Ambrożek: Teoria a praktyka funkcjonowania społeczeństwa
Problem społeczeństwa próbujemy rozwiązać od wielu pokoleń za pośrednictwem wielu nowatorskich podejść opisania tego fenomenu. Jak przy większości zagadnień społecznych, stanowi on pewną abstrakcję, niezwykle problematyczną do wyobrażenia sobie przez niektóre osoby. Podstawowy niedobór, z którym borykamy się przy próbie skonfrontowania tego fenomenu z własnymi wyobrażeniami, musi polegać na niedostatku siatki pojęciowej oraz relacji w jej obrębie, które nie pozwala nam na dostateczne wyrażenie sedna sprawy.
Wszyscy są zgodni co do definicji tego zjawiska – społeczeństwo to grupa osób powiązana pewnymi więzami, najczęściej geograficznymi. Specjalnie zdecydowałem się zawęzić, by stopniowo odkrywać kolejne problemy tej definicji, bowiem wraz z pogłębianiem materii, którą ona obejmuje, zaczyna obejmować nas różnorodność pojęć. Pierwszym – i chyba najważniejszym problemem – jest konkretyzacja rodzaju więzi między poszczególnymi jednostkami. Czy społeczeństwo musi być zgrupowane więzami kulturowymi, narodowymi, religijnymi, czy też nie? Z punktu widzenia konserwatywnego niezwykle pożądanym jest, by te cechy występowały z uwagi na konieczność zachowania stałości wspólnotowego interesu. Niemniej jednak, nie jest to reguła. Wystarczy podać państwa, które grupują w sobie przedstawicieli różnych narodów i odmiennych kultur, by zauważyć, iż względnie pokojowa koegzystencja różnych środowisk społecznych jest możliwa. Oczywiście, trzeba zdać sobie sprawę z możliwości powstawania napięć
w przypadku pojawienia się kryzysu politycznego, jednak nie to jest celem niniejszego artykułu.
Pojawiają się jednak dwa najważniejsze teoretyczne problemy, których nie zauważa się w debacie na temat stanu współczesnych społeczeństw. Żeby móc je odpowiednio objaśnić, muszę poczynić zastrzeżenia – dla konieczności zbliżenia opisu do polskich realiów opiszę sytuację, w której mamy do czynienia z homogenicznym społeczeństwem, o wspólnych wartościach. Nie będę tu wchodził w dywagacje nad owym poziomem stałości mentalnej, pozostanę na ogólnikowym stwierdzeniu.
Pierwszy problem dotyczy konkretyzacji, czy konserwatyzm mówi o społeczeństwie jako sumie jednostek, czy pewnych grupach interesu, na które składają się jednostki. Innymi słowy, pojawia się problem suborganizacji, który stwarza nam wielostopniowy podział jednostek. Konserwatyści doby stańczykowskiej (np. S. Estreicher) wypowiadali się o społeczeństwie raczej jako o monolicie, który stanowi wspólnotę z samego faktu istnienia. Niewątpliwie na styl myślenia profesora wpłynęło przekonanie o wyższości demokracji nad innymi ustrojami, co implikowało przekonanie o stałości i równości nie tylko więzi, ale
i innych jednostek. Oczywiście, Estreicher nie był demokratą w dzisiejszym tego słowa znaczeniu – dla niego miała być ona celem ostatecznym, do którego dąży samo społeczeństwo.
Jedną z przyczyn, dla której dziś nie jesteśmy w stanie poradzić sobie z niedostatkiem rozumowania demokratycznego w umysłach obywateli i który trwale uniemożliwia zaprowadzenie u nas rządów ludu, jest problem wielości struktur społecznych składających się na społeczeństwo. Profesor Estreicher nie zauważał, że grupy interesu – formalne i nieformalne – mają także prawo do artykułowania swoich żądań i – co najważniejsze dla treści tego artykułu – mobilizacji społecznej. Społeczeństwo nie stanowi monolitu, gdy weźmiemy pod uwagę sposób jego oddziaływania na władzę i inne podmioty społeczne. Dopuszczając istnienie jednolitych moralnych i historycznych podstaw jednostek, które sytuują je na pierwszej płaszczyźnie rozwoju społecznego, automatycznie pojawia się druga, pośrednia, będąca implikacją świadomości własnego stanu oraz prób dążenia do jego stworzenia, rewizji czy utrzymania. Kategoria interesów, które mogą być definiowane w taki sposób jest przeróżna, dlatego nawet nie próbuję mierzyć się z tym zagadnieniem. Kiedy dodamy do tego hierarchię jednostek lub grup interesów wynikających z dominacji danych poglądów politycznych czy gospodarczych, mamy do czynienia ze społeczeństwem jako tworem niezwykle skomplikowanym strukturalnie i wewnętrznie niestabilnym.
Odpowiedzią konserwatysty na to zjawisko jest zejście do świata idei. Już na wstępie tychże rozważań trzeba przyznać, iż wzięcie na własny sztandar pojęć abstrakcyjnych jest niezwykle trudne ze względu na piorunującą wręcz skłonność do trywializacji ich i prymitywizacji, względnie pragmatyzacji. Niemniej jednak to, czego brakuje konserwatyzmowi dziś, jest nawiązaniem do jego przeszłych tradycji praktyki politycznej – do ciągłego przypominania
o osadzeniu w pewnych kontekstach, spod których nigdy nie można uwolnić się całkowicie. Można próbować dokonywać korekt w myśleniu o pryncypiach, ale nie można oderwać się od tego, co nas kształtuje, ponieważ jest ono efektem nauki naszej przez doświadczenie jeszcze w wieku dziecięcym, kiedy to umysł człowieka jest najbardziej chłonny. Nasiąkamy wtedy różnymi konwenansami i sytuacjami, których zwykły człowiek nie jest w stanie pojąć
w przypadku pojawienia się takich problemów.
Schodzę tu jednak do przykładów dotyczących życia codziennego. Jak widać, nawet mnie dotyka wirus nowoczesności… Odnosząc się do idei, miałem na myśli ich platońskie rozumienie – jako bytów niezdolnych do pojęcia rozumem ludzkim, ale istniejących w przestrzeni. Naszym zadaniem jest stworzenie pomostu między nimi a życiem codziennym, który byłby w stanie efektywnie wcielać ich założenia, od których zaczynamy odbiegać. Oczywiście tym pośrednikiem powinno być państwo oraz sposób jego funkcjonowania w zgodzie z danymi założeniami. Przy całej abstrakcyjności w kontekście dzisiejszych naszych wyobrażeń na temat roli państwa, jest to jedyna możliwa opcja dotarcia z tym problemem odo wszystkich obywateli. Państwo powinno docierać do innych ludzi za pośrednictwem władcy, który w swoim majestacie oraz motywach podejmowanych decyzji powinien unaoczniać ów kierunek dążenia życia ludzkiego.
Drugi problem dotyczy relacji pomiędzy jednostkami na poziomie pierwszej warstwy społecznej – warstwy jednostek. Mówimy cały czas o tarciach na poziomie grup społecznych. Pomijamy jednak, iż na samym dole naszej hierarchii społeczeństwa również dochodzi do konfliktów pomiędzy jednostkami. W zależności od materii, na której się wykrystalizowały, możemy wyróżnić wiele kategorii. Oczywiście najbardziej problematyczną spośród nich jest kategoria polityczna. Ta sfera ma to do siebie, że potrafi bardzo mocno angażować jednostki nawet w obrębie własnych systemów myślowych oraz tym samym konfrontowania z innym człowiekiem. Co więcej, bezpośrednie utożsamienie się ze sferą argumentu politycznego może być kontynuowane przez samą chęć posiadania odrębnego zdania. Pomijam tu problem niezgodności nawet w fundamentach, która jest szczególnie groźna dla stabilizacji systemu społecznego. Pojawia się tu przede wszystkim problem permanencji takiego konfliktu oraz możliwość jego przedłużania poprzez emocjonalne zaangażowanie następnych pokoleń. Wystarczy tu powołać się na przykład podejścia do komunizmu po 1989 r. Stereotypizacja oraz kategoryzacja osób utożsamiających się z przychylnym stanowiskiem w obliczu tego konfliktu potrafi być przenoszona przez ludzi nie będących osobowo osadzonymi
w określonym kontekście czasowym.
Naleciałości komunistyczne, charakteryzujące się mobilizowaniem do ciągłej walki o własny byt, wraz z uwarunkowaniami historycznym, wynikającymi z naszego sarmackiego archetypu stawiają Polaka w perspektywie prowadzenia ciągłych wojen z innymi o wszelakie kwestie bez możliwości kompromisu, ponieważ to pojęcie w naszej kulturze nie istnieje. Problem ten, polegający na próbach wszechobecnego wykreowania prymatu własnego interesu nad innymi – oczywiście w granicach rozsądku – nie znajduje u nas wzięcia. Dlatego można przyjąć, iż polskie społeczeństwo w porównaniu do społeczeństw innych krajów jest wyjątkowo niestałe i kłótliwe, co utrudnia prowadzenie skutecznej polityki.
Jaki z tego wynika model prowadzenia polityki? Przede wszystkim konieczność odrzucenia zasad demokratycznych. W tym przypadku mamy do wyboru dwa modele, którymi możemy podążać – utrzymywanie tendencji autokratycznych lub poprzez wprowadzenie chwilowego modelu silnej władzy przekazywać stopniowo szeroki zakres kompetencji społeczeństwu. Ten drugi model, w moich oczach, zweryfikowała historia. Problem władztwa społecznego w obliczu abstrakcyjnych konfliktów politycznych nie sprawdza się. Nie mam tu na myśli tylko możliwości podejmowania błędnych decyzji, ale całkowity brak myślenia polityczno-państwowego charakteryzujący się w dopasowaniu naszych możliwości państwowych do sytuacji, w jakiej się znajdujemy. Wydatnym przykładem jest tutaj XIX wiek, który w pełni uwydatnił niezdolność konspiracyjnych władz polskich do stosowania polityki wynikającej z własnych kalkulacji. Co ciekawe, owa tendencja idzie w poprzek także w przypadku scholaryzacji szerszych warstw społecznych, implikując nie tylko poziom wykształcenia, ale także samą jego wartość w oczach innych.
Wróćmy jednak do konfliktów społecznych. W Polsce dostrzegam problem na obu stopniach hierarchii – mamy do czynienia zarówno z konfliktami na poziomie grup społecznych, jak i na poziomie jednostek. Pozornie nie budzi to naszych wątpliwości – to sytuacja, jaka występuje w każdym z państw. Problem polega jednak na dwóch rzeczach – braku woli do załagodzenia tychże konfliktów oraz ich ciągłe podgrzewanie przez aktualną sytuację polityczną. Pierwszy problem wiąże się z brakiem kultury kompromisu, czyli tym, o czym już pisałem. Ten drugi zaś jest wybitnym przykładem tragicznej implementacji oraz funkcjonowania błędnych ram ustrojowych w państwie do tego nieprzygotowanym. Jak wybitnie rozmija się tu teoria z praktyką demokracji! Według teorii, sprzeczne interesy pozwalają osiągnąć kompromis w postaci znalezienia wspólnego celu, tudzież fundamentu, i w związku z tym stopniowego rozszerzania go w oparciu o uprzednie paradygmaty. Tymczasem tu mamy do czynienia z brakiem jakichkolwiek wspólnych podstaw. Pomijam tu pierwszy aspekt, równie istotny, ale wydaje mi się, że o wiele groźniejszym jest tu problem psychologiczny, mianowicie brak możliwości dopuszczenia odrębnej wizji od swojej własnej, która jest ucieleśniana w postaci partii politycznej. Problem wszystkich konfliktów politycznych musi dotykać społeczeństwa, ponieważ sama polityka jest sferą społeczną. Polskie społeczeństwo o wysokim poziomu autorytarności wyklucza stosowanie standardów dopuszczalnych dla społeczeństw nastawionych na kompromis.
Co więcej, sprzecznie rozumujemy także przymiot wynikający z posiadania statusu „większości”. Zgodnie z demokratycznymi pryncypiami, „większość” oznacza kreowanie polityki przy zapewnieniu podstawowych praw „mniejszości”. Tymczasem u nas mamy do czynienia z całkowitym zawłaszczanie sfery publicznej, co może skutkować większą skłonnością do rewizji ustanowionych wcześniej porządków. Koronkowym przykładem jest sytuacja, z jaką mamy do czynienia na linii Komitet Obrony Demokracji – rząd. Brak świadomości po obu stronach, że na dłuższą metę obie niszczą sobie szansę na możliwość oddziaływania politycznego poprzez ciągłe oddziaływanie na eskalację konfliktu. Czyli znowu, na dłuższą metę, odbiegamy od tak upragnionych przez nas kryteriów demokratycznych. A przy okazji, sami wzmacniamy moją wiarę w monarchizm.
Mateusz Ambrożek
Kategoria: Mateusz Ambrożek, Myśl, Polityka, Publicystyka