Brzozowski: Sprzedajna nauka
Choć w szkołach uczy się nas o bohaterach posiadających wiedzę i umiejętności, to my z tych lekcji mamy wyciągnąć całkiem inne wnioski. Mamy zostawić przeszłość, ponieważ teraźniejszość wymaga od nas bardziej ekonomicznego podejścia do życia. Wszechobecny świat usług czyni z nas pragmatyków zdobywających wiedzę li wyłącznie w celach kapitalistycznego obrotu towarów – ekonomizujemy siebie i wszystko co nas otacza.
Oczywiście jest to obraz z perspektywy części akademickiego towarzystwa, i to części coraz mniej interesującej – konserwatywnych humanistów, zatopionych w lekturze klasycznych dzieł, opierających swą dydaktykę o najprostsze metody przekazywania doniosłej wiedzy. Humanistyka od XIX wieku próbuje wybić się poza główny nurt metodologii nauk empiryczny, a dziś próbuje również nie utonąć – dryfując na falach „komercjalizacji nauki”.
Od lat wielu podejmowane są rozmowy na temat „reformowania” nauczania, na każdym szczeblu naszej edukacji. Zmieniają się metody pracy, zmieniają się społeczne uwarunkowania, w których nauczyciel zaczyna podlegać procesowi pedagogicznej fraternizacji – niszcząc wertykalny porządek relacji. Ale nie o upadku autorytetów społecznych tu mowa, bo przyznać należy, że upadkowi temu winni są w dużej mierze nauczyciele (ewentualnie rodzice), a nie zbłąkana w liberalis communitas młodzież. „Reformowanie” staje się raczej elementem systematycznego biurokratyzowania kolejnej, jakże znaczącej, dziedziny życia. Nauka par excellence jest elementem formującym nasze człowieczeństwo. Nie jedyną rzecz jasna, jak chcieliby tego piewcy Oświecenia. Jest ze wszech miar zasadne, aby wiedzę wartościować bardzo wysoko, aby naukę czynić zaprzęgiem pędzącym ku poznaniu prawdy. „Człowiek ze swej natury szuka prawdy. Celem tego poszukiwania nie jest tylko poznanie prawd cząstkowych, dotyczących faktów lub zagadnień naukowych; [… Jego poszukiwanie zmierza ku głębszej prawdzie” (Fides et ratio, Jan Paweł II). Sama natura człowieka wynosi poznanie naukowe na wysoki pułap wartościowania, więc sama nauka winna sprostać tej doniosłej pozycji. Czy tak jest naprawdę? I czy tego naprawdę od niej oczekujemy?
Przy okazji „reformowania” nauki coraz rzadziej słychać o prawdzie, o metodologii, o socjologii nauki – o dziedzinach podnoszących poziom poznania naukowego. Głos wołający na pustyni, na której, aby znaleźć wodę należy posiadać raczej umiejętność pisania projektów i wniosków o granty, aniżeli umiejętność przekazywania wiedzy oraz umiejętności poszukiwania prawdy. Humanistyka, ze swoją misją rzadko formułowała wnioski, które miałyby formę skondensowanej informacji przydatnej w obiegu usługodawcy i usługobiorcy. Była raczej formą refleksyjności, wielowymiarowego postrzegania rzeczywistości, ale bez wchodzenia w perspektywizm i antydogmatyczny relatywizm uwielbiany przez uczniów Nitzschego. Swe fundamenty budowała na starożytnej filozofii, ale także na średniowiecznej scholastyce. No i oczywiście czerpiąc z wzniosłej idei średniowiecznych uniwersytetów, po których pozostała już tylko wzmianka historyczna, która czyni z nich (tych najstarszych) idealnych odbiorców największych funduszy na naukę. Z pewnością nie są to symbole tradycyjnego modelu universitas magistrorum et scholarium, a raczej nowomodne przedsiębiorstwa, które bardziej niż prawdę umiłowały „grantodawców” i każdy inny podmiot, które może zasilić nadszarpnięty budżet uczelni. Ten kto w tym przedsiębiorstwie uczęszcza na studia trzeciego stopnia (choć nie zawsze pokrywa się to z trzecim stopniem wiedzy) jest początkiem łańcucha pokarmowego, gdzie największym pokarmem stają się punkty (sic!) za marne publikacje, turystyczne zwiedzanie ośrodków naukowych, w imię konferencyjnego odczytu dla grupki prelegentów czy inne wybryki naukowe (nie zawsze etyczne), które pozwolą zasilić nasze punktowe konto. Kandydat na doktora staję się częścią wielkiej machiny zbierania pokarmu dla instytutu czy jednostki badawczej, później nadrzędne instytucje zamieniają pokarm w coś o wartości wymiernej – pieniądze. I te rozchodzą się pomiędzy wszystkich pracowników tego przedsiębiorstwa, niczym wojenny łup, którym się trzeba podzielić. W tej machinie nie zapytają Cię o to co nowego wzniosłej do refleksji nad którąś z nauk humanistycznych, o to jaką prawdę odkryłeś. Z pewnością zapytają Cię o liczbę punktów, które udało Ci się uzbierać, niczym w marnej grze komputerowej. Co gorsza, niedługo zapytają Cię czy to co wyprodukowałeś da się sprzedać…
Zrozumiałe jest, że w większości dziedzin nauk empirycznych podstawowym celem jest odkrycie czegoś użytecznego. Czegoś co z łatwością można opatentować, sprzedać i wdrożyć. W tym przypadku umiejętność wywalczenia funduszy na laboratoryjne badania jest niejako podstawą, dzięki której można rozpocząć poszukiwanie prawdy. Ale czy aby na pewno nauka bez filarów swojej naukowości nadal chce poszukiwać rozwiązań najbliższych prawdzie, czy może najbliższych sektorowi, który za tę prawdę zapłaci. Nie tylko nauką empirycznym grozi wskoczenie w objęcia lobby – czy to biznesowego czy politycznego (choć często są one ze sobą bardzo powiązane), ale również humanistom, którzy poczynają formułować tezy bardziej modne niż prawdziwe. Chwytliwe, „na czasie”, sensacyjne – tylko po to, aby móc się tymi tezami dzielić w mediach lub drukować w komercyjnych wydawnictwach.
Wydawać się może, że formuła klasycznej nauki się wyczerpuje. Projekt ustawy o szkolnictwie wyższym dyskutowany jest bardziej w kontekście władzy, jaką posiadać mają poszczególne organizmy machiny uniwersyteckiej lub rzeczy bodaj najważniejszych – finansowania projektów badawczych czy dokonywania oceny parametrycznej. Wydaje się jednak, że w głównym obiegu dyskusji znajduje się autonomiczność uczelni i ogólna forma jej istnienia na rynku innowacyjności. Na rynku, na którym klasyczna Akademia staje się archaizmem większym, aniżeli jakakolwiek tradycja.
Warto sobie jednak odpowiedzieć na pytanie: czego od nauki oczekujemy? Jest wielce możliwe, że oczekujemy właśnie innowacyjności, komercjalizacji, walki o pieniądze i posiadania zdolności odnalezienia się na tym szerokim rynku usług. Możliwe jest również to, że wszelkie programy nauczania mają za zadanie przygotować młodego człowieka do odnalezienia się na rynku pracy, bardziej niż odnalezienia powołania, prawd cząstkowych i Prawdy ostatecznej.
Wydaje się jednak, że tęsknota za wiedzą mniej pragmatyczną, a bardziej refleksyjną, nigdy nie ustanie. Jesteśmy bardziej zdolni do poszukiwania prawdy, niż poszukiwania dóbr materialnych. W głębi duszy pragniemy się zatrzymać i pomyśleć. A do tego niezwykle przydatny jest Platon, Arystoteles, Hildebrand, Tomasz z Akwinu, a nawet Nitzsche czy inni bohaterowie historii idei i filozofii.
Franciszek Brzozowski
Kategoria: Franciszek Brzozowski, Publicystyka, Społeczeństwo
a czy to wszystko okraszone piękną mową może w swojej całkiem dobrej budowie w kontekście materiału jako artykułu wskazać wnioski jakie z niego płyną? Ocena ze wszechmiar prawidłowa, ale skutek zawsze odnosi leczenie, a nie samo diagnozowanie :)