banner ad

Danek: Skrzyński, konserwatyzm i Paneuropa

| 18 lutego 2025 | 0 Komentarzy

W odpowiedzi na pytanie o to, kto był najważniejszym polskim konserwatystą przeważnie słyszymy o myślicielach albo pisarzach. Z tych, co działali na polu praktyki najczęściej wymienia się Aleksandra Wielopolskiego; pewnie trzeba też wskazać na księcia Adama Jerzego Czartoryskiego (bliższego sercu piszącego te słowa jako minister spraw zagranicznych Rosji niż jako późniejszy przywódca Hôtel Lambert), a dalej na Michała Bobrzyńskiego – tego spośród krakowskich „stańczyków”, który doszedł do najwyższych stanowisk w imperium Franciszka Józefa (aczkolwiek w niepodległej Polsce roli już nie odegrał). Uznanie budzi Stanisław Cat-Mackiewicz, błyskotliwy umysł i pióro, ale właściwie tylko trochę polityk.

Mało natomiast pamięta się o Aleksandrze Skrzyńskim (1882-1931), choć z czynnych konserwatywnych polityków w II Rzeczypospolitej odniósł chyba największy sukces: w latach 1922-1926 trzykrotnie pełnił funkcję ministra spraw zagranicznych i raz premiera. Tymczasem właśnie postać hrabiego Skrzyńskiego dzisiejsi polscy konserwatyści, chcąc przywołać swoich ideowych przodków i tradycje, mogą postrzegać jako swoisty drogowskaz. Wziąwszy pod uwagę dyskusje, jakie obecnie toczą się w naszych środowiskach konserwatywnych, zobaczymy, iż poglądy tego męża stanu nie straciły na aktualności.

Przed I wojną światową Skrzyński był zawodowym dyplomatą w służbie cesarstwa Habsburgów; przebywał na placówkach zagranicznych w kilku krajach. Później wstąpił do Stronnictwa Prawicy Narodowej, partii „stańczyków”. Charakterystyczne, że w tym ugrupowaniu, gdzie nie brakowało wybitnych umysłów, Skrzyńskiego uważano za wyjątkowo uzdolnionego. Władysław Leopold Jaworski, przywódca konserwatystów krakowskich czasu wojny, w 1918 r. notował w swoich prywatnych zapiskach: „Aleksander Skrzyński gwałtuje, aby stronnictwo krakowskie wydało program. Mam instynkt, że nie pomoże, a zaszkodzi. Ale dlatego, aby nie stracić Skrzyńskiego, niechby był ogłoszony.”

Skupmy się jednak na wyróżniających cechach polityki wschodniej i zachodniej, jaką Skrzyński prowadził potem w roli szefa polskiego MSZ. Symptomatyczne, iż ten arystokrata ukształtowany przez atmosferę najstarszej monarchii w Europie był – jak pisze historyk dyplomacji Andrzej Skrzypek – pierwszym po odzyskaniu niepodległości ministrem spraw zagranicznych, który „zmierzał do pozyskania sobie Kraju Rad i ułożenia z nim dobrosąsiedzkich stosunków” (1). Ze wszystkich obozów politycznych w ówczesnej Polsce państwo bolszewików powinno najbardziej przerażać właśnie konserwatystów, lecz to kierownik MSZ wywodzący się ze stronnictwa konserwatywnego o ugruntowanej tradycji zdecydował się na zwrot w kierunku nawiązania ze Związkiem Radzieckim relacji partnerskich. W styczniu 1923 r. Skrzyński jako minister spraw zagranicznych w rządzie gen. Władysława Sikorskiego wydał instrukcję w sprawie polityki wschodniej, w której pisał: „Nie należy jednak wyciągać wniosku, że Polska prowadzi nad Bałtykiem politykę agresywną w stosunku do Rosji lub że zmierza do zamknięcia Rosji drogi ekonomicznej, niezbędnej dla jej przyszłego rozwoju. Nie przeciwstawialiśmy się bynajmniej dotąd ekspansji handlowej rosyjskiej przez Łotwę i Estonię i nadal nie mamy zamiaru tego czynić. Uważamy nasz przyjazny stosunek do państw bałtyckich za cenną rękojmię stanu naszego posiadania na Wschodzie i Północy, a jako taki chcemy go utrzymać, nie nadając mu żadnych cech wrogich w stosunku do Rosji.” (2). We wrześniu 1925 r. Skrzyński przyjmował w Warszawie swojego radzieckiego odpowiednika, ludowego komisarza spraw zagranicznych Georgija Cziczerina, skądinąd też arystokratę. Podczas trzydniowych rozmów Cziczerin wyraził obawę, iż propagowane przez Polskę projekty utworzenia regionalnej organizacji krajów bałtyckich zwrócone są przeciwko ZSRR. W odpowiedzi Skrzyński oświadczył, iż Polska nie jest w sojuszu wojskowym z państwami bałtyckimi i nie zamierza wspierać antyradzieckiej polityki żadnego z nich. Zadeklarował również możliwość opracowania układu o neutralności krajów bałtyckich, który Polska i Związek Radziecki mogłyby wspólnie poprzeć (3).

Polityka zachodnia Skrzyńskiego rozumiana jako polityka wobec Niemiec nakierowana była na utrwalenie i zabezpieczenie zachodnich granic Polski. Miała przeciwdziałać podjętym przez ministra (i przejściowo kanclerza) Gustava Stresemanna staraniom o pokojową rewizję traktatów, które po klęsce Niemiec usankcjonowały pomniejszenie ich terytorium. Szerzej pojmowana polityka zachodnia Skrzyńskiego odznaczała się dążeniem do wzmocnienia roli Ligi Narodów jako instytucji regulującej i rozstrzygającej spory międzynarodowe. Skrzyński nie był przy tym jedynym człowiekiem prawicy, jaki pokładał nadzieję w tej nowoutworzonej organizacji. W okresie międzywojennym wielu konserwatystów wyrażało sympatię nie tylko dla Ligi Narodów, ale i innych politycznych form internacjonalizmu. I wojna światowa doprowadziła do zniszczenia konserwatywnych imperiów – rosyjskiego, austriackiego, niemieckiego i tureckiego, spowodowała zaś istną eksplozję żarłocznych nacjonalizmów. Zwłaszcza konserwatyści wywodzący się – jak Skrzyński – z monarchii Habsburgów krytycznie spoglądali na powojenną erupcję sobiepańskiego nacjonalizmu w europejskiej polityce, wyzwoloną przez zniszczenie tradycyjnego „koncertu mocarstw”; na pretensje świeżo powykrawanych w Paryżu państw narodowych, poogradzanych ciasnymi płotami, a jednocześnie gotowych ponownie podpalić świat w imię przesunięcia miedzy na niekorzyść sąsiada. Dlatego popierali rodzący się ruch pacyfistyczny, który stawiał sobie za cel pogrzebanie wszelkich narodowych rewanżyzmów i rewizjonizmów. Jeden z najwybitniejszych konserwatystów krakowskich, Stanisław Estreicher, w 1924 r. został współzałożycielem Związku Młodzieży Pacyfistycznej, a następnie objął funkcję kuratora tej studenckiej organizacji. Do jej patronów na uniwersytecie należał również wspomniany wcześniej Władysław Leopold Jaworski; obaj z Estreicherem wspierali wydawane przez Związek pismo „Zgoda Narodów”. Reszta prawicy na ogół nie kryła swojej niechęci do inicjatyw pacyfistycznych, którym patronowały głównie środowiska liberalne i laickie, często o wyraźnie masońskiej proweniencji. Dlatego hrabia Adam Romer w swoich publikacjach przekonywał o potrzebie masowego angażowania się katolików w międzynarodowy ruch pacyfistyczny i tym samym zmiany jego światopoglądowego zabarwienia. Argumentował, iż katolicy są dla ruchu pacyfistycznego najbardziej wartościowymi kadrami, ponieważ najlepiej rozumieją, dlaczego świat należy chronić przed nonsensownym rozlewem krwi.

Konserwatyści przyłączyli też bezpośrednio do działań na rzecz stworzenia Paneuropy, które w latach dwudziestych zaczął uruchamiać w różnych krajach hrabia Richard Coudenhove-Kalergi. Polskim Komitetem Związku Paneuropejskiego faktycznie kierował Stanisław Estreicher, a zasiadali w nim i inni znani politycy konserwatywni – Józef Targowski i Wojciech Rostworowski. Symptomatyczne, że dwaj ostatni należeli podczas I wojny światowej do sprzymierzonego z Austrią i Niemcami obozu „aktywistów”. I Kongres Paneuropejski, zwołany w 1926 r., entuzjastycznie reklamował  „Czas”, organ prasowy konserwatystów krakowskich, a korespondent tego dziennika wysłany na Kongres, Tadeusz Dzieduszycki, sam wstąpił do ruchu paneuropeistów.

Konserwatyści popierali nasilający się w polityce internacjonalizm, ponieważ chcieli przywrócić stabilność światu rozchwianemu przez niszczycielskie dzieło „wielkiej wojny”, względnie – wprowadzić elementarny ład do wciąż jeszcze nie uformowanego i grożącego kolejnymi niszczycielskimi wybuchami nowego świata, który wyrósł na gruzach starego, wywróconego przez wojnę. Ale też w tym poparciu kryło się coś więcej. Konserwatyści w nowych realiach chcieli odtworzyć to, co w 1918 r. zostało zburzone przez wojska francuskie, angielskie i amerykańskie, zwłaszcza w postaci imperium Habsburgów: czynnik porządkujący świat, stojący ponad rozpętanymi teraz egoizmami narodowymi. Była to więc myśl o odbudowaniu uniwersalnej struktury politycznej, wiele wieków wcześniej urzeczywistnionej w formie europejskiej ekumeny, Christianitas, pod zwierzchnią władzą czy to cesarza, czy papieża. Konserwatyści zdawali sobie jednak sprawę, że przywrócenie uniwersalizmu politycznego w powojennym świecie wymaga przyodziania go w nową szatę instytucjonalną. Dlatego sympatyzowali z projektami powołania do życia Paneuropy czy Stanów Zjednoczonych Europy. Punkt wyjścia dla ich budowy widziano w istniejącej już Lidze Narodów, której utworzenie – co nie zaskakuje w szerszym kontekście ich wizji politycznej – konserwatyści postrzegali jako istotne osiągnięcie. Także i Skrzyński w swoich wystąpieniach popularyzował ideę stopniowego przekształcenia Ligi Narodów w „Europejskie Stany Zjednoczone” (4).

Znaczenie wiązane przez konserwatystów z Ligą nie było bezpodstawne. To Liga Narodów, w której miały swoich przedstawicieli monarchie jugosłowiańskich Karadziordziewiczów, bułgarskich Koburgów czy rumuńskich Hohenzollernów (ale z drugiej strony od 1934 r. również Związek Radziecki), sprawiła, iż możliwe stało się uchylenie represji i upokarzających ograniczeń nałożonych na Niemcy przez traktat wersalski, do czego w latach 1930-1932 skutecznie dążył rząd katolickiego kanclerza Heinricha Brüninga. Wyjście Niemiec z Ligi (a wcześniej Japonii, bo nie chciała się krępować w podpalaniu Chin) i wojenna awantura rozpętana przez Hitlera przyniosły tylko zniszczenie pozostałości starego świata, jakie przetrwały pożogę I wojny światowej. Zapowiedź, czym to się skończy, przyniosła wcześniej agresja Włoch na Abisynię. Liga Narodów stanęła w obronie cesarstwa Etiopii, zaś Włochy okazały się kolejnym podpalaczem, który z niej wystąpił.

Aleksander Skrzyński jawi się zatem jako postać symboliczna: bardzo dziś potrzebny przykład konserwatyzmu przychylnego ideom paneuropejskim i zarazem dążącego do pogodzenia się z Rosją – przeciwstawnego poglądom naszej kapuścianej prawicy, która broni państwa narodowego przeciw paneuropeizmowi i zarazem jest rusofobiczna. Jak natomiast prezentują się obecnie perspektywy uniwersalizmu politycznego i internacjonalizmu? Ten pierwszy wypada uznać za pogrzebany, jeśli nie na przyszłość, to przynajmniej na ten moment. Uniwersalizm polityczny został zrujnowany, i to trzykrotnie: pierwszy raz przez dokonania Hitlera, drugi raz przez blokowo-obozowy (nomen omen) podział świata w okresie zimnej wojny, trzeci raz przez własną demoliberalną parodię w postaci amerykańskiego „unipolaryzmu” i wysługującego mu się atlantyzmu w innych krajach po 1989 r. Skupmy się więc na miękkiej wersji uniwersalizmu politycznego, jaką jest internacjonalizm, reprezentowany dziś przede wszystkim przez Organizację Narodów Zjednoczonych, następczynię Ligi Narodów, a ponadto przez regionalne organizacje międzynarodowe w rodzaju Unii Europejskiej. Jego sensowność może budzić zastrzeżenia w czasach, kiedy Światowa Organizacja Zdrowia – agenda ONZ – usiłuje narzucać poszczególnym państwom społeczną degenerację spod znaku aborcji i homoseksualizmu, a to samo czyni Unia Europejska za pośrednictwem Rady Europy.

Z pewnością na dziś właściwą drogą dla krajów takich jak Polska jest odgradzanie się od wpływów świata zachodniego, a nasilanie więzi z państwami antyzachodnimi i antyliberalnymi: światem islamu, Afryką, Rosją, Chinami. Z tego punktu widzenia nie skreślałbym przedwcześnie Organizacji Narodów Zjednoczonych. W 1975 r. Zgromadzenie Ogólne ONZ potrafiło przyjąć rezolucję potępiającą syjonizm (jako formę rasizmu). Jak inne akty tego typu, nie miała ona mocy wiążącej w prawie międzynarodowym, niemniej przyczyniła odczuwalnych kłopotów syjonistycznemu okupantowi Palestyny i jego amerykańskiemu protektorowi. Po 2011 r. to ONZ, konkretnie przez weto rosyjsko-chińskie w Radzie Bezpieczeństwa, nie dopuściła do otwartej inwazji USA i ich sojuszników na Syrię.

Stosunki międzynarodowe tradycyjnie mają charakter „anarchii państw” (nie tylko państw zresztą) – i tak być powinno; to długie dziedzictwo jeszcze starożytności i średniowiecza. Z drugiej strony, wprowadzenie do nich pewnych elementów uniwersalnego ładu politycznego, nawet jeśli miękkiego, także stanowi dziedzictwo średniowiecza. W ich ponownym wprowadzeniu pod postacią najpierw Ligi Narodów, a następnie ONZ możemy widzieć odwrócenie złowrogich traktatów westfalskich z XVII wieku, które – umownie – usunęły ze stosunków międzynarodowych wszelkie elementy uniwersalizmu, a otworzyły epokę formowania się i hegemonii „państw narodowych”. I nie ma do niej co wracać. Dopóki nie powstanie jakiś nowy uniwersalny porządek polityczny, w konkretnych sprawach Organizacja Narodów Zjednoczonych, jako najważniejsza dziś reprezentacja internacjonalizmu, może jeszcze nieraz oddać przysługę antyliberalnym państwom. Przyszłość Unii Europejskiej wydaje się natomiast bardziej niejasna.

 

Adam Danek

 

1. Andrzej Skrzypek, Związek Bałtycki. Litwa, Łotwa, Estonia i Finlandia w polityce Polski i ZSRR w latach 1919-1925, Warszawa 1972, s. 183.

2. Cyt. za: tamże.

3. Tamże, s. 271-272.

4. Szerzej o stosunku Skrzyńskiego i współczesnych mu konserwatystów do paneuropeizmu zob. w pracy Piotra Kosmali „Na straży Starego Kontynentu. Jedność Europy w polskiej myśli konserwatywnej lat 1914-1945” (Warszawa 2020), z której zaczerpnąłem informacje wykorzystane w niniejszym tekście.

Kategoria: Adam Danek, Historia, Myśl, Publicystyka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *