzm ma swoją genezę w dziejowej klęsce Niemiec w I wojnie światowej oraz nędzy i zgniliźnie Republiki Weimarskiej, tak w Polsce fenomen pod wieloma względami zbliżony ma swoją genezę w zaborach. Adam Mickiewicz, słusznie nazywany przez doktora Danka za profesorami Kleinerem i Walickim rewolucyjnym konserwatystą, stwierdza, że pierwszą potrzebą Słowiańszczyzny jest wódz na wzór Czyngis-chana, za co spotyka się z krytyką Zygmunta Krasińskiego, który rzecze, iż Mickiewicz „chce świętych kierowanych przez sierżantów, oficerów, pułkowników. Śni mu się metoda moskiewska, a w Nowej Hierozolimie”[2]. Krasiński był w istocie konserwatystą płytszym od Mickiewicza, którego obraz jawi się tu jakże odmiennie od tego, z którym polska młódź ma styczność w szkołach. Dobrze znana jest natomiast mickiewiczowska przepowiednia z „Widzenia księdza Piotra” z części trzeciej „Dziadów”, w której mowa o „wskrzesicielu narodu”, którego imię „będzie czterdzieści i cztery”. Mickiewiczowskie wołanie o wodza odbijało się licznymi echami tak po prawej, jak i po lewej stronie, silnie powracając na przełomie XIX i XX wieku. To wysoce znamienne, wziąwszy pod uwagę polski charakter narodowy i kondycję dziejową.
Jest kwestią dyskusyjną, na ile zgodny z oczekiwaniami i na ile z rzeczywistymi potrzebami, jednak wódz w końcu się pojawił — był nim oczywiście Józef Piłsudski. Powtarzanym jak mantra elementem krytyki Piłsudskiego zwłaszcza z pozycji endeckich — ale nie tylko, gdyż podobne zarzuty formułuje wielu autorów nieprzychylnych endecji, za to prześcigających się z nią w zachodniactwie, jak na przykład Jerzy Łojek — jest rzekome reprezentowanie przez Marszałka „cywilizacji turańskiej” na skutek nasiąknięcia w carskiej Rosji wzorcami obcymi „zachodniej kulturze politycznej”, za to właściwymi „moskiewskiej despotii”. Nie w pełni odpowiada to prawdzie, a Piłsudski sam formułował pod adresem Rosji zarzuty o podobnym wydźwięku, co jego adwersarze, na tyle jednak, na ile odpowiada, trzeba to uznać za istotną zaletę Piłsudskiego i jego obozu politycznego. Piłsudczycy uczynili krok w kierunku przezwyciężenia zgubnego dziedzictwa polskiej tradycji politycznej, zwieńczony uchwaleniem najlepszej konstytucji w historii Polski — konstytucji kwietniowej. Sam Piłsudski wielokrotnie wyrażał głęboki krytycyzm wobec tego i innych aspektów polskiej mentalności i charakteru narodowego. Niestety po części nie udało mu się, a po części nie stawiał sobie jednak celu fundamentalnego jego przeobrażenia, koniecznego do trwałego pchnięcia Polski na właściwe tory. Dominujący w mentalności i kulturze typ polskości skonstruowany jest — na dobrze znanej w socjologii zasadzie samospełniającej się przepowiedni — z powszechnie panujących o niej wyobrażeń. Odpowiadając na słuszny apel doktora Danka o poszukiwanie skrytej pod nim „Polski tajemnej”, można wskazać na wątki wpisujące się w paradygmat rewolucyjno-tradycjonalistyczny czy eurazjatycki, a obecne nie tylko u indywiduów niesłusznie skazanych na zapomnienie, ale także u „postaci pomnikowych”, pamięć o których wymaga jedynie zmiany akcentów — w tym, prócz Mickiewicza, także Piłsudskiego.
Przyjrzyjmy się i innym jednostkom i nurtom, które co prawda nie dokonywały krytycznej analizy podstawowych wektorów polskiej tożsamości i polskiej historii zarazem en bloc i z satysfakcjonujących nas pozycji, wniosły jednak pewne interesujące wątki do namysłu nad kolejami losów Polski i charakterem jej zbiorowego ducha. Ów dekonstruktywny ogląd musi wieść w poprzek wszystkich zakonserwowanych podziałów ideologicznych, stanowiących jeden z czynników uniemożliwiających wydostanie się z błędnego koła bezdziejów. Zorian Dołęga-Chodakowski z pozycji prorodzimowierczych, a Stanisław Ignacy Witkiewicz z pozycji proprawosławnych zwracali uwagę na głęboką socjopsychologiczną alienację, jaką przyniósł Polakom ich inicjalny wybór cywilizacyjny, rodzący nieprzezwyciężalne antynomie w polskim charakterze narodowym. W naszej epoce tropem tym poszła — inna sprawa, czy w najlepszym możliwym kierunku — prof. Maria Janion, używając teorii postkolonialnej jako narzędzia do analizy polskiej mentalności. Polscy słowianofile XIX wieku, nawet ci, którzy inaczej, niż Dołęga-Chodakowski, nie posuwali się do odrzucenia chrześcijaństwa czy katolicyzmu, zwracali uwagę na hipertrofię pierwiastka łacińskiego w autoidentyfikacji Polaków. Z innej strony: krakowska szkoła historyczna i związany z nią obóz stańczyków, który wprawdzie skażony był niektórymi cechami typowo polakatolickimi na czele z latynistycznym szowinizmem antyrosyjskim, ale jako pierwszy tak dogłębnie analizował wady narodowe i fundamentalne błędy dziejowe Polaków, szargając się na wartości uważane w polskiej wspakulturze za święte i krytykując tradycję społeczno-polityczną, która zawiodła przedrozbiorową Rzeczpospolitą do zguby. W podobnym kierunku szli niektórzy konserwatyści wywodzący się z ziem zaboru rosyjskiego. W okresie międzywojennym Adolf Bocheński krytykował „tendencje samobójcze narodu polskiego”, przejawiające się między innymi w gnuśności i w istocie rzeczy wyrastającym z niej pacyfizmie. Stanisław Cat-Mackiewicz dostrzegał występujący u Polaków, pośród wielu innych krytykowanych przezeń cech, fundamentalny brak zmysłu prowadzenia polityki zagranicznej. A ze strony jeszcze innej: również w obozie narodowym możemy odnaleźć pojedyncze pozytywne wątki krytyki. Refleksja Romana Dmowskiego naznaczona jest tendencjami typowymi dla cywilizacyjnie okcydentalnego burżuazyjnego nacjonalizmu i jako taka nie zawiera wielu wątków wartych recepcji, celnie zwracał on jednak uwagę między innymi na właściwe Polakom bierność i bezwład. Krytykę radykalną, sięgającą samego rdzenia polskości i w niektórych miejscach wartościową, choć skażoną mechanistycznym kolektywizmem oraz modernistycznym kultem pracy i produkcji, formułował Jan Stachniuk i skupiony wokół niego ruch Zadruga[3].
Niestety w kręgach XXI-wiecznej prawicy myśl „pesymistów” (ergo: realistów) poszła w zapomnienie, a górę ewidentnie wzięło ideowe dziedzictwo polonolatrów — Artura Górskiego, Jana Karola Kochanowskiego, Antoniego Chołoniewskiego i, nade wszystko, prof. Feliksa Konecznego. Recepcja liberalno-polakatolickiej „teorii cywilizacji” tego ostatniego, pełnej historycznych przekłamań, a w tych miejscach, gdzie trafnie opisuje rzeczywistość, stawiającej najczęściej „+” tam, gdzie należy postawić „−”, utwierdziła na gruncie intelektualno-pseudointelektualnym prymitywne poczucie wyższości wobec Niemców i Rosjan, latynistyczną ciasnotę i jednowektorowość zubażającą tożsamość Polaków w duchu kontrreformacyjnym („nie można być cywilizowanym na dwa sposoby”) i apoteozę tych elementów przypisywanych przez Konecznego „cywilizacji łacińskiej”, które w przestrzeni ogólnoeuropejskiej przygotowały grunt pod narodziny demoliberalizmu, a w Polsce przedrozbiorowej reprezentowały sobą stale czynnik rozkładowy i przeciwny interesowi państwowemu. Dziś prof. Andrzej Nowak znów obficie wlewa rodakom miód w duszę, pisząc o trwającym jakoby przez wieki „sąsiedztwie wolności i despotyzmu”. To „despotyzm” zawiódł jednak Rosję drogą od niewielkiego i słabego Wielkiego Księstwa Moskiewskiego do światowego imperium, podczas gdy „wolność” z akompaniamentem mentalności polakatolickiej zawiodła Polskę do upadku, a w perspektywie sięgającej współczesności — do haniebnego losu McRzeczpospolitej. Przekonanie o „mentalności niewolniczej” Rosjan jest adekwatne co najwyżej wobec ukształtowanego w XX wieku modelu homo sovieticus — lud rosyjski jako słowiański jest w rzeczywistości głęboko dionizyjski, indywidualistyczny, irracjonalny i chaotyczny (co samo w sobie nie jest niczym złym, przeciwnie, ma wiele pozytywnych implikacji), ale właśnie dlatego potrzebuje silnej władzy do harmonizacji przez czynnik apolliński i ukierunkowania własnego potencjału przy zapobieżeniu tendencjom destruktywnym i autodestruktywnym. W Polsce pośród innych zabrakło i tego czynnika, co należało do parametrów wpływających na fakt i tempo iteracyjnego ukazywania się kolejnych wyrazów ciągu harmonicznego polskich bezdziejów.
Czym są ostatnie wieki historii Polski i ich panująca wśród samych Polaków interpretacja w perspektywie filozofii politycznej głębokiego tradycjonalizmu? Najsampierw, ustrój staropolski, wychwalany później przez przeważającą część jego apologetów jako „wyprzedzający Zachód o kilka wieków”, prefigurujący „osiągnięcia” rewolucji amerykańskiej i ustroje anglosaskie z ich systemem checks and balances czy prekursorski wobec „ideałów demokracji i praw człowieka”[4]. Następnie jego negacja, po stokroć gorsza, niż on sam: zachodniacko-oświeceniowa Konstytucja 3 maja, stawiająca Polskę w ścisłej awangardzie moderny i będąca dziś przedmiotem narodowej dumy, choć doprowadziła Polskę w prostej linii do upadku. Później: insurekcja kościuszkowska, której przywódca do dziś ma u nas status wielkiego bohatera narodowego wysławianego pod niebiosa także przez współczesną prawicę. Dalej: podpalanie Starej Europy u boku Napoleona, upamiętnione dziś w samym hymnie państwowym. Dążenie do rozsadzenia Świętego Przymierza, owej „tamy przeciwko losowi ostatnich czasów” (jak określił je baron Evola) poprzez samobójcze powstania, w przypadku znacznej części ich uczestników inspirowane względami tyleż patriotycznymi, ile ogólnoideologicznymi. Zaangażowanie w walkę wymierzoną w coraz to kolejne segmenty tradycyjnego ładu za granicą: Wiosna Ludów, Komuna Paryska (gdzie Polacy byli najliczniejszą grupą cudzoziemców), dąbrowszczacy… Pośrednie przyczynienie się nawet do zwycięstwa bolszewików w rosyjskiej wojnie domowej… Rekapitulując, Polacy byli (i, jak się przekonamy, są) jednym z narodów o najbardziej antytradycyjnym obliczu w Europie, niedługo po Anglikach i Francuzach.
Dusza polskiego etnosu dotknięta jest głębokim schorzeniem, którego korzenie nie sięgają jedynie ostatniej fali okcydentalizacji. Prócz tego, czym istotnie można się chlubić, do cech składających się na polskość należą: wieczny kompleks wobec Zachodu połączony z paździerzową narodową megalomanią i karykaturalnym szowinizmem wobec Wschodu; autoalienacja kulturowa; zaszczepiony przez kontrreformację mit przedmurza, czyli peryferii, w praktyce politycznej przeradzający się w wchodzenie w rolę psa łańcuchowego niegdyś papieskiego Rzymu, a dziś Waszyngtonu; niepoddany koniecznej harmonizacji instynkt anarchiczny; podobnie niepoddany harmonizacji, a sięgający najdawniejszych czasów matriarchalizm związany z logosem Kybele, który na gruncie religijnym po chrystianizacji przerodził się w specyficznie polską formę kultu maryjnego, w skrajnej postaci tworzącą nawet kulturowy grunt pod herezję (mariawityzm), a miał i ma też liczne implikacje polityczne; uniemożliwiający kierowanie się interesem państwowym hipermoralizm w polityce, w tym, co szczególnie niebezpieczne, w polityce zagranicznej; brak woli mocy, mierność i gnuśność, szczególnie silnie zaznaczające się w postawie szlachty wobec inicjatyw ekspansji, a nawet przygotowań do wojen obronnych w I Rzeczypospolitej; przepełnienie resentymentami (kult klęsk jako „moralnych zwycięstw”, upatrywanie w zbiorowym cierpieniu drogi do bycia „Chrystusem narodów”); indywidualizm wegetacyjny, sybarytyzm i recydywa saska.
Współczesna Polska nie jest żadnym „bastionem Europy”, jak głosiło hasło jednego z Marszów Niepodległości i jak przekonana jest duża część prawicy polskiej i zagranicznej. Społeczeństwo do cna przesiąknięte jest wzorcami sączącymi się z zachodnich tub indoktrynacji. Eksplozję procesów zachodzących do niedawna w cieniu mieliśmy okazję ujrzeć choćby podczas strajków aborcjonistek, w które zaangażowana była również lwia część dotąd „niezaangażowanych politycznie”. Polska jest jednym z najszybciej, a w praktyce być może najszybciej laicyzującym się krajem w Europie. Dramatycznie spada przyrost naturalny, a praktycznie jedynym chlubnym wyjątkiem są tutaj Kaszubi, których przynależność do zdegenerowanego etnosu polskiego jest dyskusyjna. Według raportu „#kobieta2021” Polki znajdują się w ścisłej europejskiej czołówce pod względem akceptacji „progresywnych” wyborów życiowych, takich, jak nieposiadanie potomstwa (najwyższy odsetek spośród badanych krajów, do których prócz Polski należały Francja, Szwecja, Włochy, Węgry, Czechy i Słowacja). Prezes NBP z dumą rzecze, iż Polska jest „europejskim liderem płatności bezgotówkowych”, co jest tylko jednym z licznych przykładów bezkrytycznego przyjmowania przez Polaków wszystkich błyskotek z Zachodu. Polska jest państwem trzecim w Unii Europejskiej pod względem liczby samochodów („mechanicznych jakobinów”, jak by powiedział Russell Kirk) przypadającej na 1000 mieszkańców, co nie koreluje ze statusem ekonomii kraju, a jedynie jest kolejnym świadectwem zakorzenionego w Polakach warcholstwa i krótkowzrocznego egoizmu. Od dawna można zaobserwować także wyraźne tendencje etnomasochistyczne (wedle określenia Guillaume’a Faye’a), którym towarzyszy zacieranie rąk przez polskich januszy biznesu. Jednocześnie polski szowinizm u wielu sięgnął ostatnio pułapu zupełnego zezwierzęcenia, wiodącego nawet ku czynom przestępczym, o których doniesienia są coraz liczniejsze. Poparcie dla członkostwa w Unii Europejskiej jest w Polsce największe spośród wszystkich jej krajów. Polacy są drugim po Albańczykach narodem europejskim pod względem poparcia dla jankeskiej hegemonii w Europie — Albańczycy mają tu przynajmniej realny powód związany ze sporem granicznym (choć osobiste sympatie piszącego te słowa sytuują się rzecz jasna po stronie serbskiej) i w ich przypadku jest to jakkolwiek zrozumiałe, natomiast w przypadku Polaków jest tylko tragikomicznym przejawem ich wrodzonej aberracji, jaką przedstawiają sobą również na tle reszty tak zwanej Europy Środkowo-Wschodniej (zgodnie z logiką atlantystów zachowaniem owej hegemonii jeszcze bardziej zainteresowani powinni być mieszkańcy krajów takich, jak Litwa, Łotwa, Estonia czy Finlandia jako „bezpośrednio zagrożonych rosyjskim imperializmem”, podczas gdy nawet w ich przypadku odsetek ten jest nie wyższy, lecz aż o około 30-40 punktów procentowych niższy, niż w przypadku Polski, co też wskazuje na inne podłoże socjopsychologiczne jankesofilii Polaków, niż jakiekolwiek obiektywne względy geopolityczne). Owa anomalia nie jest zjawiskiem nowym — w 1926 roku do Białego Domu dostarczona została 111-tomowa Polska Deklaracja o Podziwie i Przyjaźni dla Stanów Zjednoczonych podpisana przez przedstawicieli wszystkich szczebli władz II Rzeczypospolitej i miliony Polaków. Współczesne wizyty prezydentów USA w Warszawie mają otoczkę wręcz religijną, a serwilizm władz McRzeczpospolitej wobec zaoceanicznego hegemona osiąga rozmiary niewyobrażalne w żadnym poważnym państwie. Cóż, jak stwierdził de Maistre, „każdy naród ma taki rząd, na jaki zasługuje”.
Polska jest chorym człowiekiem Europy. Polskość w kształcie, jaki znamy obecnie, jest tym, co przezwyciężone być musi. Jedynie rewolucja kulturowa sięgająca najgłębszych warstw duszy polskiego etnosu mogłaby być w stanie wyzwolić go od losu, który przeznaczył samemu sobie.
Ojkofobia jest w Polsce nieodłącznym elementem konsekwentnego tradycjonalizmu. Jest także najwyższą formą właściwie pojętego patriotyzmu.
Piotr Domański
[1] A. Chołoniewski, Duch dziejów Polski, Kraków 1918, s. 126
[2] Cyt. za: J. Tomasiewicz, Naprawa czy zniszczenie demokracji? Tendencje autorytarne i profaszystowskie w polskiej myśli politycznej 1921-1935, Katowice 2012, s. 30
[3] To zresztą godne uwagi, że Stachniuk, choć odnosił się z nieprzejednaną wrogością do katolickich konserwatystów i wychodził z zupełnie odmiennych założeń, podobnie, jak niektórzy autorzy monarchistyczno-konserwatywni wartościował w historii Polski średniowiecze wyżej, niż uważane powszechnie za złoty wiek czasy I Rzeczypospolitej.
Ta wyliczanka postaci i kierunków myśli mogłaby ciągnąć się jeszcze długo, w krytyce polskości jest jednak jeden nurt, który powinien znaleźć się co najwyżej na jej marginesie — popularny zwłaszcza wśród liberałów nurt skrajnie okcydentalistyczny, którego ostrza skierowane są w stronę niemal dokładnie odwrotną, niż być powinny. Należący doń autorzy prawie zawsze krytykują to, co akurat krytyki nie jest warte; nurt ten jest zarazem najsilniejszy zwłaszcza współcześnie, gdy jego licznych przedstawicieli można znaleźć zarówno wśród liberałów głównego nurtu (przykładem Jarosław Bratkiewicz narzekający na rzekomy „eurazjatyzm na wspak”), jak i prawicy liberalnej (przykładem Rafał Ziemkiewicz narzekający na niechęć Polaków do modernizacji na wzór krajów anglosaskich, którego osoba może zresztą stanowić jedną z licznych ilustracji głębokiego pokrewieństwa ideowego pomiędzy nurtem endeckim i liberalnym, wynikającego z ich jednakowej, mieszczańsko-burżuazyjnej genezy).
[4] Oczywiście taka perspektywa to w dużej mierze anachronizm niewiele mniejszy od upatrywania korzeni nowoczesnej demokracji liberalnej w starożytnej demokracji ateńskiej, jednak faktyczny przebieg historii jest dla teraźniejszości mniej istotny od tego, jak historia jest postrzegana. Przy wszystkich wadach Rzeczypospolitej Obojga Narodów, możliwe jest wskazanie na pewne elementy jej oblicza wartościowe z punktu widzenia tradycjonalizmu, takie, jak trwałość niektórych praw jeszcze od czasów średniowiecznych (choć wynikająca nie mniej z ogólnej stagnacji i inercji, niż świadomego tradycjonalizmu Polaków — w Rzeczypospolitej zwyczajnie osłabł twórczy duch „faustowski” i kulturowa ociężałość utrudniała stworzenie czegokolwiek tak w paradygmacie tradycyjnym, jak antytradycyjnym) czy obecność licznych pierwiastków orientalnych, przed wojną uwypuklana na przekór latynistom między innymi przez Włodzimierza Bączkowskiego. Rzadko kiedy jednak apologia Rzeczypospolitej szła i idzie w zbliżonym kierunku.
Kategoria: Myśl, Polityka, Publicystyka
Kolejny nawiedzony duginista bredzących o "wzorcach solarno-uranicznych" :)
latwo takich poznać: wychwalanie schizmy i wrogość do Kontrreformacji.
A poza tym kompletny chaos pojęciowy i niezrozumienie podstaw nauki o cywilizacjach!!!
@Tomasz Podstawy o cywilizacjach? Jakieś opracowania możesz polecić? A kontrreformacja w takim państwie jak RON była szkodliwa. Jezuici zawsze szkodzili Polsce. Ich wychowanek był nieudolnym królem,czyli nie kształcili dobrych przywódców.
Niezwykle ciekawa analiza. Mocna. Nawet bardzo. Jako głos w dyskusji przy artykule polecam książkę "Polkość jako zaleta" Tomasza Szymańskiego. Nie cofa się on przed rachunkiem sumienia polskiego, ale wskazuje że polkość jest zaletą:
https://bonito.pl/produkt/polskosc-jako-zaleta?gclid=EAIaIQobChMI5M_a6r3c-QIVmB4YCh2qegSaEAQYASABEgKWrPD_BwE
Twierdzenie, jakoby to "łacińskość" była nieszczęściem Polski brzmi dość kuriozalnie na portalu, który ma publikować "myśl konserwatywną". Oczywiście w ramach pluralizmu światopoglądowego można zamieszczać różne rzeczy, ale nie zauważyłem tu artykułów apologetycznych – excusez moi le mot – woke'ismu, a w kategorii najbardziej odjechanej wizji rzeczywistości autor mógłby z wyznawcami tej ideologii rywalizować o palmę pierwszeństwa.To tylko potwierdza moje spostrzeżenie, że pod szyldem "konserwatyzmu" od dawna już uprawia się nie warte większej uwagi głupstewka. Ktoś, kto przyjmuje za punkt odniesienia barbarzyńskie plemiona z przeszłości nie jest konserwatystą w większym stopniu, niż zwolennik archeologizmu liturgicznego jest tradycjonalistą liturgicznym. Faktycznie jest wprost na odwrót. Jeżeli jest coś, co warto konserwować w tej części świata, to jest to wszystko, co jest oparte na kulturze i edukacji klasycznej, gdzie łacińskość zajmuje równie ważne miejsce co helleńskość. Bez tego konserwatyzm nie ma sensu. Oczywiście ideologia Dugina et consortes nie ma ani z jednym ani z drugim nic wspólnego, to czystej wody barbaria. Zabawnie przy tym wybrzmiewają narzekania na to, że Polska nie przyjęła Habsburgów, jak gdyby istniała w nowożytności dynastia bardziej niż oni utożsamiana z kontreformacją i latynizmem, których autor tak nie cierpi. Pisze on wreszcie o przekłamaniach Konecznego, choć sam uprawia dokładnie to samo, z tymże Koneczny był oryginalny i miał więcej poloru, a tu jest tylko jakieś przetworzenie gnostyckich, pogańskich pisanych pseudonaukowym językiem bredni rosyjskich ideologów. Można mieć dystans, czy nawet awersję do USA, co nie zmienia faktu, że Europa i Ameryka Północna są wręcz "skazane" na sojusz, przynajmniej militarny, o ile ktoś nie chce żyć w świecie, w którym będzie panował nie ruski "mir", ale chińska "harmonia". A Rosja jest dziś bardziej zdegenerowanym krajem, niż jakikolwiek inny w Europie, o laicyzacji nie wspominając.
Jako autor informuję, iż tekst ma charakter archiwalny i w istotnej części nie odpowiada aktualnym poglądom.