banner ad

Danek: Galaktyczne średniowiecze

| 25 grudnia 2022 | 0 Komentarzy

Niedawno recenzowałem serial „Andor”. Choć od strony formalnej osiągnął on wysoki poziom, uważam go za produkcję chybioną, bo zarzucono w niej, charakterystyczny dotąd dla sposobu konstruowania świata w „Gwiezdnych Wojnach”, aspekt mitotwórczy. Autorzy serialu poddali uniwersum Lucasowskiej sagi swoistej demitologizacji, wprowadzając obcą jej dotąd stylistykę typowego kina sensacyjnego czy kryminalnego, amerykańskich thrillerów. W rezultacie „Andor” niczym nie różni się od zwykłego kina, a chyba nie o to chodziło.

Będąc wciąż pod wrażeniem tego radykalnego pogwałcenia zasady decorum, przez przypadek natrafiłem na wyprodukowany w 2021 r. krótki serial „Star Wars: Visions”, który wcześniej jakoś umknął mojej uwadze. Okazał się on niespodziewanie dobrą odtrutką na niefortunny pomysł „odczarowania” świata odległej galaktyki. Jego twórcy umieli odmalować, żywo i z niejakim pietyzmem, to wszystko, co zostało zagubione w „Andorze”.

Nakręcenie „Visions” mogło wyglądać na przedsięwzięcie ryzykowne. Jest to bowiem pierwsza produkcja w cyklu „Gwiezdnych Wojen” zrealizowana w wywodzącej się z Japonii formie anime. Efekt wyszedł znakomicie, a japoński sznyt tylko temu dopomógł. Ale po kolei.

„Star Wars: Visions” koryguje nawet pewne dysproporcje obecne już w produkcjach filmowych wcześniejszych od „Andora”. Nużącym aspektem „Gwiezdnych Wojen” mogło być nadmiernie silne osnucie głównej linii fabularnej wokół wielkich, centralnych wydarzeń: walki między szlachetną Rebelią a złym Imperium (a wcześniej szlachetną, choć podupadłą Republiką a złymi Separatystami). Tymczasem, jak napisał kiedyś Terry Pratchett, fantasy złożone „z samych królów i bitew” na dłuższą metę będzie niestrawne.

Akcja „Visions” rozgrywa się natomiast na peryferiach świata, w zapadłych miejscach, wśród wiejskich chat, na lesistych lub pustynnych odludziach, gdzie z rzadka spotyka się pojedyncze faktorie czy osady, a z nimi jakichkolwiek mieszkańców. Wracamy do oglądania przygód bohaterów włóczących się po pylistych gościńcach, po obrzeżach znanej przestrzeni – tak jak niegdyś włóczyli się po nich bohaterowie trylogii „Przygody Hana Solo” (1979-1980) Briana Daley’a (1947-1996), trylogii „Przygody Landa Calrissiana” (1983) napisanej przez paleolibertarianina Lestera Neila Smitha (1946-2021), albo w powieści „Ślub księżniczki Leii” (1994) zmarłego niedawno Dave’a Wolvertona (1957-2022).

Stosownie do tego, typowe dla konwencji science-fiction budowanie niezwykłości świata przedstawionego poprzez wizje cudów nieznanej dziś technologii zostaje stonowane, wycofane na dalszy plan. Jego miejsce zajmuje stylistyka low-tech. Obraz świata przestaje być futurystyczny, wypełniony abstrakcyjnymi formami kreowanymi przez zaawansowaną technikę; staje się bardziej prymitywny, archaiczny i ludowy. Jak w westernach, jak w traperskich powieściach Jamesa Fenimore’a Coopera czy japońskich opowieściach o roninach. Podobnie jak w nich, po traktach odległej galaktyki przeciągają awanturnicy i rycerze, w tym błędni rycerze. Właśnie rycerze, władający bronią białą, a nie – nowocześni – żołnierze i bojownicy, znajdują się tutaj w centrum uwagi, bo serial „Visions” jak chyba żadna w tym uniwersum produkcja filmowa przed nim uwypukla starodawny charakter tej formy wojowania.

Do stworzenia takiej atmosfery niemało przyczyniło się wykorzystanie inspiracji tradycyjnej kultury japońskiej na polu architektury, ubiorów, wzornictwa przedmiotów, detali życia codziennego. Nigdy nie zapomnę króciutkiej sceny, w której stary, zdezelowany robot pije herbatę (sic!). Zapewne jakąś specjalną herbatę dla robotów.

Akcja serialu toczy się z dala od centrum świata z jego wielką polityką, a heroiczne bądź tragiczne historie i czyny bohaterów obserwowane są i zapamiętywane głównie w wymiarze lokalnym. Tak właśnie powstają legendy: później mieszkańcy danego miejsca będą opowiadać przechodniom i podróżnym, że kiedyś, za czasów ich ojców czy dziadków, coś takiego – podobno – się wydarzyło. A wraz z przechodniami i podróżnymi opowieść zacznie krążyć po świecie. Ów legendowy, klechdowy klimat serialu zostaje wzmocniony przez fakt, iż stanowi on zbiór wzajemnie nie powiązanych historii, rozgrywających się w odległych od siebie, często nieokreślonych momentach czasowych – w czasie mitu, in illo tempore, jak powiedziałby Mircea Eliade.

Leszek Popiel w tekście „Tradycja z przyszłości” pisał kiedyś, że najpospolitszym błędem jest traktowanie Lucasowskiej sagi jako wizji przyszłego świata, podczas gdy napis pojawiający się na początku każdego z filmów podkreśla, iż rzecz dzieje się „dawno, dawno temu”. Bo też w istocie „Gwiezdne Wojny” są światem przeniesionych między gwiazdy rycerzy, zakonników (a także rycerzy-zakonników), feudałów („warlordów”), mniejszych i większych monarchów. To właśnie oglądamy w serialu „Star Wars: Visions” – galaktyczne średniowiecze.

 

Adam Danek

Kategoria: Adam Danek, Kultura, Publicystyka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *