Danek: Cesarstwo tysiąca flag
Od średniowiecza snute są rozważania nad tym, jak zapewnić sprawiedliwy ład międzynarodowy, nie krzywdzący nikogo. Odpowiedź wydaje się dość prosta: żadne państwo nie powinno mieć dość siły, by pomiatać i dyrygować innymi. Państwa muszą być możliwie najsłabsze, czyli jak najmniejsze. A co za tym idzie – jak najliczniejsze! Najlepiej, by cały świat składał się z samych księstw Lichtensteinu i Andory oraz republik Athos i San Marino. Jako pierwszy krok w kierunku bardziej sprawiedliwego ładu międzynarodowego nasuwa się wprowadzenie wszystkich istniejących dziś tzw. państw nieuznawanych do ONZ (z pełnymi prawami członków), przynajmniej dopóki ta instytucja wciąż istnieje. Na dłuższą metę nieuniknione jednak będzie rozdrobnienie państw poprzez fragmentację tych, które są obecnie uznawane.
Z drugiej strony, dla zmniejszenia intensywności i szkodliwości walk pomiędzy państwami, czyli ograniczenia anarchii międzynarodowej, powinny one wchodzić w skład tej samej ponadpaństwowej wspólnoty organizacyjnej – jednej, nie kilku. Aby wyłączona została możliwość konfliktu między państwami przynależnymi a nie przynależnymi, wspólnota taka musiałaby obejmować je wszystkie – całe polityczne uniwersum. Dla koordynowania i moderowania konfliktów między państwami potrzebowałaby ona władz – o bliżej nieokreślonych kompetencjach, ponieważ każda próba ich precyzyjnego określenia doprowadziłaby do ich paraliżu w sytuacji nieprzewidzianej przez przyjęte zasady.
Najlepszym historycznym wzorcem dla takiej wspólnoty było Święte Cesarstwo Rzymskie, czyli I Rzesza niemiecka. Zjednoczone pod berłem cesarza, osiągnęło zarazem szczyt wewnętrznej swobody. Do pokoju westfalskiego z 1648 r. dzieliło się na około 900 niezależnych jednostek politycznych – księstw, hrabstw, baronii, republik miejskich, biskupstw, opactw i domen rycerskich – a nawet po jego zawarciu pozostało ich aż 355! Później ten model częściowo naśladowały dwa państwa: Austro-Węgry (a ściślej jedna ich połowa – Przedlitawia, czyli cesarstwo Austrii) oraz Szwajcaria do pokonania w 1847 r. w wojnie domowej kantonów katolickich i zamiany przez liberałów konfederacji szwajcarskiej w federację rok później.
W nowszych czasach krok w kierunku sprawiedliwszego ładu międzynarodowego stanowiła każda kolejna secesja: Biafry – z Nigerii; Bangladeszu – z Pakistanu; Naddniestrza – z Mołdawii; Abchazji, Osetii Południowej i Adżarii – z Gruzji; Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej – z Ukrainy; „aksamitny rozwód” Czech i Słowacji; a nawet secesja Czeczenii i Tatarstanu z Rosji oraz Chorwacji, Słowenii, Macedonii, Bośni i Hercegowiny, Kosowa i Czarnogóry – z Jugosławii (którą krótkowzroczna ekipa rządowa Slobodana Miloševicia próbowała przekształcić w rozszerzoną narodową Serbię według wzoru z międzywojnia). Żałować należy, że irredenta biafrańska, adżarska, czeczeńska, tatarska i kurdyjska w Turcji zakończyły się ostatecznie niepowodzeniem, podobnie jak zbrojny bunt Portoryko przeciw USA, separatyzm Teksasu, Szkocji, Katalonii i Kraju Basków, a także heroiczne próby budowy niepodległej Palestyny i Azawadu (państwa Tuaregów oderwanego od Mali). W sercach Polaków największy smutek budzić musi dokonana przy obojętności władz Polski (i to już tzw. III Rzeczypospolitej) siłowa pacyfikacja i likwidacja Polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego na Litwie, na którego gmachach publicznych w latach 1990-1991 powiewały biało-czerwone flagi. Fatalne w skutkach – jako zmniejszające liczbę państw, a zwiększające ich siłę – okazały się procesy unifikacyjne: oba zjednoczenia Niemiec (pierwsze w 1871 r. i drugie w 1990 r.), zjednoczenie Włoch, a wcześniej aneksja Awinionu przez Francję (1791) i zlikwidowanie przez nią państwowej odrębności „spuścizny Lothara” (księstwa Burgundii i jego państw sukcesyjnych) poprzez wchłonięcie Lotaryngii (1766), powstanie Wielkiej Brytanii w miejsce królestw Anglii i Szkocji (1707) oraz panowanie Filipa V (1700-1746), pierwszego Burbona na tronie hiszpańskim, za którego Hiszpanie ostatecznie stały się jedną Hiszpanią. Tak samo należy oceniać tzw. integrację Europy oraz powstanie i rozwój Unii Europejskiej, zmierzającej do przekształcenia się w super-państwo rządzone faktycznie z Berlina, a tylko nominalnie z Brukseli.
Wizja sprawiedliwego ładu międzynarodowego obejmowałaby zatem uniwersum złożone z jak największej liczby państw, nie tworzących jednak żadnego jednolitego systemu, lecz pozostających pod bliżej nieokreślonym zwierzchnictwem władcy świata. Nie widzę przeciwwskazań, by określić ten ład mianem imperialnego, ponieważ wpisywałby się on we wzorce historycznych imperiów, znanych nam z minionych epok.
Ktoś mógłby postawić mi zarzut, że powstanie takiego ładu nic by nie zmieniło, bo obecnie jedynym kandydatem do zajęcia w nim miejsca imperatora jest Złoty Cielec, zasiadający w Waszyngtonie na trzech tronach, które wznoszą się na 15 Ulicy (siedziba Departamentu Skarbu USA), 17 Ulicy (siedziba Międzynarodowego Funduszu Walutowego) i 18 Ulicy (siedziba Banku Światowego). Nie upatrywałbym takiego zagrożenia, bo czas jest raczej po naszej stronie. Panowanie amerykańskiego Molocha ma charakter schodzący. Jego wpływy na całym globie powoli i nie bez oporu, ale coraz bardziej kurczą się, wypierane przez ośrodki konkurencyjne, przede wszystkich przez Chiny, państwo nieporównywalnie mocniej zakorzenione w świecie tradycyjnym, niż wrogie już dzisiaj wszelkiej tradycji Szatany Zjednoczone. Kto wie; być może centralne miejsce w przyszłym imperium tysiąca flag łopoczących nad tysiącem państw, w tej światowej Rzeszy, zajmie Żółty Cesarz, który będzie zasiadał na stolicy bogdychanów, Synów Nieba.
Adam Danek
Kategoria: Adam Danek, Historia, Myśl, Publicystyka
Okropna wizja, ale na szczęście mało prawdopodobna, choćby ze względu na nieuwzględnienie wielu znaczących czynników, jak np. narodowego i związanych z nim silnie oddziałujących sentymentów.
Czyli w dużym skrócie mówiąc pan Danek pragnie aby doszło do sztucznego rozbicia wszystkich państw świata, często o wielowiekowej tradycji, za wyjątkiem jednego pogańskiego ludu który sprawowałby prawie że niemożliwą do zachwiania władzę nad światem? Przyznam szczerze że jest do dosyć przerażająca wizja przyszłości.
Brawo za pokładanie nadziei dla świata w wyjściu na pozycję hegemona przez chiński hiper-totalitaryzm (o jakim się nie śniło nawet Orwell'owi)…
„przede wszystkich przez Chiny, państwo nieporównywalnie mocniej zakorzenione w świecie tradycyjnym, niż wrogie już dzisiaj wszelkiej tradycji Szatany Zjednoczone. Kto wie; być może centralne miejsce w przyszłym imperium tysiąca flag łopoczących nad tysiącem państw, w tej światowej Rzeszy, zajmie Żółty Cesarz, który będzie zasiadał na stolicy bogdychanów, Synów Nieba”
Ten fragment dość dobrze tłumaczy czemu wśród przykładów nowych państw autor nie wymienił nawet bardziej zasadnych niż wymienione niepodległych: Tybetu, Sinciangu, Mandżurii, Mongolii Wewnętrznej, Aksai Chin, Hongkongu i Makau.
"Żałować należy, że irredenta biafrańska, adżarska, czeczeńska, tatarska i kurdyjska w Turcji zakończyły się ostatecznie niepowodzeniem, podobnie jak zbrojny bunt Portoryko przeciw USA, separatyzm Teksasu, Szkocji, Katalonii i Kraju Basków, a także heroiczne próby budowy niepodległej Palestyny i Azawadu (państwa Tuaregów oderwanego od Mali)." Dobrze, że w całej tej litanii, p. Danek "zapomniał" przynajmniej o pomysłach "Ślązakowców" pod przewodnictwem herr Gorzelika.
Smaczku temu (kabaretowemu) tekstowi nadaje najbardziej fakt, że ten sam autor kilka linijek niżej (zaledwie tydzień wcześniej!…) zamieścił był artykuł, w którym ubolewa nad upadkiem Monarchii Austro-Węgierskiej… To badajże w "Wojaku Szwejku", "melancholijnej" opowiastce o czasach C. K., pojawia się osobnik, który od nadmiaru uczoności kompletnie zgłupiał. Nie wiem czemu, jakoś przypomniał mi się on po przeczytaniu obu tekstów p. Danka…