banner ad

Coles: Pielgrzymka Georgesa Bernanosa – najwyższą łaską byłoby kochać samego siebie

| 20 maja 2016 | 0 Komentarzy

bernanosWśród francuskich powieściopisarzy XX wieku Georges Bernanos jest jednym z najmniej znanych i cenionych przez anglojęzycznych czytelników. Nazwisko Bernanosa nic nie mówi nawet tym dość wytrawnym miłośnikom literatury, którzy prawdopodobnie przeczytali wiele powieści lub esejów Camusa, Sartre’a czy Gide’a i którzy być może znają Mauriaca ze słyszenia. We Francji i właściwie na całym kontynencie jest jednak inaczej: powieści Bernanosa i jego społeczne czy polityczne eseje były szeroko doceniane za jego życia (1888 – 1948) i nadal przyciągają zainteresowanie oczytanej publiki, zwłaszcza tej o religijnych czy filozoficznych zainteresowaniach. Kiedy „Pamiętnik wiejskiego księdza” został opublikowany 50 lat temu, był to wielki sukces zarówno pośród czytelników jak i krytyków. Bezdyskusyjnie właśnie ta powieść Bernanosa przyciągnęła najżywsze zainteresowanie czytelników, bez względu na ich pochodzenie czy narodowość.

Bernanos urodził się w Paryżu i został wychowany w bardzo katolickiej rodzinie wywodzącej się z klasy średniej. Dorastał w czasie, kiedy Francja była głęboko podzielona pod względem kulturowym i duchowym – Afera Dreyfusa tylko pokazała jak ogromny jest ten podział. Z jednej strony Paryż był kosmopolitycznym miastem o międzynarodowej sławie – domem dla świeckich myślicieli, artystów i pisarzy z początku XX wieku. Z drugiej, miliony francuskich obywateli (zwłaszcza tych mieszkających na terenach wiejskich, lecz także elity Paryża) były nadal bardzo konserwatywne – żarliwie religijni i, co istotne, o sympatiach monarchistycznych. W pierwszych latach tamtego wieku ten rozłam zagroził stabilności narodu. Nader częstym zjawiskiem były demonstracje i zamieszki, w których ścierali się dreyfusiści i antydreyfusiści, republikanie z monarchistami, agnostycy z katolikami. Młody Bernanos był wówczas zagorzałym konserwatywnym, katolickim rojalistą, wielce podejrzliwym wobec tych tak zwanych progresistowskich sił, które rościły sobie prawo ogłoszenia nowego wieku i dyktowania w jaki sposób ma być postrzegane życie doczesne – sił, które były homocentryczne, nader optymistyczne i ściśle związane ze zmianami społecznymi, reformami politycznymi i eksperymentami kulturalnymi.

Wraz z wiekiem Bernanos starał się wymyślić, co zrobić z życiem. Odebrał edukację u jezuitów i kształcił się w prawie i literaturze. Dołączył do niezwykle konserwatywnego, wręcz reakcyjnego ruchu Action française, któremu przewodzili Charles Maurras i Leon Daudet. Ponadto, tuż przed I Wojną Światową redagował rojalistyczny tygodnik L’Avant-Garde de Normandie. W czasie wolny walczył w armii francuskiej. Odniósł rany w walce i został odznaczony. W 1917 roku poślubił Jeanne Talbet d’Arc, krewną Joanny d’Arc w linii bocznej, z którą miał szóstkę dzieci. Po wojnie zaczął stopniowo dokonywać reorientacji swoich społecznych i politycznych poglądów, co doprowadziło go do ostatecznego zerwania z Action française. Miało to związek z jego rozpaczliwym pragnieniem pomysłów, literatury i moralnej refleksji. W latach dwudziestych dwudziestego wieku, będąc po trzydziestce, począł zauważać biednych, poniżanych, pogardzanych i zastanawiać się dlaczego jego ukochany Kościół Katolicki był tak silnie związany z potężnymi i bogatymi ludźmi Francji.

W tym czasie Bernanos pracował dla firmy ubezpieczeniowej. Zawsze był w trasie, z pociągu do pociągu, z hotelu do hotelu. Podczas swoich podróży zawsze wszystko uważnie obserwował i robił notatki, i czuł silne i nieustanne pragnienie by pisać – opowiadania, powieści, eseje literackie, jeremiady polityczne. Przed początkiem lat trzydziestych jego pierwsze powieści – L’Imposture (Zakłamanie), La joie (Radość) i opowiadanie detektywistyczne Un crime (Zbrodnia) zapewniły mu niewielki rozgłos. Do roku 1935, w którym ukazał się ostatni z tych tekstów, Bernanos często pisał do Le Figaro – rozważny konserwatysta o silnej tożsamości chrześcijańskiej, który oscylował między jego szacunkiem dla szeroko poważanych religijnych i politycznych instytucji, a jego nieprzeciętnym indywidualizmem i anarchiczną pogardą dla tych ziemskich mocy, które zarówno hebrajscy prorocy jak i sam Jezus tak otwarcie potępiali.

Był on również samotnikiem, niezwykle mocno pogardzał literackimi salonami tak chętnie odwiedzanymi przez innych pisarzy. Wypadek motocyklowy w 1933 roku tylko pogłębił jego eremickie skłonności. Przez resztę życia był częściowo niepełnosprawny, a do połowy lat trzydziestych poświęcił się całkowicie pisarstwu, mimo iż nie był wcale niezależny finansowo.

W 1934 roku Bernanos przeprowadził się z rodziną na Majorkę i niedługo później opublikowano jego kolejne powieści: Un mauvais rêve i Monsieur Quine. Był świadkiem ludzkich konsekwencji hiszpańskiej wojny domowej i w końcu przeszedł kolejną osobistą i polityczną transformację. Kiedy Simone Weil i George Orwell byli przepojeni przerażeniem i obrzydzeniem tego, co zobaczyli w Hiszpanii po lewej stronie – zdrady, oszustwa, kłamstwa i okrucieństwa różnych komunistycznych przywódców i organizacji – Bernanos zdał sobie sprawę jak zbrodniczo bezwzględny okazał się być Franco i jego poplecznicy. Bernanos nie zawahał się wypowiedzieć swojej opinii i w ten sposób zaryzykować potępienie ze strony jego katolickich kolegów konserwatystów.

W tym momencie Weil napisała do niego słynny list. W 1938 roku Bernanos opublikował Les grands cimetières sous la lune i nawet Watykan był wstrząśnięty jego zjadliwym, niezwykle mocno przedstawionym opisem terroru, który siały legiony Franco wśród niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci, a wszystko to w imię katolickiego nacjonalizmu. Jak napisała Weil: „Rozpoznałam smród wojny domowej, smród krwi i terroru, który wyziewa z Twojej książki – również go wdychałam”. Jednak uznała, że w swoich pismach Bernanos osiągnął niespotykaną dotąd jasność, uczciwość i znakomitość, wszedł na niezwykle budujący i inspirujący poziom politycznego pisarstwa: „Muszę przyznać, że nigdy nie widziałam ani nie słyszałam niczego takiego, co mogłoby dorównać podłości niektórych faktów, o których piszesz, np. mordowaniu chłopów w podeszłym wieku czy czynom Balilla (włoskich faszystów), którzy ścigali a następnie bili pałkami starszych ludzi.” W tym samym liście Weil chwaliła Journal d'un curé de campagne (Pamiętnik wiejskiego proboszcza) opublikowany w 1936 roku. Tę książkę Bernanos napisał także na Majorce i okazała się być najbardziej znaną z jego dzieł, i słusznie – jest to prawdziwie arcydzieło, którego przesłania nigdy nie nadgryzie ząb czasu. Pamiętnik, jak wielu zaczęło mówić na tę niezwykle wzruszającą powieść, opowiada prostą historię nieznanego, wiejskiego księdza, który zdaje się być praktycznie przytłoczony tym, co uznaje za swoje własne niedociągnięcia, nie mówiąc już o swojej odizolowanej od świata, przygnębiającej parafii, którą „pożera nuda”, jak opisuje w jednym z ustępów. Ten skromny proboszcz ciężko stara się służyć swojej trzódce mimo wielu przeciwności.

Przebłyskiem geniuszu Bernanosa było wyrażenie swoich myśli w formie pamiętnika, gdyż tytułowy wiejski proboszcz nie przeprasza, ani się nie przechwala, nie strofuje, ani nie robi wymówek. Przez całe swoje twórcze życie Bernanos starał się zrozumieć świętość i to właśnie w Pamiętniku podejmuje ten zawiły i niewdzięczny temat z bezapelacyjnym sukcesem.

Wiedział on, że święci nie prawią o świętości, a autorzy którzy tego próbują, ryzykują popadnięcie w retoryczny i sentymentalny patos. Jednak medium literackie jakim jest pamiętnik pozwala na szczerość, śmiałość i spojrzenie na siebie z dystansem, W efekcie ten niedomagający, pozornie zdezorientowany, melancholijny młody kapłan stopniowo staje się dla czytelnika rzeczywistym uosobieniem łaski Bożej. Jego bezpretensjonalny, chwiejący się, rzetelny styl, to pomieszanie smutku i naiwności, te momenty (czasem długie) wypełnione zwątpieniem w siebie, po których następują ciche chwile modlitewnego zawierzenia w Boże plany wobec niego i wobec każdego – wszystko to dla czytelnika stanowi dowód jaki naprawdę jest wewnątrz homo religiosus.

Podczas gdy proboszcz przechodzi z domu do domu, z sytuacji do sytuacji, jesteśmy świadkami jego krótkiego, bolesnego, nieznaczącego życia, tak bardzo wypełnionego konfliktami i niepewnością, aż w końcu zaczynamy zdawać sobie sprawę jak bardzo pod względem duchowym to życie było zwycięskie, bez względu na opinię tego, który je przeżył. Oczywiście zdarzały się w nim zwycięstwa w tradycyjnym ujęciu. Ten młody ksiądz umiera na raka, czując że zawiódł zarówno jego Kościół jak i jego własne ideały. My, którzy czytamy ten pamiętnik, tę opowieść o płomiennej wspinaczce duszy ku swemu Stwórcy, wiemy jednak że było inaczej.

To, co czytamy, to Bernanos w swoim najgenialniejszym wydaniu, próbujący głosić w tym wieku agnostycznego, materialistycznego sceptycyzmu żarliwy apel o wiarę religijną a także o ludzką etykę społeczną, wartą życia Izajasza, Jeremiasza i Amosa, a także życia Jezusa. „Jak mało wiemy o tym, czym jest w rzeczywistości życie ludzkie! Nasze życie”, pisze proboszcz, a następnie oświadcza: „Sądzić nas według tego, co nazywamy naszymi czynami, jest może równie płonne, jak sądzić nas według naszych snów. Chrystus wybiera według swej sprawiedliwości w mnóstwie niejasnych spraw i ta, którą podnosi ku Ojcu w solennym geście, rozjaśnia się nagle, rozpromienia jak słońce.” Niedługo potem dodaje, że „pragnienie modlitwy jest już modlitwą” i nawet ośmiela się zauważyć, że „Bóg nie może żądać więcej”. Później rozpoznaje pokusę nieomylności pełnej pychy: „Kto potępia grzech, staje się jego częścią, popiera go.” Pod koniec życia rozczarowany George Bernanos (który przemierzał Brazylię i Paragwaj w późnych latach trzydziestych, a po walce z Hitlerem jako przyjaciel de Gaulle’a, wyjechał do Północnej Afryki i umarł w wieku 60 lat jako samotnik, wręcz eremita) utożsamia się z proboszczem w następujący sposób: „Pogańskie Państwo: państwo, które nie zna innego prawa prócz prawa do dobrobytu – bezlitosne kraje pełne chciwości i pychy!”

Mimo wszystko, pomimo kilku szorstkich i ponurych wtrąceń, powieść z jej opisami różnych zdarzeń i przypadkowych spotkań, z jej małymi zwycięstwami i porażkami, jest ciągle wierna wybaczającemu i zbawiającemu przesłaniu, które ogłoszono światu mniej więcej 2000 lat temu we Wcieleniu Chrystusa. Na końcu proboszcz zawołał: „Nienawidzić siebie jest łatwiej, niż się zdaje.” Następnie poprawia się: „Łaską jest zapomnieć siebie. Ale gdyby wszelka pycha w nas umarła, najwyższą łaską byłoby kochać pokornie samego siebie jak każdy z umęczonych członków Jezusa Chrystusa.” Nie jest to kult współczesnego narcyzmu lub zbawienia za półdarmo. Nim przeczytamy ostatni wpis w pamiętniku, sami odbywamy swego rodzaju pielgrzymkę za przewodnika i mentora mając oczywiście wyjątkowego powieściopisarza, który sam był ciągle poszukującym pielgrzymem i który, jak można się domyślać, umarł tak jak proboszcz, w końcu uradowany, bo pójdzie do domu.

 

Robert Coles

Tłum. Marek Kormański

 

Kategoria: Marek Kormański, Myśl, Publicystyka, Społeczeństwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *