Ambrożek: Istota konfliktu politycznego
Aktualne działania PiSu są – w skrócie rzecz ujmując – próbą poszerzenia zakresu własnego oddziaływania, by móc sobie zapewnić dalsze funkcjonowanie polityczne. Jest to oczywiste, jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, iż każda partia dąży do zdobycia, utrzymania i powielania schematu partycypacji we władzy publicznej. W związku z tym mamy do czynienia z sytuacją typowo polityczną, ponieważ wykreował się konflikt, podczas którego uzewnętrzniają się podstawowe zamiary obu stron – poszerzenia władzy. Jest to dla polityki naturalne – jedyne, co się zmienia, to skala zmiany i zakres jej projektu, który de facto przebudowuje trzeci segment władzy.
To nie jest tak – jak często podaje się w mediach – że nagle polityka przybrała inne oblicze. Konflikt jest immanentną częścią polityki; śmiem nawet twierdzić, że jest jej podstawą. W ten sposób dana część społeczeństwa – w demokracji: partia – potwierdza swoje aspiracje. Niezależnie od tego, z jakiej perspektywy na nią spojrzymy – czy arystotelejskiej, czy polityki jako samoograniczenia według B. Łagowskiego, czy z perspektywy analizy systemowej, czyli analizy wpływu różnych ośrodków na decyzje polityczne – koniecznym sposobem artykulacji własnych potrzeb jest ustawienie się w opozycji wobec innych grup i interesów. Oczywiście ów konflikt może być sterowany – jeżeli panuje konsensus co do ogólnych reguł gry politycznej wśród jej uczestników konflikt jest minimalizowany, dzięki czemu może nawet wygasnąć. Niemniej jednak, zawsze istnieje możliwość pojawienia się go z powrotem, co obserwujemy dzisiaj. Aktualna władza nie uznaje podstaw ustrojowych, ponieważ uważa je za krzywdzące i niebezpieczne z jakichś ideologicznych powodów. Można zatem pokusić się o wniosek, że im bardziej władza centralna atakuje podstawy ustrojowe, tym większym wydaje się konflikt.
PRAWA I WOLNOŚCI W POLITYCE
Jest to zatem tylko kwestia polityczna. Dziwne są zatem nawoływania o likwidacji sfery szeroko rozumianych praw i wolności obywatelskich. Wpisanie ich w działalność państwa, abstrahując od wpływu tychże na sytuację jednostki na przestrzeni dziejów, które dokonało się kilka wieków temu, było krokiem wykrzywiającym nie tylko sedno działania politycznego, ale także atrybutów, jakie państwo posiada do realizacji swych interesów. Co więcej, powyższa sytuacja pokazuje, że władza polityczna ma tendencje do bycia jedną i niepodzielną. Wynika z tego, że wszelkie teorie kontraktualne oraz trójpodziału władzy sprawdzają się tylko wtedy, kiedy są uznawane przez ogół. Nie są bowiem obiektywnymi przesłankami, pozwalającymi ujmować rozwój sytuacji politycznej, lecz raczej stanowią pewien etos wartości, który może być poniewierany przez politykę bieżącą. I tak się często dzieje. To jest właśnie ten przełom – jeżeli pojawia się moment rozchwiania politycznego obejmujący odebranie pewnych prerogatyw danej grupie politycznej przy zaistniałym niesprzyjającym kontekście gospodarczo-społecznym, pojawia się chęć redefinicji pojęć funkcjonujących w rzeczywistości. I dlatego dokonuje się całkowitego zniszczenia poprzednich instytucji, by na ich miejsce wykreować nowe. W ten sposób używa się naturalnych metod działania władzy politycznej – przymusu, podległości oraz prawa, które ze względu na swą labilność może być odmiennie interpretowane przez każdą ze stron.
Pisałem powyżej, że wpisanie sfery praw i wolności wykoślawia prawdziwe działanie państwa, zwłaszcza w warunkach walki partyjnej. Dlaczego tak się dzieje? Dlatego, że jeżeli sprowadzimy państwo oraz prawa i wolności do podstawowych kategorii poznawczych, to spostrzeżemy, że przyjmują one zupełnie inne cele. O ile prawa i wolności mają w domyśle chronić jednostkę, o tyle państwo ma zapewnić bezpieczeństwo kolektywowi. Stopień realizacji praw i wolności oraz bezpieczeństwa państwa może być różny – dziś widzimy próbę stworzenia preponderencji tej drugiej sfery. Ilość podmiotów, jaka obejmuje te sfery jest zatem zróżnicowana, dlatego nie sposób jednocześnie zapewniać większego bezpieczeństwa i poszerzać kategorię praw i wolności. A przecież stosunki władzy i poddaństwa są podstawowymi regulacjami życia społecznego, niezależnie od kierunku rozwoju cywilizacyjnego, czy nam się to podoba, czy nie. Nie sposób zatem wyeliminować władzy i państwa jako elementów polityki. To jedna obawa, z którą, mam nadzieję, rozprawiłem się.
Drugą jest przekonanie, że jednak dla sfery praw i wolności zmiana w SN i KRS nie będzie miała doniosłych rezultatów. Uważam tak z dwóch powodów. "Filozofia polityczna" PiSu nie jest bowiem antyhumanitarna. Wyrasta ona dokładnie z tego samego pnia, z jakiego wyrosło dziedzictwo "Solidarności" – z poczucia wykluczenia społecznego pewnych grup oraz obrony interesów materialnych najbiedniejszych. Stąd pojawiają się przekazy o "zgniłych elitach". To, co dokonuje się w Polsce, jest walką z obecnym systemem, a nie z państwem jako takim. W związku z tym celem działania nie może być i nie jest redefinicja postaci państwa. Śmiem twierdzić, że Kaczyński jest demokratą, tylko pojmuje on demokrację inaczej niż zachodnia, liberalno-demokratyczna myśl polityczna – nie jako swobodę wymiany myśli i różnego rodzaju wolności, lecz zagwarantowanie równości na wielu polach.
Stąd wydaje mi się, że porównywanie sytuacji dzisiejszej z sytuacją po zamachu majowym jest nie na miejscu. Piłsudczycy niewątpliwie chcieli oprzeć rządy na autorytecie Marszałka. Nie odnosili się oni do ówczesnej sytuacji politycznej, lecz tylko (lub aż) chcieli jej realizatorem uczynić Piłsudskiego. PiS zaś pojmuje politykę jako demokrację na wzór Jana Jakuba Rousseau – jako wolę powszechną, realizację równości szans. Oczywiście nie twierdzę, że PiS będzie nieustannie bronił dostępu najuboższych – być może, po zagwarantowaniu stanowisk "swoim", sytuacja rozwinie się i pojawi się to samo zagrożenie, o którym pisał przywołany przeze mnie filozof – wola powszechna stanie się de facto totalitaryzmem. Biorąc jednak pod uwagę skalę zaangażowania obywateli i brak przesłanek ku postępującej katastrofie gospodarczej wydaje mi się, że nam to nie grozi.
Stąd frazesy o łamaniu praw i wolności są podnoszone przez grupę, która stopniowo traci wpływy. Nie jest to jednak działanie obiektywne, ponieważ nie zauważamy – chyba, że o czymś nie wiem? – komentarzy mówiących o postępującej kontroli, inwigilacji i innych rzeczach wskazujących na ewolucję w kierunku autorytaryzmu. Być może jest to pewne zmylenie poprzedniej ekipy, która utożsamia własne interesy z interesem całości. Prawdą jednak jest, że część społeczeństwa utożsamia się ze zmianami PiSu i je popiera.
KONFLIKT A ISTOTA INSTYTUCJI
Problemem, jaki powstaje w tej sytuacji, jest umiejętność panowania nad stabilnością systemu politycznego w momencie rozchwiania czynników wchodzących w jego skład. Do tej pory PiS radzi sobie z tym znakomicie, być może dzięki niewielkiemu zaangażowaniu obywateli. Pozwalałaby o tym domniemywać cykliczność "ustrojowych" reform i przerywanie ich pewnymi prospołecznymi sygnałami – 500+, Mieszkanie+, kwota wolna itp. W przypadku, gdyby jakimś cudem udało się pobudzić opozycję, pojawiłyby się znaczące naciski międzynarodowe i dodatkowo udałoby się wzmocnić efekt polaryzacji społecznej, to wtedy mógłby pojawić się problem. W przeszłości takie problemy rozwiązywano przy pomocy usuwania władzy, wojny domowej lub delikatniej – konsensualizacji procesu i wciągania szerszych grup społecznych. Nie ulega wątpliwości, że aktualnej partii rządzącej nie zależy na wzmacnianiu polaryzacji, bo jej głównym celem jest druga kadencja oraz troska o "wykluczonych", co dobitnie się podkreśla, jednocześnie przejmując skład osobowy naczelnych organów. Zatem nie ma się o co martwić – powyższa "walka ustrojowa" jest w gruncie rzeczy przedłużeniem walki politycznej i nie nosi znamion autorytaryzmu. Kaczyński to nie Piłsudski, choć bardzo chciałby nim być.
Spróbujmy jednak połączyć istnienie konfliktu jako faktu obiektywnego i występującego w historii z postulatem trwałości instytucji. Każde państwo dąży bowiem do tego, by uczynić politykę możliwie najbardziej stabilną. Nie ulega wątpliwości, że ów konflikt jest problematyczny dla materii rozwoju państwa. Dlatego zwracają się uwagę jednocześnie na jego obecność i stwierdzenie, że degeneruje państwo. Jak najprościej wyeliminować tę dysproporcję? Stworzyć instytucje na tyle silne, by mogły dominować nad światem politycznym i tym samym marginalizować potencjalny konflikt. Wyklucza to automatycznie trójpodział władzy, który stabilizuje co prawda sytuację w początkowej fazie konfliktu, ale przyczynia się do niezdolności wewnętrznej w przypadku przedsięwzięcia jakichkolwiek reform. Tym bardziej, że system parlamentarno-gabinetowy sprzyja rozmyciu odpowiedzialności za poszczególne decyzje, dlatego problematycznym jest twierdzenie, że to od niego musi wyjść inicjatywa. Wyznaczenie twardych ram relacji i wyposażenie niektórych z nich w odpowiednie prerogatywy pozwala marginalizować konflikt i wykreować strategiczne centrum pozwalające tworzyć koncepcje dla państwa. Co więcej, taka zmiana musi wyglądać tak, jak wygląda to teraz. Oczywiście, tworzy to pewne możliwości nadużyć władzy, ale warto zauważyć, że istnieje jedno, fundamentalne dla władzy pytanie, które istnieje już od setek lat – czy wybieramy gwarancje praw i wolności czy bezpieczeństwo? Coś wybrać trzeba. To jest tak oczywiste, jak odwieczny konflikt między „tradycjonalistami” a „progresistami” w filozofii polityki.
Trzeba dokonać reformy instytucji, by były one w stanie przedsiębrać odpowiednie decyzje polityczne. Dlatego na początku cieszyłem się z przebudowy. I jest ona konieczna, tego nie neguję. Ale autor ma rację pisząc, że nie widzi się jakiejkolwiek kreacji, lecz tylko burzenie. Problem jednak polega na tym, że kreując silne centrum taka „rozwałka” będzie nawet bardziej intensywna, bo tym samym musimy wykreować zupełnie inny porządek filozoficzno-politologiczny. Dlatego z jednej strony chciałbym popierać zmiany PiSu, ale nauczony doświadczeniem politycznym Polski wiem, że to tylko element walki partyjnej mającej na celu ugruntowanie władzy.
Mateusz Ambrożek
Kategoria: Mateusz Ambrożek, Polityka, Prawa strona świata, Publicystyka, Społeczeństwo