banner ad

Danek: Ibi patria

| 11 listopada 2022 | 2 komentarze

Przed czternasty laty, w 2008 r., napisałem krótki tekst zatytułowany „1918 – czas osiowy”. Jego teza głosiła, że po „zmierzchu bogów” w 1918 r. (zwyczajem łacińskich poetów zaliczmy do tej kategorii cesarzy Mikołaja II, bł. Karola I, Wilhelma II i pozostałych dynastów niemieckich, okradzionych wtedy z tronów przez uliczną tłuszczę), wobec zniszczenia ładu monarchicznego, pozostała tylko jedna droga: stanąć po stronie nowego państwa polskiego – ponieważ jedynie mocne ściany własnej nawy państwowej mogły uchronić ziemie polskie przez wylaniem się rewolucji komunistycznej z granic Rosji lub Niemiec. I że oczywistość taka szczególnie mocno musiała nasuwać się konserwatystom. Państwo polskie jako arka Noego na falach rewolucyjnego morza, o której burtę mogą zaczepić rękę rozbitkowie ze starego świata to piękny obraz, ale przemawia za nim plastyka, nie fakty.

Po pierwsze, Polska pod koniec 1918 r. i później nie znajdowała się w stanie okrążenia przez rewolucję. Patrząc na wschód, nie miała naprzeciw siebie komunistycznej Rosji. Rosja była wówczas skłębionym chaosem; obszarem wulkanicznym; kraterem pełnym wrzącej magmy pierwiastków elementarnych. Na jednej ziemi ścierały się czambuły „białych”, „czerwonych” i „zielonych”, obok kozackiej Republiki Dońskiej atamana Krasnowa  wyrastało Wolne Terytorium anarchistów batiuszki Machny, generał Siemionow ogłaszał na Zabajkalu powstanie Wielkiej Mongolii, a przeciw Państwu Rosyjskiemu admirała Kołczaka na Syberii obracał swoje bagnety legion czechosłowacki. W dodatku Rosja była w stanie wojny z narodowymi rewolucjami krajów limitrofowych, a te z kolei rozdzierała wojna wewnętrzna: Finlandia „biała” Carla Gustafa Mannerheima toczyła walki zbrojne z Finlandią „czerwoną” Ottona Kuusinena, na Łotwie proniemiecki rząd konserwatystów pastora Andrievsa Needry wojował z probrytyjskim wówczas rządem agrariuszy Karlisa Ulmanisa. Świat nie wiedział, co ostatecznie wyłoni się z tego teatru żywiołów.

Widmo komunizmu, wywołane na zasadzie seansu spirytystycznego siedemdziesiąt lat wcześniej przez dwóch niemieckich filozofów, miało jeszcze większe kłopoty w ich własnym kraju. Gdy za wybuchem Bawarskiej Republiki Rad następował wybuch puczu „czarnej Reichswehry” w Kostrzyniu i „piwiarnianego” w samej Bawarii, w Berlinie za nieudanym powstaniem komunistów spod znaku Spartakusa szedł nieudany prawicowy pucz Kappa, a wilhelmiński jeszcze minister Walther von Rathenau ginął od kul terrorystów, ale prawicowych, podobnie jak wcześniej katolicki minister Erzberger – nikt nie mógł wiedzieć, jaką twarz pokażą w końcu Niemcy, dla wszystkich zaś było jasne, że tkwią pogrążone we własnych problemach.

Europy nie przykryło zatem morze komunizmu, na którym ostałaby się jedynie Polska. Również konserwatyzm nie znalazł się w 1918 r. na bezdrożu z górującą nad nim samotnie twierdzą państwa polskiego. Wspomnijmy choćby o Polakach, którzy w momencie rozstrzygnięć wybrali zamiast niego państwo litewskie. Byli to nierzadko potomkowie starych rodów, średniowiecznych, głęboko wrośniętych w dzieje wschodu Europy. Groby ich przodków znajdowały się w Wielkim Księstwie Litewskim, pamiętanym jako kraj odrębny od Korony-Polski; dlatego nazywali się „krajowcami”. Widzieli się cząstką konkretnych ziem, ich dziejów i zamieszkujących je wspólnie ludów, a ziemie te od wieków należały do Litwy. Odwracając formułę tak lubianą przez konserwatywną publicystykę w Polsce, rozumieli i uznawali, że są „gente Polonus, natione Lithuanus”. Takiego wyboru dokonał Oskar Władysław Miłosz (1877-1939), polski ziemianin i francuski poeta, ezoteryk z ciągotami do tradycjonalizmu. Wstąpił do służby dyplomatycznej Republiki Litewskiej; Litwini z czasem chcieli go nawet zrobić ministrem spraw zagranicznych, ale nie przyjął tego urzędu. Podobnie jak Miłosz, wybrał Józef Albin Herbaczewski (1876-1944), konserwatysta, pisarz polski i pisarz litewski. W grudniu 2010 r. wraz z kilkoma działaczami organizacji Falanga, do której należałem, uczciliśmy rocznicę jego śmierci, zapalając na jego grobie na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie lampiony w barwach Litwy – żółty, zielony i czerwony. Tego samego wyboru dokonał nie konserwatysta, przywódca wileńskich „krajowców” Michał Römer (1880-1945), późniejszy sędzia litewskiego Najwyższego Trybunału i rektor Uniwersytetu Witolda Wielkiego w Kownie. Nawet „krajowcy”, którzy po 1920 r. pozostali w Wilnie, jak Tadeusz Wróblewski (1858-1925) czy Ludwik Abramowicz (1879-1939), do końca domagali się oddania Litwie jej prastarej stolicy. Stanisław Narutowicz (1862-1932), polski szlachcic z Kowieńszczyzny i rodzony brat prezydenta II Rzeczypospolitej, zasiadał w Tarybie, pierwszym litewskim rządzie, i wraz z pozostałymi jej członkami podpisał w 1918 r. deklarację niepodległości Litwy.

Podniosą się krzyki: w 1918 r. należało okazać wierność ojczyźnie. Dobrze, tylko gdzie ona leży? Tam, gdzie w XX wieku kreślono, zmazywano i przestawiano granice państwa polskiego, wcześniej były Wielkie Księstwo Litewskie i Wielkie Księstwo Poznańskie, Wolne Miasto Kraków i Wolne Miasto Gdańsk, Królestwo Prus i Królestwo Galicji i Lodomerii. Wszystkie zasługują na to, by dziś mieć swoich kustoszów pamięci. Co można mieć za złe komuś, kto wtedy bardziej w nich widział swoją ojczyznę, niż w Republice Polskiej, proklamowanej 14 listopada 1918 r. dekretem Józefa Piłsudskiego?

To jest pytanie o poziom zakorzenienia. Do jakiej ojczyzny przynależymy, określają również nasze poczucie, wybory i związki ideowe, choć w stopniu trudnym do precyzyjnego uchwycenia – a nacjonaliści chcieliby to załatwić za pomocą metryki urodzenia, rubryk w paszporcie albo zgoła pomiarów kraniologicznych.

Twoja ojczyzna jest tam, gdzie twoje serce. Czy można mieć pretensje do Niemca Theodora Mommsena (1817-1903) i Amerykanina Raymonda Duncana (1874-1966), że prawdziwą ojczyzną były dla nich starożytny Rzym i Grecja? Czy można mieć za złe hrabiemu Bogdanowi Hutten-Czapskiemu (1851-1937), że do końca życia uważał się za pruskiego oficera? Czy można pomstować na Kazimierza Gałeckiego (1863-1941) i Jerzego Madeyskiego (1872-1939), że choć podjęli służbę w dyplomacji II Rzeczypospolitej, przez pierwsze jej lata ojczyzną w ich sercu pozostały Austro-Węgry? Uważam, że nie, tak samo, jak nie należy piorunować na Wacława Krzeptowskiego (1897-1945), bo właściwą ojczyzną było dla niego Podhale, Góralszczyzna.

Wbrew temu, co próbuje nam wmówić filister, nostalgik mieszczańskiego wzmożenia z lat 1848-1918, PAŃSTWO NARODOWE nie jest ani koroną dziejów, ani jedyną możliwą formą polityczną. Na przykład, formą znacznie od niego starszą i bardziej szacowną jest prowincja, pogrążona w sobie i wolna od nacjonalistycznej urawniłowki, dziś najczęściej opatrywana niezbyt szczęśliwą nazwą regionu.

Ojczyzna to nie państwo, lecz miejsce i epoka. Przestrzeń i czas stanowią jedność (1), jak to wyraża łaciński termin saeculum. A państwo narodowe jest wytworem epoki nowoczesnej, która przyniosła na świat głównie zło.

 

Adam Danek

 

1. Dobrze zilustrował to niegdyś Mircea Eliade: „Wiele lat temu jeden z moich profesorów na uniwersytecie w Bukareszcie miał okazję wysłuchania serii wykładów słynnego historyka Teodora Mommsena. W owym czasie, na początku lat dziewięćdziesiątych, Mommsen był już bardzo posunięty w latach, zachował jednak jeszcze pełnię władz umysłowych, pamięć zaś miał zdumiewająco świeżą i dokładną. Tematem pierwszego wykładu był opis Aten w czasach Sokratesa. Nie korzystając z żadnych notatek, Mommsen nakreślił na tablicy plan miasta, tak jak wyglądało ono w V wieku. Objaśniając go, wskazał miejsca, w których znajdowały się świątynie i budynki publiczne, a także termy i słynne zagajniki. Szczególne wrażenie zrobiła jego żywa rekonstrukcja miejskiej scenerii »Fajdrosa«. Cytując ustęp, w którym Sokrates na zadane przez siebie pytanie słyszy od Fajdrosa, że Lizjasz mieszka u Epikratesa, Mommsen wskazał przypuszczalne miejsce i wyjaśnił, że według tekstu dom ów (wcześniej zamieszkiwał go Morychos) sąsiadował ze świątynią Zeusa Olimpijskiego. Następnie uczony nakreślił drogę Sokratesa i Fajdrosa brzegiem Ilissosu, po czym wskazał miejsce – ustronny zakątek pod wysoki platanem – gdzie prawdopodobnie obaj zatrzymali się i rozpoczęli pamiętny dialog. Oszołomiony erudycją, znakomitą pamięcią i literacką przenikliwością Mommsena, mój profesor po wykładzie pozostał jeszcze przez chwilę w amfiteatrze. Zobaczył wówczas, jak do Mommsena podchodzi stary służący, bierze go łagodnie pod ramię i prowadzi ku wyjściu. Zdaniem jednego ze studentów, który również tam się znajdował, słynny historyk sam nie umiał trafić do domu. Największy żyjący autorytet w sprawach dotyczących Aten V wieku p.n.e. był zupełnie zagubiony w Berlinie cesarza Wilhelma. (…). Jego światem rzeczywistym, jedynym, jaki go obchodził i miał dlań znaczenie, był klasyczny świat grecko-rzymski. Dla Mommsena świat Greków i Rzymian nie był li tylko historią, to znaczy martwą przeszłością, przywróconą do życia dzięki historiograficznej anamnezie; był to jego świat – miejsce, w którym mógł się poruszać, snuć myśli i smakować szczęście bycia żywym i twórczym.” (Mircea Eliade, Okultyzm, czary, mody kulturalne, przeł. Ireneusz Kania, Warszawa 2004, s. 31-32)  

Kategoria: Historia, Myśl, Publicystyka

Komentarze (2)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. Jan Posadzy pisze:

    Hilaire Belloc, na przykład, będąc uznanym historykiem, poetą, pisarzem anglojęzycznym, członkiem brytyjskiego parlamentu, określał się konkretnym mianem "Francuza z West Sussex". Nigdy nie nazwałby się Anglikiem, albo tym bardziej Brytyjczykiem, choć we Francji urodził się i spędził ledwie dwa lata. Nie pozwolił sobie jednak na przysposobienie narodowości angielskiej. Jego serce pozostało przy King's Land w Shipley i ukochanej Elodie. Człowiek tutejszy, proste. 

  2. Paweł Kopeć pisze:

    Ps. Naszą Ojczyzną… Niebo!

    Ech ci Angole…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *