Ciągłość i brak sporów (Wywiad z Jego Wysokością księciem Aleksandrem, następcą tronu Serbii)
Wywiad z Jego Wysokością księciem Aleksandrem, następcą tronu Serbii
Jego historia pozostaje niesamowita niezależnie od standardów, przez których pryzmat będziemy ją rozważać. Urodził się w pokoju prestiżowego londyńskiego hotelu Claridge jako członek pozostającej na wygnaniu rodziny królewskiej. Jego prawa do tronu zostały zabezpieczone przez ówczesnego brytyjskiego premiera czasu wojny, Winstona Churchila, który zadeklarował, że w tym dniu hotelowy apartament pozostawał integralną częścią Jugosławii [co sprawiło, że zgodnie z wymogami następca tronu urodził się na terenie kraju – przyp. tłum.). Jako chłopiec, książę był świadkiem zamętu i wyzwania, w obliczu którego stanął jego ojciec, Król Piotr, a także jego rodzina, ogłoszeni przez dyktaturę Tity wrogami państwa. Schronienia udzielili mu jego dalecy krewni – brytyjska rodzina królewska. Ten stan rzeczy utrzymywał się aż do roku 1991, kiedy to Jugosławię podzieliła brutalna wojna domowa – książę wrócił wówczas do ojczyzny. Niestety musiało minąć kolejnych 10 lat, zanim formalnie przywrócono mu obywatelstwo. Książę, który nie objął oficjalnie godności króla, wraz z rodziną spędza większość czasu w Serbii.
RK: Wasza Królewska Wysokość – jest prawdziwą przyjemnością móc rozmawiać z Panem.
Książę Aleksander: Dziękuję.
RK: Bardzo wiele wydarzyło się w trakcie życia Waszej Wysokości – mam na myśli np. to, że kraj, w którym Wasza Wysokość jest następcą tronu, czy może lepiej: był ostatnim następcą tronu, już nie istnieje (a przynajmniej nie w swojej poprzedniej formie). Jaka wobec tego jest Pańska misja, co chce Pan osiągnąć jako pretendent do Tronu Serbii?
Książę Aleksander: Jedność, ciągłość, zebranie ludzi razem, przyjaźń – osiągnęliśmy to odkąd powróciłem. Początkowo było to niezwykle trudne, ale użyliśmy tego, co posiadaliśmy: Pałacu jako miejsca spotkania – i odnieśliśmy sukces.
RK: Czy jest coś, co Wasza Wysokość uważa za specjalną korzyść, którą kraj odniósł by z przywrócenia monarchii?
Książę Aleksander: Oczywiście! Myślę, że należy wyłączyć [z przewodzenia życiu politycznemu] osobę będącą członkiem danej partii czy też przewodniczącym tejże partii i zastąpić kimś neutralnym, człowiekiem, który nie jest członkiem żadnego ugrupowania, jego przewodniczącym, będzie natomiast punktem spotkania i kontynuacji. Nie zamierzam w żadnym wypadku okazywać braku szacunku obecnemu prezydentowi – który mógłby zostać np. premierem; mielibyśmy tych samych polityków, których mamy teraz – no może o jednego mniej. Osiągnęlibyśmy wszakże ciągłość i brak sporów.
RK: Co, zdaniem Waszej Wysokości, zostało utracone wskutek rozpadu Jugosławii? Jaki wpływ miało to na ludzi w regionie?
Książę Aleksander: Dość duży. Pojawiły się próby ingerencji z zewnątrz, poza tym straciliśmy coś, co przez pewien czas funkcjonowało dobrze: paszport Jugosławii akceptowano na całym świecie, teraz jest to trudniejsze. Uważam, że jedynym sposobem ponownego złączenia nas jest wejście do Unii Europejskiej, co z pewnością ułatwi wiele spraw, przy czym nie może to dotyczyć tylko nas – Serbów, ale wszystkich społeczności w regionie.
RK: Chciałbym teraz zabrać Waszą Wysokość wstecz i prześledzić Pańską – jakże wspaniałą – przeszłość. Wasza Wysokość urodził się w pokoju 202 tego wspaniałego hotelu, w którym się obecnie znajdujemy, w Claridge’u, w czasie, kiedy Pański ojciec, Król Piotr II sformował rząd na uchodźctwie w trakcie II wojny światowej, zaś – jak się dowiedziałem – pokój, w którym Wasza Wysokość przyszedł na świat, został na ten jeden dzień ogłoszony terytorium Jugosławii, tak, by zapewnić Panu prawo do tronu.
Książę Aleksander: Tak, taki był plan. Winston Churchill, ówczesny premier, zadbał o pomoc ze strony Home Office oraz Foreign Office; stwierdzono, że apartament stał się tymczasowo terytorium Jugosławii, co samo w sobie stanowiło bardzo duży gest. Niestety wszystko, co nastąpiło później, poszło niewłaściwie. Nigdy nie otrzymałem żadnego brytyjskiego certyfikatu. Dostałem wprawdzie świstek papieru, ale nie miał on charakteru oficjalnego potwierdzenia.
RK: Nie ma wątpliwości, że komuniści rządzący utworzoną w listopadzie 1945 roku (a więc kilka miesięcy po narodzinach Waszej Wysokości) Republiką Jugosławii, gdy Wasza Wysokość miał mniej więcej dwa lata, ogłosili Pana wrogiem państwa.
Książę Aleksander: Tak, byłem bardzo niebezpieczny… Kardelj, mianowany przez Tito, został przez niego upoważniony do podpisania dekretu pozbawiającego mnie mojej narodowości, czy też moich praw. Byłem numerem trzy na liście – po moim ojcu i mojej mamie; nie uważam, by było to sprawiedliwe, ale w końcu unieważniono to w roku 2001, po wielu latach, w tym samym pokoju, gdy minister spraw zagranicznych powtórzył wszystko – lub inaczej: przywrócił stan poprzedni i przeprosił. Było to bardzo miłe, bardzo dobry gest.
RK: Dziwny zwrot…
Książę Aleksander: Tak, to zdumiewająca rzecz. Bardzo wzruszający moment.
RK: Wpływ, jaki miało to na życie Waszej Wysokości, szczególnie na życie waszej rodziny w tamtym czasie – pańskim zdaniem w jakim stopniu zostało ono zmienione?
Książę Aleksander: Było to bardzo trudne dla moich rodziców. Mój ojciec myślał, że nazajutrz pojedzie do domu. Niezwykle tęsknił za krajem. W końcu doprowadziło to do jego śmierci. Sytuacja nie pozostała też bez wpływu na małżeństwo moich rodziców. Osobą, która naprawdę podnosiła mnie na duchu, była moja babcia ze strony mamy, księżniczka Aspasia. Była Greczynką, a także fantastyczną matką. Rodzice byli dla mnie dobrzy i wiele się od nich nauczyłem, ale osobą, która utrzymywała wszystko jako jedną zwartą całość, była moja babcia.
RK: Człowiekiem jakiego charakteru był Król Piotr, ojciec Waszej Wysokości, a zarazem ostatni król Jugosławii? Co Pan po nim odziedziczył?
Książę Aleksander: Z pewnością miłość do kraju. Bardzo wiele mówił o podróżach po nim – bo też i sporo podróżował – np. po Słowenii, na wybrzeże Adriatyku, wzdłuż Serbii i dalej do Macedonii – świetne opowieści, naprawdę fantastyczne i pełne żywych obrazów tego, co wówczas robił. Wspominał też pałac; gdyby nie gawędził o pałacu, do którego się teraz wprowadziliśmy, nie wiedziałbym do którego się udać, a także do jakiego pokoju zajrzeć. Wyjaśnił wszystko – gdzie żył, co robił. To nader ciekawe.
RK: Proszę powiedzieć coś o jego charakterze.
Książę Aleksander: Był gentlemanem. Wierzył w szacunek względem wszystkich dookoła, bez względu na wyznanie czy pochodzenie etniczne. Było to trudne, ponieważ wiele osób starało się wywrzeć na niego wpływ, jednak pomimo to zawsze starał się podążać właściwą drogą.
RK: A co z matką Waszej Wysokości, Księżniczką Aleksandrą?
Książę Aleksander: Była kochana. Przede wszystkim była piękną kobietą, była wspaniała, ale też sporo wycierpiała wskutek sporów, polityki emigracyjnej czy planowania operacji wywiadowczych. Powodowało to tarcia. Robiła jednak wszystko żeby dopilnowa, bym uczęszczał do odpowiednich szkół – a było ich sporo: chodziłem do szkół w Szwajcarii, Ameryce, Wielkiej Brytanii… Bardzo troszczyła się o to, co mogła zrobić.
RK: Był Pan ich jedynym dzieckiem, tak więc większość ich uwagi spoczywała na Panu. Co pamięta Pan z najwcześniejszych lat?
Książę Aleksander: To, co zapamiętałem, jest raczej smutne. Dni wolne od nauki spędzałem za każdym razem w innym miejscu – rodzice nie mieli stałego adresu. Często były to hotele – tak więc chcąc nie chcąc znam większość najlepszych hoteli w Europie.
RK: Przyszło im żyć w dość trudnych warunkach – czy mieli też problemy zdrowotne i finansowe?
Książę Aleksander: Oboje mieli kłopoty ze zdrowiem, a także z pieniędzmi, gdyż mój ojciec, wyjeżdżając z kraju w roku 1941, nie zabrał ze sobą nic. Oczywiście komuniści mówili potem, że wywiózł wagony pełne dóbr. Cóż – chciałbym, żeby tak było, bo może nie musiałbym pracować… Wiem, to było złośliwe. Niestety historie na ten temat zostały wymyślone w złej wierze, a oni oboje zmarli praktycznie bez środków do życia.
RK: Wasza Wysokość posiada zdumiewające powiązania z europejskimi rodami panującymi, a ponadto wyjątkowych rodziców chrzestnych: Króla Jerzego VI i księżniczkę Elżbietę – obecnie Królową Elżbietę II. Jak wyglądają Pańskie relacje z nimi?
Książę Aleksander: Myślę, że Królowa to wspaniała osoba. Jest świetnym przykładem, sporo się od niej nauczyłem gdy miałem okazję do spotkania z nią, które pamiętam jako bardzo miłe – jedliśmy obiad lub lunch. Możliwość skorzystania z jej wiedzy była niesamowita. Jest wspaniałą głową państwa, cieszy się powszechnym szacunkiem. Król Jerzy VII był też ojcem chrzestnym mojego ojca, zaś jego chrzestną była Królowa Matka. Przypomina to więc coś na kształt tradycji.
RK: Dzieciństwo Waszej Wysokości upływało w Londynie, tuż po zakończeniu wojny. Co przywołują wspomnienia tamtego okresu, jak – by tak rzec – Londyn Pana przyjął?
Książę Aleksander: Londyn przyjął mnie dobrze, ale mam w pamięci obrazy miasta po bombardowaniach. Kiedyś opowiadałem mojej żonie, że jako mały chłopiec widziałem rejony zupełnie zniszczone. Potem przeprowadziliśmy się do Szwajcarii, do Włoch, a w roku 1948 lub 1949 – do Nowego Yorku. Pamiętam podróż statkiem, mam jego obraz przed oczyma, ale byłem w tak wielu miejscach – nie byliśmy bowiem nigdzie osiedleni. A potem w końcu powróciliśmy do korzeni, gdzie żył mój ojciec i dziadek – do Belgradu.
RK: Jak wpłynęło to – owo dzieciństwo bez stałego adresu – na sposób, w jaki traktuje Pan życie? Na to, w jaki sposób podchodzi Pan do swoich dzieci?
Książę Aleksander: Ma to bardzo duże znaczenie. Daliśmy im – moja żona i ja – dom, stałe miejsce do życia, bez zmian, z kolei one bardzo to szanują. Uległo to niewielkiej zmianie, gdy powróciliśmy do Belgradu, wówczas sprzedaliśmy nasz tutejszy dom (w Anglii – przyp. tłum.) i kupiliśmy mniejsze, mniej wygodne mieszkanie. Niemniej jednak mieliśmy stały dom przez blisko dwie dekady, co było wręcz niesamowite.
RK: Jakie znaczenie ma dla Waszej Wysokości to, by Pana synowie posiadali świadomość swojego dziedzictwa, tego, z jakiej linii się wywodzą?
Książę Aleksander: Trzej chłopcy mają pełną świadomość swoich korzeni, jest to coś, co przychodzi na zasadzie normalnej rozmowy między nimi a rodzicami, dzięki zwykłym pytaniom i odpowiedziom. Mieli szczęście uczęszczać do dobrych szkół, dobrych uniwersytetów i sporo podróżowali. Pracują teraz za granicą, zawsze jednak wracają do Belgradu na wakacje – co więcej, cieszą się z tego i często przywożą ze sobą przyjaciół, wszystko jest więc dobrze.
RK: Czy mając na uwadze wygnanie, na którym Wasza Wysokość spędził tyle czasu, nadal są w stanie traktować Serbię jak swój dom?
Książę Aleksander: Tak, widzą Serbię jako swój dom. Rzecz jasna zostali za granicą, lubią też tamtejszą kulturę, ale także Serbia posuwa się do przodu, zbliża do Europy, a oni przyprowadzają tu przyjaciół i nawiązują wiele lokalnych znajomości. No i ciągle powtarzają, że dziewczyny w Serbii są absolutnie piękne – z czym trudno mi się nie zgodzić.
RK: Wasza Wysokość nigdy nie zrzekł się prawa do tronu, ale też nie przyjął tytułu Króla, nie zaczął go Pan używać po śmierci ojca w roku 1970. Dlaczego?
Książę Aleksander: Cóż… To były czasy apogeum komunizmu; dyktatura, władza jednej partii, – mimo to nigdy nie poddałem moich praw dynastycznych. Z drugiej jednak strony uważałem, że lepiej będzie pozostać następcą tronu i potem, gdy przyjdzie właściwy moment, wysunąć swoje roszczenia na nowo. Tylko tyle. I to działało – zresztą na moją korzyść, gdyż zapewniało dyskrecję.
RK: To w zasadzie prawda. Myślę, że zasadniczo ludzie uważali Pana jako…
Książę Aleksander: Otrzymałem za to wiele pochwał.
RK: W okresie waszego przystosowywania się do życia w Serbii – Waszej Wysokości i Pana rodziny, co stanowiło największe wyzwanie?
Książę Aleksander: Kompletny szok powrotu, pełnia emocji, chodzenie po miejscach, gdzie żył ojciec, dziadek, słuchanie o tym, co robił, gdzie siadywał, co mówił… Cóż – pierwszego wieczoru nie mogliśmy zlokalizować kuchni, co było dość zaskakujące, w końcu jednak znaleźliśmy ją na końcu korytarza, gdyż zapamiętałem ojca mówiącego „Wiesz – mój tato nie lubił zapachów dobiegających z kuchni”. Miejsce utrzymano we w miarę dobrym stanie, jednak pojawiały się wycieki, problemy z elektrycznością, telefonami, zdobieniami – w końcu jednak je załatwiliśmy. Chłopcy bardzo nam pomogli, znajdowali sporo rzeczy.
Inna sprawa, która mnie zdziwiła: zawsze myślałem, że komunizm był trochę racjonalny [w swoich działaniach]. Tymczasem nie znaleźliśmy żadnych dokumentów ani malowideł. Niektóre musieliśmy wykonać sami. Stworzyłem więc dział sztuki, po czym przeszukaliśmy wszystko – otrzymaliśmy m. in. pełny dostęp do Archiwum Narodowego. Faktycznie skompletowaliśmy całość, a obecnie nasz dział sztuki pomaga dokonać tego samego w całym kraju. Cieszę się, że przynajmniej udało się nam zrobić coś pozytywnego.
Potem ja i moja żona zajęliśmy się pracą w niesieniu pomocy humanitarnej, starając się wyjść do ludzi niezależnie od wiary i pochodzenia. Zebrałem też naszych przywódców religijnych, używając pałacu jako miejsca spotkania; widok wszystkich, zbierających się w jednym miejscu, stanowił niewątpliwą przyjemność. Mamy społeczność islamską, żydowską, mamy protestantów, rzymskich katolików – no i oczywiście największą wspólnotę zrzeszoną w serbskim kościele prawosławnym. Wszyscy oni rozmawiają, wspólnie odpoczywają – bardzo się cieszę, że mogłem się do tego przyczynić.
RK: Jak w odczuciu Waszej Wysokości Serbowie przyjęli was w roku 1991, gdy po raz pierwszy postawiliście stopy na serbskiej ziemi? Jak zareagowali na to nagłe pojawienie się Pana w kraju?
Książę Aleksander: Bardzo pozytywnie. Sytuacja w roku 1991 była dość niezwykła. Opozycja demokratyczna poprosiła mnie o powrót i pomoc w zjednoczeniu ich przeciwko reżimowi. Tak więc przyjechałem razem z żoną i trzema synami, jakkolwiek spędziliśmy tu wówczas tylko trzy dni. Było dość trudno, ale tłum – tysiące wzburzonych ludzi – robił spore wrażenie. Wróciłem w roku 1992; rozmawiałem ze strajkującymi studentami i przemawiałem do ludzi. Po tych wydarzeniach napotykaliśmy spore trudności, kiedy jednak wróciliśmy w roku 2001 i rozpoczęliśmy odwiedzanie ludzi w całym kraju, jeździliśmy po nim – ludzie okazali nam wiele ciepła; co dziwne – wiedzieli, że czegoś brakuje w ich historii, zaś reżim pracował przeciw rodzinie. Widzieli też, że przyjechaliśmy dawać – nie zaś tylko brać i polubili to. Również media okazały się dla nas przyjazne, tak więc wszystko zadziałało jak najlepiej.
RK: Co w Pana odczuciu było największym ryzykiem w podjęciu próby powrotu na samym początku?
Książę Aleksander: Intrygi, ciągłe intrygi. Media było kontrolowane przez państwo. Były wprawdzie niewielkie media niezależne, bardzo ciężko pracujące, ale państwo je dusiło. Z kolei media państwowe potrafiły wymyślić cały zestaw historii i przypisać nam rzeczy których ani ja, ani moja rodzina, nigdy nie zrobiliśmy. Ostatecznie zadziałało to przeciwko nim, ale muszę przyznać, że było niezwykle męczące.
RK: Czy – biorąc pod uwagę dostojne pochodzenie Waszej Wysokości – rozwód, jaki wziął Pan w roku 1985, stanowi znaczące piętno?
Książę Aleksander: Nie, jesteśmy dość otwarci. Stanowimy monarchię, która posuwa się do przodu w tym sensie, że możesz poślubić kogo zechcesz – nie ma tu żadnych reguł. Są inne monarchie, daleko bardziej zasadnicze i przywiązane do tytułów. Jeśli się o tym pomyśli – większość monarchii w czasach obecnych zawiera małżeństwa z poddanymi (jak ktoś to ujął). Jest to zapewne zdrowsze i jak na razie działa bardzo dobrze.
RK: Przypuszczalnie jednym z najbardziej znaczących momentów w życiu Waszej Wysokości stało się przywrócenie obywatelstwa w roku 2001. Zwrócono wam również pałac oraz inną własność. Jaki był tego cel i jaką zmianę oznaczało to dla was?
Książę Aleksander: Pozostawanie wrogiem państwa od wieku dwóch lat stanowiło swego rodzaju szok, kiedy się o tym dowiedziałem, z kolei powrót wiązał się z silnymi emocjami. Tym bardziej, że wiązał się z uchwałą parlamentu – skąd zresztą otrzymałem dość sympatyczny dokument, nieco nawet spektakularny. Powróciło moje obywatelstwo, a wraz z nim wyrażono ubolewanie z powodu tego, co się stało. Smutny jest jedynie fakt, że trwało to tak długo, że tak wiele lat zostało zmarnowanych, a czas strasznego konfliktu w regionie pozostawił wiele bólu. Gdy w roku 1989 upadł mur berliński, a Związek Radziecki uległ rozpadowi, pojawiła się iskra nadziei, że w całym rejonie Południowo-Wschodniej Europy zajdą zmiany na lepsze i że będzie się on posuwał do przodu w stronę demokracji. Niestety wszystko poszło źle. Uważam, że był to bardzo bolesny moment; upłynęła dekada: dziesięć lat zabijania, konfliktu, ingerencji obcych interesów, zbrodniczych bombardowań – które jednak zjednoczyły wszystkich, wszystkie wyznania religijne, przeciw agresorowi. Nie mam na myśli tego, że któreś z nich wspierało reżim, one po prostu zjednoczyły się przeciw wspólnemu wrogowi. Zniszczono infrastrukturę i zabito ludzi. Oto mamy cały ból rozpadu kraju, a także uchodźców, których ogromna fala opuszczała Serbię. Było to wstrząsające, wraz z żoną staraliśmy się pomagać im w miarę naszych skromnych możliwości. Z czasem sprawy układały się lepiej, jakkolwiek obecna recesja niczego nie ułatwia. Nasz rząd pracuje bardzo ciężko i uczy się zasad funkcjonowania w ramach demokracji. Ona nie może przyjść w ciągu chwili, o północy, może są kraje – te duże – gdzie myśli się w kategoriach „bingo! Od północy mamy wolność”. Jak w Indiach. Ale to nie działa w ten sposób. Potrzeba przynajmniej jednego lub dwóch pokoleń, albo też specjalistów, którzy poskładają wszystko w jedną całość. Na szczęście mamy zdolnych studentów, a moja fundacja na rzecz edukacji wysyła ich za granicę w ramach stypendiów, wyjeżdżają m. in. do USA – i to będą przyszli liderzy. Ale nie będzie zmian, które pojawią się ot tak, wraz z wybiciem północy.
RK: Niestety Pański ojciec zmarł na emigracji. Nie miał okazji ujrzeć zmian. Wiem, że podjął Pan starania mające na celu sprowadzenie jego zwłok do Serbii. Czy jest jakiś postęp?
Książę Aleksander: Mamy wspaniałe miejsce, Mauzoleum, które znajduje się mniej więcej 50 minut jazdy od Belgradu, a które przygotowane zostało jako grobowiec wszystkich członków rodziny, szczególnie mojego ojca, mojej matki i mojej babci. Obecnie mój ojciec jest jedynym królem pochowanym w USA, w stanie Illinois, w miejscowości o nazwie Libertyville, z całą pewnością jednak powinien wrócić do kraju. Powinien spocząć w tym samym miejscu, co jego ojciec i jego matka, moja babcia – królowa Maria, pochowana obecnie w Frogmore (Windsor), a która – jeżeli oczywiście królowa [Elżbieta – przyp. tłum] wyrazi zgodę – powinna zostać przewieziona z powrotem do Serbii. W ten sposób wszyscy znów znajdziemy się razem.
RK: Wasza Wysokość ma niesamowitą historię, jak również powiązania rodzinne, ale ze względu na co chciałby Pan zostać zapamiętany? Jakie ma być Pana dziedzictwo?
Książę Aleksander: Chcę być człowiekiem, który zadbał o kraj, który szanował wszystkie narody wchodzące w skład byłej Jugosławii, który darzył estymą fakt, że jego dziadek scalił państwo i nadał mu nazwę Jugosławii, tym, który wrócił do kraju i chciał przyjaźni ze wszystkimi, nie szukał natomiast zemsty, szanował historię, chciał być punktem spotkania. W ubiegłym stuleciu spotkały nas dwie wojny domowe, jedna w trakcie II wojny światowej, a potem owe dziesięć lat bratobójczych walk. Musimy wiedzieć, jak zagoić rany, jak je oczyścić i zaszyć. Ja zaś chcę być zapamiętany za wkład w próbę ponownego zjednoczenia ludzi. Doprowadziłem do spotkania przywódców religijnych, zaprosiłem ich do pałacu – a oni przybyli, przyjechali ze wszystkich społeczności. Myślę, że to właśnie to, za co chcę być zapamiętany.
RK: Wasza Wysokość – chciałbym życzyć wszystkiego dobrego. Dziękuję za rozmowę.
Książę Aleksander: To była prawdziwa przyjemność. Bardzo dziękuję.
Kategoria: Polityka, Społeczeństwo