banner ad

Danek: 1914 i 2018 – monarchizm a niepodległość

| 10 listopada 2018 | 0 Komentarzy

(Przy okazji monarchistycznego upamiętnienia w Krakowie czynu legionowego z lat 1914-1918)

 

Polski czyn zbrojny podjęty w 1914 r. przedstawia się dzisiaj wybiórczo. Konkretnie, redukuje się go do samej I Brygady Legionów i jej komendanta Józefa Piłsudskiego. Miało to miejsce już w okresie II Rzeczypospolitej i wówczas jeszcze było zrozumiałe: sanacja, po przejęciu władzy w 1926 r., prowadziła taką politykę historyczną, budując i umacniając w ten sposób własny mit polityczny. Ale tę samą narracją kontynuuje się, po upływie długiego czasu, w III Rzeczypospolitej.

Jeśli mogę sobie pozwolić na wtręt osobisty, przyznam, że przez wiele lat fascynowała mnie I Brygada i dopiero dzisiaj ta fascynacja zaczyna mnie opuszczać. Opuszcza mnie, bo kiedy czytam kolejne pamiętniki, dzienniki, wspomnienia żołnierzy i oficerów I Brygady, uderza mnie w nich jedno: zdecydowana niechęć – czyli, mówiąc wprost, wrogość – do monarchii naddunajskiej, do Habsburgów, do cesarstwa Austrii. W kręgu I Brygady współdziałanie z władzami austriackimi od 1914 r. postrzegano jednoznacznie – jako zło konieczne. Konieczne, ale jednak zło: tak, to też jest nasz wróg, tylko zostawiamy go sobie na później.

Ta wrogość wynikała z programu politycznego środowiska I Brygady – niepodległościowego i demokratycznego. Był to program utopijny. W 1914 r. program budowy niepodległej, demokratycznej Polski w walce z trzema zaborcami pozostawał taką samą utopią, jak w roku 1846, kiedy do jego realizacji przystąpili powstańcy krakowscy. Między państwami, które na początku XX wieku władały ziemiami polskimi, należało wybierać. Wybór Austro-Węgier wydaje się dość oczywisty. Po pierwsze, jako jedyne wśród mocarstw zaborczych były one katolickim państwem wyznaniowym, co nie mogło pozostać bez znaczenia dla katolickiego narodu, jakim byli Polacy. Po drugie, to w tym spośród państw zaborczych naród polski traktowano najlepiej. Po trzecie wreszcie, z trzech dynastii władających ziemiami polskimi to właśnie dom austriacki najbardziej zbliżył się do Polski. Nie mieliśmy przecież w historii polskich Romanowów, nie mówiąc o polskich Hohenzollernach, mieliśmy natomiast polskich Habsburgów w Żywcu, którzy spolonizowali się całkowicie i zostali polskimi patriotami. Możemy jedynie żałować, że arcyksiążę Karol Stefan Habsburg z Żywca nie wstąpił w 1918 r. na tron Królestwa Polskiego.

Trzeba więc przypominać, przeciwstawiając się jednostronnej narracji, że czyn legionowy to nie tylko I Brygada i nie tylko Józef Piłsudski. Stanisław Rostworowski, oficer II Brygady Legionów, który służył w adiutanturze Rady Regencyjnej Królestwa Polskiego, pozostawił nawet trzytomowe wspomnienia zatytułowane właśnie „Nie tylko Pierwsza Brygada”. Oczywiście, Komendant Piłsudski był postacią wielką, wybitną, zasłużoną i nikt mu tego nie odbiera. Niemniej zwłaszcza my, konserwatyści i monarchiści, kiedy przypominamy o tamtych wydarzeniach, powinniśmy podkreślać, że czyn legionowy to nie tylko I Brygada, ale również ludzie, którzy dążyli do połączenia zaboru rosyjskiego z Galicją i przekształcenia imperium Habsburgów w monarchię trialistyczną, gdzie królestwo Polski byłoby trzecim, równoprawnym członem państwa obok cesarstwa Austrii i królestwa Węgier.

Byli wśród nich konserwatywni politycy skupienie wokół Naczelnego Komitetu Narodowego. Pamięć trzeba jednak przywrócić również żołnierzom, będącym żywym uosobieniem sojuszu polsko-habsburskiego podczas I wojny światowej. Takim, jak choćby komendant Legionów Polskich, Karol Trzaska-Durski (1849-1935), feldmarszałek cesarsko-królewskiej armii, który służbę zakończył jako generał broni Wojska Polskiego. No właśnie: sto lat temu POW w celach propagandowych upowszechniła określenie „Legiony Piłsudskiego” i do dziś jest ono powszechnie używane, choć nie ma do tego żadnych podstaw, bo Piłsudski ani nie stworzył Legionów, ani nie był nigdy ich głównodowodzącym, tylko dowódcą jednej z trzech brygad. Pierwszym komendantem Legionów Polskich był Trzaska-Durski, który pełnił tę funkcję najdłużej, od września 1914 do marca 1916 r., a więc w okresie, kiedy Legiony toczyły najbardziej intensywne walki. Po odzyskaniu niepodległości doceniono go, skoro został przyjęty do Wojska Polskiego, co nie spotkało przecież wszystkich byłych austriackich oficerów. Służył w nim jeszcze przez dwa lata na różnych stanowiskach dowódczych i administracyjnych, a w stan spoczynku przeszedł dopiero w 1921 r. Po śmierci spoczął w Wadowicach. Jeśli ktoś z czytających te słowa odwiedzi miasto polskiego papieża, warto udać się na cmentarz i zapalić światełko na grobie pierwszego komendanta Legionów Polskich.

Na przypomnienie zasługuje też z pewnością Zygmunt Zieliński (1858-1925), pułkownik cesarsko-królewskiej armii i generał broni Wojska Polskiego; w różnych momentach dowódca II i III Brygady oraz ostatni komendant Legionów Polskich – od kwietnia 1917 do lutego 1918 r., czyli w okresie, gdy Legiony nosiły już formalnie nazwę Polskiego Korpusu Posiłkowego. Jeśli wierzyć relacjom historycznym, był on jedynym z zawodowych oficerów austriackich przydzielonych do Legionów, którego legioniści nie tylko słuchali, ale również szczerze podziwiali – za jego wielką prawość i rycerskość. Po zakończeniu I wojny światowej i odrodzeniu niepodległej Polski generał Zieliński brał udział jeszcze w dwóch wojnach: polsko-ukraińskiej o Galicję Wschodnią oraz polsko-bolszewickiej, w której dowodził 3. armią Wojska Polskiego.

Nie powinien wreszcie pozostawać w zapomnieniu hrabia Stanisław Szeptycki (1867-1950), generał cesarsko-królewskiej armii i generał broni Wojska Polskiego; dowódca III Brygady i komendant Legionów Polskich od października 1916 do kwietnia 1917 r., później generał-gubernator lubelski, a jeszcze później szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, dowódca frontu i armii w wojnie polsko-bolszewickiej, minister spraw wojskowych. W II Rzeczypospolitej, co trzeba podkreślić, bardzo niesprawiedliwie potraktowany – czyli po prostu skrzywdzony – przez marszałka Piłsudskiego, choć to właśnie on w styczniu 1919 r. ocalił władzę Piłsudskiego, tłumiąc zamach stanu Januszajtisa i Sapiehy.

Nie przyjmujmy jednak postawy czysto wspominkowej i starajmy się z wydarzeń odległych o wiek wydobyć wnioski i wzorce odnoszące się do naszej dzisiejszej sytuacji. Zbliżają się uroczyste obchody setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości – te oficjalne, państwowe. Wiele rzeczy będzie w ich trakcie mówionych, ale inne nie zostaną powiedziane, a powinny być.

Po pierwsze, nikt nie powie – a jeżeli powie, to zbyt cicho i nieśmiało – że ważnym frontem walki w obronie niepodległości pozostaje dzisiaj walka o utrzymanie wyznaniowego charakteru państwa. W Europie oraz tzw. świecie zachodnim dominuje trend zeświecczenia. Siły roszczące sobie obecnie pretensje do panowania nad globem forsują laicyzację. Tam, gdzie państwo wciąż ma formalnie charakter wyznaniowy albo przynajmniej w polityce publicznej obecne są elementy religijne, hegemoni dzisiejszego świata wywierają nacisk na usunięcie tych rozwiązań. Aby zatem przeciwstawiać się siłom, które chcą unicestwić niepodległość państw w jej tradycyjnej postaci, należy nie tylko bronić obecności religii w życiu państwowym, ale również walczyć o przywrócenie jak największej liczby elementów państwa wyznaniowego. I nie jest to walka beznadziejna, o czym świadczą niedawne przykłady przywracania krzyży w obiektach publicznych w niektórych najbardziej zdegenerowanych krajach Europy Zachodniej.

Po drugie, obrona niepodległości państwa wiąże się współcześnie ze sprawą monarchii. Siły i ośrodki globalizmu dążą do likwidacji monarchii jako formy politycznej. Co pewien czas dowiadujemy się z przekazów medialnych, że gdzieś daleko, w jakimś kraju, monarchia została obalona i zastąpiona przez republikę. Nie dowiadujemy się o zmianach odwrotnych (jeśli pominąć tak rzadkie i trudne do sklasyfikowania przypadki, jak rządy dynastyczne w Korei Północnej czy Turkmenistan za rządów Saparmurata Nijazowa, który otwarcie ogłosił się dożywotnim prezydentem, a następnie przyjął tytuł „baszy Turkmenów”, nie wspominając o krótkotrwałym, tragikomicznym Cesarstwie Środkowoafrykańskim z cesarzem Bokassą I na czele). Liczba monarchii na świecie z biegiem czasu maleje – tak było przez cały wiek dwudziesty i nadal tak jest w wieku dwudziestym pierwszym. Aby przeciwstawić się globalistycznym siłom, trzeba więc bronić monarchii wszędzie, gdzie ona istnieje, nawet jeśli funkcjonuje tam w ułomnej wersji. Ale powiedzmy więcej. Gdyby w dowolnym państwie republikańskim – na przykład w Polsce – doszło do przywrócenia monarchii, byłby to najlepszy dowód, że jest ono państwem prawdziwie niepodległym i suwerennym. Dowodziłoby to bowiem, że ma ono dość wewnętrznych sił, by oprzeć się prądom, które otwarcie chcę zlikwidować tradycyjnie rozumianą niepodległość państwową.

W roku Pańskim 2018 monarchia jest podporą i gwarancją niepodległości.

 

Adam Danek        

 

Jacek Malczewski, Portret brygadiera Józefa Piłsudskiego (1916)

Kategoria: Adam Danek, Historia, Polityka, Prawa strona świata, Publicystyka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *