Danek: Refutacja konserwatywnego liberalizmu
W środowiskach luźno pojętej prawicy konserwatywny liberalizm cieszy się pewną estymą. Lubią się do niego przyznawać członkowie bądź sympatycy ugrupowań od siebie odległych, czy wręcz darzących się wrogością. Dzieje się tak, ponieważ konserwatywny liberalizm przez wielu postrzegany jest jako złoty środek, pozwalający pogodzić najważniejsze elementy konserwatywnej filozofii i liberalnej doktryny, a zarazem obustronnie uniknąć skrajności: z jednej strony właściwego konserwatyzmowi trwania przy archaicznych zasadach i instytucjach, z drugiej zaś popadnięcia w typowy dla liberałów relatywizm. Słowem, zdaje się zawierać receptę na światopoglądową równowagę, wymarzoną dla inteligenta nowoczesnego, a przy tym zbyt spostrzegawczego, by dać się nabrać na lewicowe fantazmaty.
Zanim bardziej zagłębię się w temat, muszę przyznać, że opisywana koncepcja zawsze wywierała na mnie podejrzane wrażenie. Konserwatywny liberalizm? A dlaczego nie kosmopolityczny nacjonalizm albo pacyfistyczny militaryzm? Już same nazwy tych zmyślonych dziwolągów sygnalizują próbę pogodzenia biegunowych przeciwieństw, których nie zdoła zetknąć żadna siła. O ile jednak militarnych pacyfistów i narodowych kosmopolitów próżno by szukać, o tyle osoby uważające się za konserwatywnych liberałów spotkać nietrudno, a ich doktryna wygląda na wewnętrznie spójną. Konserwatywny liberalizm dostarczałby więc dowodu, iż tradycyjną prawicową wizję świata da się połączyć z „osiągnięciami” myśli liberalnej. Stanowiłby twierdzącą odpowiedź na stawiane przez różnych malkontentów pytanie, czy liberalizm w ogóle może być prawicowy. Zanim odpowie się „tak”, warto rzucić okiem na ideowe profile czołowych konserwatywnych liberałów. Jak się okaże, już pobieżne spojrzenie każe wątpić w stosowność opatrywania ich określeniem „konserwatywny”.
Wśród pierwszych konserwatywno-liberalnych krytyków państwa najczęściej wymieniany bywa Benjamin Constant (1767-1830). Ten przeciwnik totalitarnego systemu jakobinów oraz cezaryzmu Napoleona szczególną wagę przywiązywał do podziału władzy, zarówno poziomego (między głowę państwa, rząd, parlament, sądy i trybunały), jak i pionowego (między centralne organa państwa a lokalne municypia). Choć hołdował ideologii republikańskiej, dla uniknięcia ryzyka destabilizacji państwa godził się uznać monarchię, jednakże w fasadowej wersji brytyjskiej: „król panuje, ale nie rządzi”, a rząd odpowiada politycznie wyłącznie przed niższą izbą parlamentu, pochodzącą z wyborów. Jego koncepcje uważa się zazwyczaj za rozwinięcie pomysłów czczonego przez liberałów Monteskiusza, co stanowi istotne przeoczenie. Przytoczmy komentarz do Monteskiusza autorstwa konserwatysty Adolfa Bocheńskiego (1909-1944): „Znakomity francuski pisarz polityczny widział mianowicie ideał funkcjonowania państwa w tym, iżby rząd i administracja państwowa zależały personalnie wyłącznie od króla, iżby ciała ustawodawcze miały wpływ na politykę tylko przez pośrednictwo ustawodawstwa. (…). Stronnictwa polityczne nie miały mieć absolutnie żadnego wpływu na obsadzanie tek ministerialnych i stanowisk administracyjnych. System ten nazywał Monteskiusz po prostu monarchią, gdyż nie mógł wyobrazić sobie jego możliwości przy władzy republikańskiej. Gdy bowiem naczelnik państwa miał być wybierany przez partie posiadające większość w kraju i parlamencie, natychmiast zacierała się różnica między władzą ustawodawczą a władzą wykonawczą. Podział władzy stawał się parodią, tak jak to nastąpiło w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej. Koncepcja Monteskiusza w czystej formie zrealizowana była w Polsce, w Królestwie Kongresowym.” Jak widać, konserwatywny liberał Constant popierał mniej konserwatywny model państwa niż liberalny francuski arystokrata. (A gdyby nawet popierał identyczny, cóż z tego? Prawniczą absurdalność każdego „podziału władzy” znakomicie wykazał między innymi konserwatywny konstytucjonalista Władysław Leopold Jaworski.). Proponował uzależnienie właściwej władzy od wybieranego parlamentu, pod płaszczykiem rzekomej zachowawczości torując drogę rewolucyjnemu w swej istocie demokratyzmowi.
No właśnie: konserwatywni liberałowie często pisali wnikliwe, wielopoziomowe krytyki wywrotowych doktryn, jednak w praktyce łączyli się z siłami przewrotu przeciw porządkowi, a nie na odwrót. Za przykład niech posłuży Alexis de Tocqueville (1805-1859). W swoim obszernym dziele „O demokracji w Ameryce” przedstawił imponującą dalekowzrocznością analizę zagrożeń, jakie niesie demokracja, dowodząc jej destrukcyjnego charakteru. Dość zacytować jego słowa: „W rewolucjach, a zwłaszcza demokratycznych, wariaci, i to nie ci, których się tak określa przez metaforę, lecz prawdziwi wariaci odgrywali ważną rolę polityczną.” Budujące; ale kiedy podczas tak zwanej wiosny ludów w jego własnym kraju rewolucjoniści obalili monarchię „lipcową”, Tocqueville wziął stronę rewolucji, zostając współautorem demokratycznej na owe czasy konstytucji II Republiki. „Dla liberalizmu, który narodził się i pozostał ze swej istoty antyegalitarny, wolność jest metodą tworzenia i wspierania nie demokracji, lecz arystokracji.” – oświadczył konserwatywny liberał William Gladstone (1809-1898). Ciekawe więc, dlaczego jego wyznawcy, w tym podobno konserwatywni, zazwyczaj zwalczali arystokrację jako zasadę ustrojową, a tworzyli i wspierali demokrację i egalitaryzm.
Antropologia konserwatywnych liberałów nierzadko wykazywała zbieżność z antropologią lewicowych doktrynerów. Ludwig von Mises (1881-1973) zyskał uznanie jako demaskator ekonomicznych błędów socjalizmu, a także współtwórca dyscypliny zwanej prakseologią. Charakteryzując tę ostatnią, napisał: „Rozstrzygnięcia prakseologii i ekonomii stosują się do każdego ludzkiego działania, niezależnie od pobudek, przyczyn i celów, jakie się za nimi kryją.” Czyżby zgadzał się z marksistowskim przekonaniem, że ekonomia tłumaczy wszelkie zachowania człowieka na wszystkich poziomach jego życia? Czyżby marksizm posiadał odmianę wolnorynkową? A wracają do wcześniejszego wątku, również i Mises, który miał szczęście wychować się w jednym z najbardziej konserwatywnym państw w Europie – cesarstwie Austro-Węgier, pozostawał nieprzychylny monarchii, za to przychylny ideologii demokratycznej.
Misesa przewyższył sławą jego uczeń, noblista Friedrich August von Hayek (1899-1992). Wśród konserwatywnych liberałów interesuje on nas szczególnie, gdyż w jego refleksji ważną rolę odgrywa tak lubiane przez konserwatystów i reakcjonistów pojęcie porządku. Oczywiście Hayek, autor szkicu „Dlaczego nie jestem konserwatystą?”, nie zaliczał się do pierwszych, o drugich nie wspominając, lecz rozwijał w swych pismach koncepcję „porządku naturalnego”, przeciwstawianego wszelkim apriorycznym konstrukcjom ustrojowym, w tym liberalnej demokracji. Kształtowanie się takiego porządku opisał następująco: „W stopniowym procesie adaptacji i zmiany zawsze jest miejsce na przeobrażenie się instytucji w coś innego od tego, czym miały być w zamierzeniu, na stworzenie społeczeństwa, które nie jest rezultatem jednego spójnego planu, lecz niezliczonych decyzji wolnych mężczyzn i kobiet.” Nie ma to wiele wspólnego z ładem rozumianym na sposób konserwatystów, w który zawsze wpisane są zasady niezmienne. W „porządku naturalnym” agnostyka Hayeka nie ma miejsca na metafizykę; u jego podstaw leżą jedynie „decyzje wolnych mężczyzn i kobiet”. A więc mimo wszystko demokracja, co prawda powstająca ewolucyjnie, a nie odgórnie zaprojektowana, ale jednak relatywistyczna. Dodajmy, iż austriacki myśliciel hołdował darwinowskiej, ewolucjonistycznej wizji człowieka („Człowiek nie posiadał rozumu przed cywilizacją, jedno i drugie ewoluowało razem.”) oraz wierze – warunkowej – w postęp (konserwatyzm krytykował słowami: „Z jego tradycjonalistycznymi, antyintelektualnymi, często mistycznymi skłonnościami nigdy, z wyjątkiem tylko krótkich okresów rozczarowania, nie zaapeluje on do młodzieży i wszystkich tych, którzy wierzą, iż pewne zmiany są pożądane, jeśli ten świat ma stać się lepszy.”). Bynajmniej nie był zatem wolny od tego, co lewicowy historyk idei Marcin Król określił entuzjastycznie mianem „odruchu radykalnego”.
Aby lepiej ukazać rewolucyjny charakter konserwatywnego nawet liberalizmu, na zakończenie przywołajmy jeszcze jednego jego przedstawiciela, znanego jako krytyk idei komunistycznych i marksistowskich Raymonda Arona (1905-1983). Łyżką dziegciu dla zwolenników modnych poglądów okazała się jego książka „Opium intelektualistów” (1955), w której scharakteryzował cztery mity salonowej inteligencji: mit lewicy, mit rewolucji, mit proletariatu i mit konieczności historycznej. Tyle że jeżeli Aron zarzucał coś lewicowym intelektualistom, to zdradę… liberalnej demokracji. Choć przyznawał, iż ustrój liberalny wiele łączy z socjalistycznym (zwłaszcza podobieństwo instytucji politycznych), zdecydowanie się za nim opowiadał. Swoją wizję świata streścił następująco: „Dzisiejsze społeczeństwa zachodnie mają trojaki ideał: obywatelstwa mieszczańskiego, wydajności technicznej i prawa każdej jednostki do wyboru swej drogi do zbawienia. Żadnego z tych trzech ideałów nie należy poświęcać na ołtarzu innych.” Po pierwsze demokratyczny egalitaryzm, po drugie progresywizm, po trzecie relatywizm i atomizm społeczny – oto, co chciał konserwować konserwatywny liberał Raymond Aron.
Niniejszego tekstu nie należy traktować jako wyczerpującej krytyki konserwatywnego liberalizmu (ta wymagałaby przynajmniej jednego opasłego tomu) ani nawet jej zarysu, a jedynie jako kilka uwag ad hoc, do przemyślenia przez sympatyków tej hybrydy. Konserwatywny liberalizm deklaruje walkę z rewolucyjnymi ideologiami, choć sam jest ich boczną odroślą, różniącą się od głównego nurtu nieco innym rozłożeniem akcentów. Fałszuje ideę porządku i niepotrzebnie miesza w głowach jego poszukiwaczom. Tym zaś zamiast płytkiej optyki konserwatywnego liberalizmu lepiej się przysłuży pogłębiona optyka konserwatywnego konserwatyzmu.
Adam Danek (2008)
Evelyn De Morgan „Kult mamony” (1909)
Kategoria: Adam Danek, Myśl, Publicystyka