Delingpole: Papież nie może stać się ekofanatykiem!
Od redakcji: ostatnia encyklika Ojca Świętego budzi sporo kontrowersji i prowokuje do zadawania pytań. Jeden z możliwych punktów widzenia prezentuje tekst, jaki proponujemy poniżej: jest to obszerny fragment analizy z gruntu krytycznej, jednak w naszym odczuciu godnej uwagi.
MM
„ (…) Honduras: wspierane przez USA siły rządowe spowodowały śmierć blisko 100 rolników, protestujących przeciw magnatom z branży przetwórstwa oleju palmowego.
Kenia: nastolatek zabity w lutym tego roku podczas protestu przeciw budowie elektrowni wiatrowych.
Uganda, Park Narodowy Mt. Elgon: ponad 50 osób zabitych przez straż parkową i kolejne 6.000 wysiedlonych w celu pozyskania miejsca pod plantację powstającą w ramach tzw. carbon offset (równoważenie emisji dwutlenku węgla).
Wielka Brytania: 15.000 osób zmarło podczas ostatniej zimy tylko dlatego, że nie mogło pozwolić sobie na dogrzanie własnych domów.
Nawet biorąc pod uwagę medialną skłonność do przesady, trzeba przyznać, że każdego roku na świecie tysiące ludzi umiera, a setki tysięcy tracą dach nad głową z powodu tzw. globalnego ocieplenia. Tym jednak, co zdaje się nie docierać do papieża, jest fakt, że nie samo globalne ocieplenie ponosi tu odpowiedzialność. Winne są środki przedsięwzięte do jego zwalczania: od ekopodatków, uniemożliwiających co biedniejszym zakupu opału po energię odnawialną, równoważenie emisji dwutlenku węgla i projekty oparte na oleju palmowym, dające możliwość bezkarnego windowania cen żywności i powodujących wycinanie dziewiczych lasów, a nadto pozbawiające praw wszystkie te rdzenne społeczności, których ów papież – progresista stawiał dotąd w centrum swojej posługi".
O samej encyklice:
„ (…) ta bomba nie mogła być bardziej kontrowersyjna, bardziej obciążona, czy bardziej nieodpowiedzialna. Znane nam wyrażenia, takie jak spójny naukowy konsensus, liczne naukowe analizy, to przede wszystkim efekt ludzkiej działalności, pilna i nagląca potrzeba wprowadzenia polityki redukcji emisji dwutlenku węgla – wszystko to sugeruje, że papież Franciszek połknął każde wątpliwej proweniencji twierdzenie skorumpowanego, dbającego przede wszystkim o prywatny interes klimatyczno-ekologicznego establishmentu, coraz mniej oddanego obronie prawdy empirycznej, a coraz bardziej przypominającego naukową odpowiedź na FIFA.
Jeżeli ostatnia encyklika byłaby jedynie jakimś pokrętnym zbiorem tez, zaprezentowanych w podrzędnej rozprawie doktorskiej, nie stanowiłoby to aż takiego problemu. Ale jest to coś, w co wierzy 1,2 miliarda katolików. I to jest coś, co wielu proekologicznych i sympatyzujących z lewicą księży będzie im od teraz wytrwale głosiło z ambon, okraszając to modlitewnymi wezwaniami o zrównoważony rozwój, przyszłe pokolenia i potrzebę walki ze zmianami klimatu poprzez stosowanie energii odnawialnej i nie inwestowanie w paliwa kopalne. Dla co bardziej sceptycznych katolików, nadal przedkładających Boga nad Gaję, niedziele staną się niedługo niezwykle uciążliwe.
Dlaczego jednak papież robi coś takiego? Odpowiedź łagodniejsza sugeruje, że został przekonany przez potężne i dysponujące znaczną siłą argumentacji lobby, które zdecydowało, że przyda im się nieco religijnego wsparcia ciężkiego kalibru przed zbliżającym sie grudniowym szczytem klimatycznym ONZ w Paryżu. To było pierwsze przypuszczenie, które przyszło mi do głowy na wieść o tym, że Ban-Ki Moon odwiedził Watykan w zeszłym miesiącu.
Obecnie wydaje mi się jednak, że mamy do czynienia z czymś gorszym. Papież ma magisterium z chemii (uniwersytet w Buenos Aires), co doprowadziło obrońców środowiska do przekonania, że wie, o czym mówi. Praktyka wskazuje jednak, że często jest wprost przeciwnie. Często najbardziej agresywni ignoranci w kwestiach dotyczących klimatu mają szerokie przygotowanie naukowe: (…) zbyt aroganccy, uznają, że jest to sprawa możliwa do zrozumienia tylko przez naukowców – co sprawia, że stają się ślepi na kontekst polityczny, społeczny i ekonomiczny, a zamiast tego popisują się oświadczeniami wykraczającymi poza stan ich wiedzy.
Dodajmy do tego fakt, że ten papież w wypowiedziach publicznych ma pożałowania godną tendencję do strzelania z biodra [tzn. wypowiadania opinii na szybko, bez namysłu – przyp. tłum.]. Być może wierzy, że czyni go to spontanicznym i prawdziwym – ot, papież ludu. Niestety skutki są katastrofalne – jak wówczas, gdy zasugerował, że przeprowadzona przez islamistów masakra w siedzibie Charlie Hebdo przypominała trochę cios, który wymierzasz komuś, kto obraża twoją mamę.
Coś takiego może ujść na sucho podrzędnemu kardynałowi w Ameryce Południowej. W przypadku papieża rzecz wygląda jednak inaczej. Ma on obowiązki nie tylko wobec swojej trzody, ale także wobec nieprzerwanego istnienia swojej religii. Religii, która – nie zapominajmy – przetrwała i rozkwitała przez stulecia nie w drodze przyklaskiwania wszystkiemu, co akurat stawało się popularne w danym miesiącu, lecz wprost przeciwnie: trwając przy najwyższych zasadach, odróżniających wiarę od świata. Jak to już odkrył „kościół” Anglii, utrata tego odróżnienia prowadzi do utraty wiernych. Czy Matka Kościół znajduje sie obecnie na drodze prowadzącej do popełnienia tego samego grzechu śmiertelnego?
Za: James Delingpole, Oh God, don't let the Pope be a climate fanatic, "The Spectator" z 20.06.2015, s. 28 – 29.
Tłum. Mariusz Matuszewski
Kategoria: Inni autorzy, Mariusz Matuszewski, Publicystyka, Religia, Wiara